piątek, 23 grudnia 2011

DZIŚ NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL!

Święta Bożego Narodzenia to czas głębokiego spotkania z tajemnicą Chrystusa Pana, który przyszedł na ziemię. Stał się Człowiekiem – dla naszego zbawienia. Wierzymy, że przyjmując Chrystusa wybieramy szansę trwania w światłości. Wtedy mamy udział w Bożej chwale, radości i pokoju.

Nasze miasta toną w blasku milionów światełek. Powoli dobiegają końca przygotowania do świąt, cichnie gwar przedświątecznego zamieszania, ustaje bieganina za wszystkim, czego potrzebujemy do dobrego spędzenia tego szczególnego czasu.

Presja napiętej przedświątecznej atmosfery podsuwa nam pokusę, którą być może nie zawsze zauważamy. Próbuje uczynić z udziału w tej napiętej, niezmordowanej aktywności wręcz obowiązujący rytuał. Tak naprawdę to już w połowie grudnia czasami możemy usłyszeć nietypowe życzenie: „ chciałabym/chciałbym, żeby już było po świętach…”. Czy doświadczenie wymiaru duchowego tych świąt też miałoby ominąć ludzi, którzy takie życzenie wypowiadają? Czy rzeczywiście chcieliby tego?

Źle czujemy się ze wszystkimi naszymi niepokojami, które towarzyszą nam w tym czasie; troska, żeby ze wszystkim zdążyć, żeby dobrze wypadły planowane świąteczne spotkania w gronie rodzinnym, żeby przygotowania zapiąć na ostatni guzik. Choć wszystko w najlepszym celu, to i tak wywołuje pewnego rodzaju niepokój. Ale naszym przygotowaniom towarzyszy też radość. Kupujemy prezenty naszym bliskim – dobrze, jeśli nie potrzebujemy do ich wyboru profesjonalnego doradcy…, aby dar okazał się strzałem w dziesiątkę i sprawił prawdziwą radość. Wtedy wiemy, że naprawdę znamy naszych najbliższych i nie oddalamy się od siebie. Gdy udaje się nam uporać ze wszystkim, jesteśmy zmęczeni, spięci i wydaje się, że nie mamy już siły na świętowanie. Dobrze, gdy przy wigilijnym stole wszystko przemija, wraca energia i na nowo możemy emanować radością.

Nasze piękne tradycje związane ze Świętami Bożego Narodzenia i najważniejszy ich wymiar – duchowy - przynosi nam jednak całkowicie inne spojrzenie, stawia przed nami całkowicie inny cel, niż przygotowania tylko zewnętrzne skutkujące zmęczeniem. We wszystkim, co przygotowujemy i ofiarujemy, mamy przede wszystkim dać dar samego siebie – najlepszą cząstkę. Przecież wszystkie nasze starania mają jeden cel: radość! Tylko ofiarując tę radość innym, możemy ją pomnażać.

W czasie tych rodzinnych Świąt spotykamy się z najbliższymi przy odświętnie nakrytym stole, zastawionym starannie przygotowanymi świątecznymi i tradycyjnymi potrawami. Łamiemy się opłatkiem, składając sobie nawzajem życzenia, podyktowane miłością, płynące z głębi serca. Wyrażamy nasze pragnienie dobra dla swoich najbliższych. Jednak nie zawsze takie życzenia możemy złożyć i nie zawsze możemy je usłyszeć. Niektórzy nasi bliscy umarli, wielu żyje w głębokiej niezgodzie. Są też i tacy, którzy w obcym kraju w tym czasie pracują i … nie ma ich wśród nas.

Na wigilijnym stole zapalamy świecę. Dobrze, gdy blask tego światła wyraża również jasność naszej duszy, w której ciemności zostały rozproszone światłem przychodzącego Jezusa.

2000 lat temu w Betlejem Bóg złożył w ramionach Maryi Światłość świata. Wierzymy, że przyjmując Chrystusa do naszych serc sami wybieramy szansę trwania w Światłości. Chrześcijanin to ktoś, kto ma wypełniać swoje życie nauką Chrystusa i naśladować Go. Chyba z powodu wyrazistości tej „definicji chrześcijanina” i wepchnięcia jej w oczywistość – może nam umknąć jej kluczowe znaczenie.

Dla chrześcijanina czas Bożego Narodzenia to przede wszystkim święta o szczególnym wymiarze duchowym. To bardzo ważne, aby przyjrzeć się w tym czasie również sobie, choćby w trakcie spotkań rodzinnych – oczywiście z myślą odważnego postawienia samego siebie w świetle prawdy. Jest to przecież czas naprawienia relacji z naszymi najbliższymi – w sensie umiejętności dopuszczenia Bożego światła na wszystko i wszystkich po to, aby wyraźniej zobaczyć dobro w innych. Jest to czas odważnego szukania dobra w każdej osobie.

Gdy Boże światło wnika w nasze dusze, wtedy mogą one promieniować radością. Anioł ogłaszający Pasterzom radosną nowinę o narodzeniu Zbawiciela w Betlejem rozpoczął ją od słów zachęty i napomnienia: „Nie bójcie się!”. Lęk – czegokolwiek dotyczy – zawsze uniemożliwia radość! Do spotkania z Chrystusem - Światłością przychodzącą do naszych serc potrzebujemy więc przede wszystkim odwagi.

Jednak jeśli będziemy przebywać tylko cały czas z innymi, ominie nas coś najważniejszego: na pewno umknie nam doświadczenie narodzin Jezusa we własnym sercu. Wszystko przecież w te święta jaśnieje od obfitości światła. Gdyby Światłość przychodzącego Jezusa nie zajaśniała w ludzkim sercu – jak nazwalibyśmy te święta?

Jan Paweł II tak mówił o celu przyjścia Chrystusa na ziemię: „ Oto Emmanuel, Bóg z nami (…) przychodzi , by napełnić ziemię łaską. Przychodzi, by przeobrazić stworzenie. Staje się jednym z ludzi, aby w Nim, przez Niego każdy człowiek mógł się dogłębnie odnowić. Przez swe narodzenie wprowadza nas wszystkich w wymiar Boskości, dając każdemu, kto z wiarą otwiera się na przyjęcie Jego daru, możliwość uczestniczenia w Jego Boskim życiu. To oznacza zbawienie”.

Być może niechętnie się do tego przyznajemy albo nie chcemy wiedzieć, że wszyscy mamy mniej lub bardziej „skomercjalizowaną” mentalność – bo nasączyła nas tym nasza epoka. Lubimy wybierać – w każdej dziedzinie. Możemy, przeżywając Święta Bożego Narodzenia, wybierać między świętowaniem i celebrowaniem.

Może więc wybierzemy śpiewanie kolęd z najbliższymi właśnie w ten wieczór…, zamiast przerzucania kanałów z symbolicznymi już reklamami Coca Coli albo superprzebojowym „Jingle bells”. Może podejmiemy inne, niż co dzień rozmowy, np. wspomnimy wszystkie dobre chwile, które przyniósł nam mijający rok, tak aby każdy mógł mówić o swoich uczuciach. Może zamiast nakładania kolejnej porcji ciasta, postaramy się trwać chwilę w ciszy własnego serca, aby dostrzec, co w naszej duszy szczególnie Bóg chce oświetlić swoim blaskiem i odnowić. To z pewnością zaowocuje większą ulgą i radością, niż trwanie nad wiecznie pełnym talerzem…

Najważniejsze, aby nasze serca były przepełnione wdzięcznością Bogu za dar tego szczególnego czasu - Świąt Bożego Narodzenia. Łatwiej wtedy będzie nam usłyszeć zaproszenie samego Stwórcy do przyjęcia na nowo Bożego światła. Ta bożonarodzeniowa przemiana serca musi więc koniecznie polegać na rozproszeniu ciemności duszy, aby doświadczyć głębokiej radości – nie tylko dobrego humoru; pokoju serca – nie tylko spokoju i odskoczni od codzienności.

W Noc Bożego Narodzenia „Syn Przedwieczny – ten, który jest odwiecznym upodobaniem Ojca – stał się Człowiekiem, a Jego ziemskie narodzenie w noc betlejemską nieustannie świadczy o tym, że w Nim każdy człowiek jest objęty tajemnicą Bożego upodobania, które jest źródłem ostatecznego pokoju”. (Jan Paweł II)

Bóg chce obdarować swoją chwałą, pokojem i światłością każdego człowieka. Przychodzi w ciszy, nie narzuca się nikomu. Swoim pokojem obdarza tych, którzy Go przyjmują. Zastępy niebieskie, które przyłączyły się do Anioła w Betlejem, chwaliły Boga na wysokościach i oznajmiły: „Pokój ludziom Jego upodobania”.
Radosnych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia, obfitości 
Bożego Błogosławieństwa, 
dobrego i miłego świętowania!




środa, 14 grudnia 2011

OPANOWANIE, CZY TO TYLKO ZEWNĘTRZNY SPOKÓJ?

A może to odwaga zmierzenia się z rzeczywistością? Opanowanie kojarzy się przede wszystkim ze zneutralizowaniem gwałtownych reakcji przerażenia, oburzenia itp. w obliczu jakiejś sytuacji czy wydarzenia. Łatwo zgadzamy się z tym, że osoba opanowana to ta, która nie okazuje na zewnątrz swoich negatywnych emocji, nie reaguje lękiem, oburzeniem widocznym dla otoczenia. Jednak głębsze rozumienie opanowania prowadzi do jeszcze innych spostrzeżeń.

Opanowanie jest całkowitym przeciwieństwem namiętności, przemocy, żądzy i jakiegokolwiek rodzaju fanatyzmu. Opanowanie jest przeciwieństwem upartości zapalczywego trwania przy swojej jedynej słusznej racji. Jest umiejętnością rezygnowania z celów – jeśli te okazują się być daleko poza zasięgiem danej osoby. Opanowanie skłania do kierowania się wartościami, nie żądzami i namiętnościami. Nie usiłuje zacierać i zmieniać zaistniałych faktów, aby ziścić swoje marzenia. Opanowanie jest bliskie ludziom poszukującym zdrowej duchowości, nie ulegającym paraliżującemu lękowi przed rzeczywistością gdy przyjdzie się zmierzyć z trudnościami. 

Gdy w reakcjach, uczynkach i decyzjach brakuje opanowania skutkuje to wiecznym niezadowoleniem, wieczną potrzebą oceniania kogoś lub czegoś niekorzystnie, poczuciem, że coś nie gra, bo świat nie chce ziścić marzeń o własnym lepszym wymarzonym położeniu, ocenie. Wtedy każde zdarzenie, które wydaje się być »nie na rękę« skutkuje rozczarowaniem i wyprowadzeniem z równowagi choć zewnętrznie można się śmiać od ucha do ucha. Tak więc reakcje zewnętrzne nie zawsze są źródłem realnej informacji zwrotnej o bycia, czy nie bycia opanowanym. Fakt, ze świat biegnie swoim rytmem, ludzie podejmują własne wolne decyzje będzie dla osoby nieopanowanej osobistą porażką a miejsce opanowania zajmą różnorakie »zabiegi« i »załatwiania spraw« dążące do zmiany zaistniałej realnej rzeczywistości. Brak opanowania, przemoc, żądze decydują wtedy o poczuciu wartości własnej osoby na tyle, na ile da się zrealizować to, co one dyktują.

Dla osób opanowanych jest to po prostu śmieszne. Opanowanie pozwala na spojrzenie z dystansem na siebie, własne marzenia, funkcję i wartość. Opanowanie nie pozwala pogrążać się w złośliwości. Pozwala reagować w wolności a chroni przed rozwydrzoną samowolą.

niedziela, 11 grudnia 2011

TRZYMAJCIE SIĘ TEGO, CO DOBRE

W wybranym na III Niedzielę Adwentu fragmencie Listu do Tesaloniczan (1 Tes 5,16-24) odnajdujemy zachętę do trwania w pokoju, radości, wdzięczności, trosce i wyrozumiałości. Przede wszystkim jednak słyszymy o konieczności czynienia dobra wobec wszystkich ludzi.

Trudno byłoby realizować te słowa zachęty i czynić dobro, gdybyśmy sami w sobie nie dostrzegali wartości dziecka Bożego i nie byli świadomi własnej godności wynikającej z podarowanej przez Stwórcę tej nietykalnej wartości. Jaką informację o sobie tak właściwie »przesyłamy« innym ludziom poprzez swoje, postępowanie, sposób myślenia, decyzje podejmowane przez nas a mające wpływ na innych? Czy jesteśmy skłonni do podnoszenia ludzi na duchu, bez własnych pokrętnych egoistycznych kalkulacji – nie mających zresztą nic wspólnego z rozsądkiem nakazującym chronienie się przez ewentualnym wpływem złego działania ze strony innych? Czy raczej na najwyższym szczeblu własnej hierarchii wartości stawiamy pozytywne wyniki małostkowej »opłacalności« kosztem wyrządzenia komuś zła?


 

Dużo zależy od sposobu postrzegania samego siebie i obiektywnej oceny własnego poczucia wartości. Wysoki status materialny, szeroko rozumiane powodzenie ani cała paleta posiadanych umiejętności nie dostarczą nam informacji zwrotnej na ten temat. Cennym i wartościowym czyni człowieka to, że nosi w sobie obraz samego Stwórcy i otrzymania od Boga darów. Właśnie to stanowi o godności każdej osoby. Nikt tej godności nie może stracić przez chorobę, z powodu braku pracy, ani żadnych zewnętrznych ludzkich decyzji, czy opinii. Każdy sam decyduje o poszanowaniu tej godności w sobie i w innych. Szanowanie godności drugiego człowieka jest ważnym elementem w informacji zwrotnej o własnej wartości – jako osoby, chrześcijanina.

Święty Paweł przestrzega przed wyrządzaniem zła komukolwiek a tą myśl łączy z upomnieniem: „Nie gaście Ducha!” Chrześcijanin jest zobowiązany do nieustannego »badania« źródeł własnych decyzji, które zawsze w konkretny sposób będą oddziaływać na innych ludzi. Respektowanie zachęt i upomnień Apostoła wiąże się z nieustannym czuwaniem i troską o jakość, przede wszystkim własnego postępowania. Prawdziwy Boży pokój, radość, wdzięczność, wyrozumiałość nigdy nie pojawia się jako konsekwencja liczenia cudzych grzechów ani orzekania o czyjeś wartości.

To, co o sobie mówimy musi być adekwatne do rzeczywistości. Chrześcijanin nie może trwać w zakłamaniu poprzez wysuwanie nadmiernych oczekiwań względem innych osób. Nie może dokonywać wyborów, których ostatecznym bilansem jest jakakolwiek krzywda innych ludzi. Bóg dał człowiekowi wolną wolę i Dekalog oraz Boże Słowo i to one są głównym punktem odniesienia wszystkich ludzkich decyzji. W oparciu o nie - dobro określamy dobrem a zło – złem a nie – »różnymi poglądami«.

Zdiagnozowanie własnych skłonności w odniesieniu do bliźnich daje nam prawdziwą odpowiedź na pytanie: Kogo reprezentuję? Za kogo się uważam?

Jeśli podejmujemy szczególną służbę we wspólnocie Kościoła, tym bardziej musimy dążyć do uzyskania czytelnej informacji o poczuciu własnej wartości – czy jest adekwatne do stanu faktycznego. Trzeba zdiagnozować na czym skupiamy swój wysiłek w codziennych dążeniach; czy na staraniu o dobro dla wszystkich ludzi, czy też prościej nam „gasić Ducha” i uznać, że pewnych osób się nie zadowoli. Pewno są i takie, tylko czy to stan faktyczny, czy usprawiedliwienie własnego potężnego lenistwa duchowego przy zachowaniu jednak wysokiego poczucia własnej wartości?

Warto też zdiagnozować dlaczego angażujemy się dla dobra innych, czy na pewno ze względu na godność dziecka Bożego i czy to dobro ogarnia wszystkich?

Jednak o tym każdy człowiek decyduje we własnym sercu. Decyduje też o tym, czym karmi dusze bliźnich i co najważniejsze – często nie chce przyjmować do wiadomości , że jest za to odpowiedzialny! Granica między dobrem a złem przecina każde ludzkie serce. Od nas zależy jak duży obszar zostanie ogarnięty dobrem. Niezgoda, krytykanctwo, lekceważenie i poniżanie innych, satysfakcja z czyjegoś niepowodzenia, wewnętrzne zgorzknienie, będą zawsze stanowiły wygodne ogniwa dla budowania zawyżonego poczucia własnej wartości. Wtedy sami w wyniku własnej decyzji niszczymy w nas samych godność dziecka Bożego. Nie pomnażamy wartości prowadzących do pokoju, radości, wdzięczności, wyrozumiałości, ale podążamy w zupełnie odwrotnym kierunku.

sobota, 10 grudnia 2011

DO KOGO PRZYRÓWNAM TO POKOLENIE? (Mt 11,16).


Ewangelia przestrzega przed powierzchownym i pozornym »byciem w porządku« i tak samo rozumianą »stosownością« w postępowaniu. Ewangelista zapewnia, że w każdych czasach będą ludzie dający świadectwo wiary i zaufania Bogu za cenę nawet dużych wyrzeczeń, przeciwności stwarzanych przez tych, od których mamy prawo oczekiwać zrozumienia, uczciwości i trwania w dawaniu świadectwa gdy chcemy podążać drogą wskazaną przez Słowo Jezusa. Ale to prawdziwe dążenie do uczciwego i odważnego spojrzenia na bliźnich, szukanie możliwości konstruktywnej konfrontacji, współpracy, możliwości stwarzania warunków do czynienia dobra i szeroko pojętego rozwoju duchowego niestety nierzadko jest przyczyną wyeliminowania z grona – »przyznających się do chrześcijańskich korzeni«. Dzieje się to w wielu środowiskach, zarówno wśród osób świeckich jak i tych w stanie duchownym. Istnieje w tym wszystkim przekonanie, że poglądy trzeba uformować tak, aby dopasować się do sztucznych autorytetów, nie do wartości wskazanych w Słowie Bożym. Absurdalne? Nie realne, jak najbardziej. Przyznawać się bardzo głośno do chrześcijańskich korzeni – to jedno a żyć Dekalogiem i słuchać słów Chrystusa to drugie – to mogą też być dwie różne sprawy.
Na pewno warto sprawdzić na ile tkwimy przy pierwszym a na realizujemy to drugie we własnym postępowaniu, czy istnieje tu spójność. Na pewno też warto od razu zabrać się do poprawek we własnym charakterze i solidnego prania duchowego, wiem też z własnego doświadczenia, że to trudne ale lepiej nie odkładać na później bo inaczej co to za czuwanie?
Pozorne i prawdziwe »bycie w porządku«. Trudno tu mówić o występującej prawidłowości, czy o schematach charakteryzujących jedno i drugie. Pierwsi chętnie określają się jako osoby elastyczne i myślące konkretnie. Ich postępowanie nie jest jednoznaczne i jasne w świetle chrześcijańskich wartości. Są pozbawieni kośćca – w sferze moralnej stawiają własne potrzeby ponad wartościami chrześcijańskimi, są oschli, zimni, twardzi - ale nie silni. Głównym celem na którym się skupiają jest ukazanie siebie, jako autorytetu. W tym celu są nawet skłonni na naruszenia przestrzeni relacji personalnych i niszczenia ich. To najbardziej destrukcyjna siła. Nie są zdolni do zmiany skostniałych schematów we własnym systemie wartości, których przecież nie wynieśli ze słuchania Jezusa. Oczekują, że inni będą „tańczyć, albo płakać” wtedy, gdy czas i okoliczności określi ich »autorytet«. Wkraczają też w obszar, gdzie chcieliby sięgnąć po prawo samodzielnego rozdzielania łask Bożych , darów Ducha Świętego, opinii itd. Ewangelia mówi, że Jezus rozmawiał z ludźmi – wszystkich stanów a inni widzieli w tym zło i nie oszczędzili dosadnych etykietek samemu Jezusowi. Jezus chciał słuchać ludzi, aby nauczyć nas słuchania. Ten, kto nie słucha słowa Chrystusa, nie potrafi widzieć w drugim człowieka, powiedzieć, że nawalił w poważnej sprawie, będzie unikał konfrontacji jak ognia, jeśli ta miałaby być uczciwa, bo na pewno nie przyzna się do błędu. Niestety, jest to gorzką prawdą, że taka postawa nie jest rzadkością wśród wielu zdeklarowanych chrześcijan, zarówno w stanie świeckim jak i duchownym.
Prawdziwe »bycie w porządku«. Co zrobić w zderzeniu z tą pierwszą postawą, jak samego siebie przed nią uchronić? Na pewno trzeba pokonać chęć odwetu, który rodzi się naturalnie w odpowiedzi na każdy rodzaj przemocy. Może to paradoksalne, ale zostawmy tych toksycznych »porządnych« w ich świecie bo i tak go nie zmienimy. Możemy im tylko wytrącić argumenty świadectwem naszego życia, odpowiedzialnością za to, co jest naszym zadaniem i wiernością Bogu. Zostawmy złość i zło, tym którzy świadomie i dobrowolnie chcą nim żyć, choćby w odniesieniu do nas.

Wtedy nie stracimy też nadziei, że miłość jest silniejsza niż przemoc. Miłość dodaje odwagi. Prowadzi do nowej przestrzeni w której mogę się poczuć całkowicie dobrze i bezpiecznie. Droga wśród przeciwności oświetlona blaskiem przychodzącego Chrystusa prowadzi do przebudowania we własnym życiu tego co było na coś nowego, lepszego.

piątek, 9 grudnia 2011

O ZAUFANIU KOŚCIOŁOWI

Ja PAN, jestem twoim Bogiem (Iz 48,17).  Kościół według samego Jezusa ma stanowić Jego Owczarnię. Prorok Izajasz pisze, że Bóg chce prowadzić swój lud, jednak domaga się od niego umiejętności słuchania Boga i otwartości na Jego naukę. Dlaczego ludzie nie ufają Kościołowi? Na ogół zaufania nie budzi ten, kto w odpowiedni sposób nie spełnia oczekiwań, należących do jego zasadniczych obowiązków. Podstawowym obowiązkiem Kościoła jest głoszenie Słowa Bożego i życie według  nauki Chrystusa.
Na pewno katecheci i duszpasterze powinni być profesjonalistami, fachowcami od ewangelizacji a co za tym idzie nierozłącznie – od życia duchowego. A jeśli profesjonalistami to i autorytetami moralnymi, opierającymi własne życie na wartościach, bo tego żąda Bóg. Jednak prawdziwy autorytet takiej  osoby ani jego argumenty nigdy nie są na pierwszym planie. Tego rodzaju autorytety muszą najpierw uczyć JAK BYĆ Kościołem prowadzonym przez Boga, a nie eksponować aspekty instytucjonalne, czy walory personalne kogokolwiek.  Większość ludzi nie oczekuje też recept dawanych na życie, bo takich nie ma, ani opowiastek z puentą, które i tak skrytykują przy obiedzie. Rozwijany na różne sposoby język zakazów i nakazów nie ukazujący wartości i specyfiki ich oddziaływania w codzienności nie zaowocuje tym, że słuchający otrzymają szansę właściwego wybierania wartości.
Najbardziej sprzyjającą przestrzenią prowadzącą do dokonania wyboru aby bardziej BYĆ Kościołem jest dialog a także jasne i czytelne wprowadzanie Słowa Bożego we własne życie w odniesieniu do każdego człowieka. Trudne to jednak bez skłonności do pokory. Sztuczna dobroduszność i wyniosłość też zdecydowanie zraża, powierzchowne deklaracje pomocy, czy zapewnienia o modlitwie, gdy potrzeba zaangażowania i dialogu działają tak samo. Przykrywanie braku wiedzy merytorycznej krytykanctwem innych oddziałuje identycznie. Właśnie z powodu braku otwartości, zaangażowania w dążeniu do tego aby BYĆ KOŚCIOŁEM i z powodu nieznajomości życia z jakim boryka się statystyczny chrześcijanin Kościół  w wielu osobach nie budzi zaufania.
Jednak tak jak do Izraela Bóg mówi do nas: „Ja PAN jestem Twoim Bogiem”. Nie wystarczy więc przekonanie o własnej wyjątkowości, jeśli nie rozumiemy jej PRZEDE WSZYSTKIM jako wyjątkowości w sensie powołania do szczególnie uważnego słuchania Słowa Bożego.

czwartek, 8 grudnia 2011

DECOUPAGE. PUSZKI.

Każda okazja jest dobra, żeby podarować sobie chwile twórczej zabawy. W moim przypadku tą okazją okazała się reorganizacja kuchni. Na całe szczęście wszystko się wpasowało w czas przedświątecznych porządków. Tak więc ozdobiłam stare puszki serwetkową techniką decoupage. Jedna po czekoladkach z Milki a druga... tak stara, że już nie wiadomo po czym ale ostatnio po t - lightach.  Jakoś się udało, chociaż wcześniej wydawało mi się to trudniejsze. Tak więc metalowe pudełka zyskały nowy wygląd.
Puszka na orzechy 



Puszka na herbatkę owocową



A to doniczka na drewniane łyżki 
Tak to się porządkowało w tym roku... Chyba trzeba spojrzeć pod tym kątem na więcej starych przedmiotów . W końcu człowiek sam do końca nie może być pewny, co jeszcze znajdzie wśród rzeczy "odłożonych na bok" do tzw. lamusa. Może tak niektóre warto kolorowo przywrócić do życia? A
Było nie było - kolorowe otoczenie sprzyja - i to wszechstronnie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...