sobota, 24 maja 2014

Dachówka - tegola italiana

Dawno już nie pokazywałam swoich prac, a tym razem zdekupażowałam dachówkę przywiezioną z Włoch.
Właściwie kiedy dachówka opuściła fabrykę, mogła się znaleźć na dachu, pod włoskim niebem, na przykład w Apulii :) ale trafiła do sklepiku z pamiątkami w San Giovanni Rotondo. Wcześniej naklejono na niej postać O. Pio, wydrukowaną na dość grubym papierze.  Na takim jak to drukuje się afisze i plakaty. Nie podobało mi się, że zostało to wpisane w dziedzinę decoupage, bo faktycznie dekupażem nie było, a całość nie prezentowała się efektownie. Tak więc na dachówce pojawiła się włoska kamieniczka z okienkami. Wykorzystałam motywy z kilku serwetek a resztę powierzchni pomalowałam.



poniedziałek, 19 maja 2014

Niebiańska Bazylika, białe uliczki i uroki Gargano

W Monte San Angelo, położonym w Apulii znajduje się słynne sanktuarium św. Archanioła Michała. Wiele miejsc już określiłam słowem: niezwykle – i tak właśnie jest, bo każde z nich ma swój niepowtarzalny klimat, tworzony przez jedyne w swoim rodzaju zdarzenia składające się na osobliwą aurę, której mogą posmakować ci, którzy tam przyjeżdżają. 
To samo chcę powiedzieć o sanktuarium w Monte San’t Angelo. Jest urocze i niezwykłe. Jest tak za sprawą historii opowiadającej o zdarzeniach nadprzyrodzonych, które zadecydowały o usytuowaniu sanktuarium właśnie tam, a po drugie to miejsce swój „rajski” klimat zawdzięcza też pięknemu położeniu i śródziemnomorskim krajobrazom podziwianym po drodze przez zmierzających tu przybyszów. 
Jeden i drugi aspekt decyduje o obecnej tam osobliwej magii miejsca, wyzwalającej w przybywających przede wszystkim radość, zachwyt i wdzięczność. Tak to przynajmniej wygląda na podstawie moich własnych obserwacji i wrażeń.




Z historią powstania sanktuarium są związane trzy objawienia św. Archanioła Michała, które miały miejsce w V wieku, a 12 wieków później, biskup tego miejsca miał jeszcze jedną wizję Archanioła. Wszystkie historie są bardzo długie, dlatego wspomnę tylko jedną, mówiącą o założeniu i poświęceniu Niebiańskiej Bazyliki, a jeśli ktoś z Was chciałby szczegółowo poznać wszystkie opowieści, polecam odwiedzenie strony internetowej sanktuarium.

O poświęceniu tego miejsca przez samego św. Archanioła Michała opowiada objawienie, które jest datowane na dzień 29 września 493 roku i trzecim objawieniem się Archanioła.
Historia przywołująca kontekst sytuacyjny ukazania się Archanioła mówi, że po odniesionym zwycięstwie w bitwie wojsk chrześcijańskich z Gotami, będącym zasługą cudownej interwencji św. Michała Archanioła, biskup tego miejsca św. Wawrzyniec, postanowił poświęcić grotę wybraną przez św. Michała Archanioła, na miejsce święte. 
Otóż w nocy, we śnie Archanioł objawił się temu właśnie biskupowi, oznajmiając, że poświęcenie bazyliki nie jest jego zadaniem, bo miejsce już jest poświęcone i chronione przez Niego samego. Wtedy biskup Wawrzyniec wraz z innymi siedmioma  biskupami Apulii, z księżmi i ludnością wybrał się z procesją do groty na Górze Gargano. Po przybyciu na miejsce wszyscy usłyszeli wydobywające się z groty cudowne anielskie śpiewy. Kiedy weszli do środka, zastali ołtarz przykryty szkarłatnym suknem, a nad nim kryształowy krzyż. Od tego dnia grota na Monte Gargano nosi tytuł Niebiańskiej Bazyliki, bo jako jedyna świątynia na świecie nie została poświęcona ręką ludzką.
Do bazyliki wchodzi się schodami prowadzącymi w dół, które prowadzą do niewielkiej nawy z której wchodzi się do groty w skale. To miejsce, jak każde inne wypełnione było tłumami pielgrzymów i pod jakimś tajemniczym wpływem tych okoliczności sanktuarium eksponowało przede wszystkim przygodę pielgrzymowania. To miejsce od wieków jest miejscem licznych pielgrzymek, różnych ludzi, a wszelkie inne aspekty – takie jak zwiedzanie i skupianie się na architekturze oraz działach sztuki – za sprawą rzeszy ludzi pozostającej pod wrażeniem miejsca niejako umykały w cień.



Ciekawostką jest, że znajdujące się w Europie trzy sanktuaria poświęcone św. Archaniołowi Michałowi łączy linia prosta. Legenda mówi, że szlak pielgrzymkowy został wyznaczony przez miecz samego Archanioła w walce z szatanem. Wzdłuż linii przebiega niewidzialna nić łączącą trzy bazyliki. Są to sanktuaria: w San Michele w Normandii, San Michele in Val di Suse oraz Monte San’t Angelo na Półwyspie Gargano, położone w ostrodze włoskiego buta.



Rozpoczynając przechadzkę po miasteczku najpierw obfotografowałam ośmioboczną wieżę dzwonniczą, zbudowaną w XIII wieku, stojącą w sąsiedztwie sanktuarium. Wnosi się na wysokość 27 metrów, ale to wystarczy, aby przy niskiej zabudowie miasteczka była widoczna z wielu miejsc.



Spacer pośród wąskich i stromych uliczek, na których nie brakuje schodów, biegnących pomiędzy pobielonymi wapnem niskimi domkami, należy do prawdziwych przyjemności. Uliczki biegną wzdłuż i w poprzek stoku wzgórza, niektóre też jakoś po skosie i zgrabnie zakręcają pod różnym kątem, co rusz zmieniając poziom i jeśli biegną stromo w dół, to tylko po to, aby za zakrętem znów piąć się ku górze. 
Są takie, które ciągną się daleko i cieszą oko pięknym widokiem w perspektywie, a inne mają zaledwie kilka metrów. Cisza i spokój nie wyklucza tu zdumienia nad skomplikowanym układem i różnorodnością domków. 
Co kilkanaście metrów dociera się niespodziewanie do tajemniczo cichych zaułków i placyków ukrytych tam, gdzie najmniej się można tego spodziewać. Wokół jest tak cicho i spokojnie, jakby całe życie się zatrzymało, całkiem jak po naciśnięciu pauzy na pilocie. 
Nie pamiętam też, czy kiedyś widziałam miejsce bardziej skomplikowane topograficznie, przebogate w ślepe uliczki, którego czar i fenomen polega na tym, że pomimo kluczenia, jak po labiryncie, tam najzwyczajniej nie da się zgubić!








Uwagę przykuwają też osobliwe szczegóły.



Nie zaglądając wścibsko w toczące się spokojnie życie mieszkańców, dostrzec można piękno codzienności, która sama wchodzi w pole widzenia. Dzięki niebanalnemu i świeżemu urokowi otoczenia, zdecydowanie nabiera posmaku egzotycznej atrakcji. W takiej oprawie nawet wietrzenie i suszenie prania skupia uwagę turysty, nie w mniejszym stopniu niż wiekowy zabytek.



W wielu miejscach, zwłaszcza nad bramami i na ścianach domów widnieją niewielkie figurki, albo płaskorzeźby przedstawiające św. Archanioła Michała.



Poszukując szybkiej przekąski trafiłam do piekarni. Oczywiście tego, co chciałam nie było. Kupowanie „chlebka” na cały tydzień nie pasowało co prawda do moich planów zaopatrzeniowych, ale czemuż by się nim nie zachwycić? W końcu to też wyrób regionalny.



 Odwiedziłam też kościół Santa Maria Maggiore, zbudowany w XI wieku. Długo oglądałam portal ozdobiony płaskorzeźbą przedstawiającą Maryję z Dzieciątkiem, otoczoną misternie rzeźbionymi motywami roślinnymi umieszczonymi na głowicach pilastrów i wzorami, którymi Longobardowie lubili ozdabiać wejścia.



Wnętrze tonie w półmroku a na filarach dzielących kościół na trzy nawy widnieją stare malowidła w stylu bizantyjskim, przedstawiające wizerunki aniołów i świętych. Wyglądają na przetarte, wyblakłe i w wielu miejscach nadgryzione zębem czasu i doskonale przywołuję atmosferę surowego średniowiecza.



A okolica Monte Sant’Angelo? Tak jak wspomniałam na początku, urzeka mocno pięknem krajobrazów i przyrody. Część Apulii rozciągająca się w okolicach półwyspu Gargano jest terenem bardzo atrakcyjnym pod względem widokowym. 
W krajobrazie dominują oczywiście gaje oliwne i pola uprawne, ale też skały, urwiska i wąskie kręte drogi biegnące na krawędziach skalistych gór. Stamtąd rozciągają się piękne widoki na Morze Adriatyckie, albo na Zatokę Manfredońską – w zależności, od wyboru trasy. 



Życie  codzienne mieszkańców okolicznych wsi, też dostarcza spontanicznych turystycznych atrakcji. Po drodze mogą się przydarzyć i takie urocze sytuacje, wymuszające zatrzymanie się i podziwianie tego, co na drodze.



To na nich tak się skupiłam, że zupełnie zapomniałam o sfotografowaniu drzew w parku narodowym, przez który wiodła trasa. A trzeba było uwiecznić ich pnie, charakterystycznie porośnięte wielkimi i puszystymi kępami jasno zielonego mchu, które opatulały je aż w połowie szerokości i na całej wysokości drzewa. Powiem tylko, że wyglądały imponująco, całkiem jak potężne zielone kolumny:) z liściastą koroną. 

środa, 14 maja 2014

Manopello - Święte Oblicze

Manopello to bardzo mała miejscowość, właściwie trzeba by ją nazwać raczej osadą. Głównym celem wizyty turystów i pielgrzymów jest kościół skrywający relikwię Świętego Oblicza. Oprócz kościoła, sklepiku z pamiątkami i baru dla przybyszów, niczego więcej tu nie ma. Kościół położony pośród masywów górskich, które w tym miejscu płynnie przechodzą w łagodne wzgórza i malowniczo wkomponowuje się w górzysty krajobraz. Widoczna z daleka fasada kościoła, ozdobiona geometrycznymi wzorami z kolorowych kamieni podkreśla walory krajobrazu, stanowiąc bez wątpienia jego oryginalną ozdobę.




Historia relikwii jest bardzo długa, burzliwa i niezwykła. Stała się znana za sprawą niemieckiego pisarza Paula Badd’ego i jego książki „Boskie Oblicze”. Pisarz przeprowadził prywatne śledztwo, które miało dać odpowiedź  na pytanie o autentyczność i losy całunu, nazywanego Świętym Obliczem (Volto Santo), chustą Weroniki, całunem z Manopello i mandylionem z Edessy. Jedno z pytań brzmiało: w jaki sposób całun znalazł się w Manopello?

Wchodząc po schodkach usytuowanych za ołtarzem można z bliska zobaczyć tkaninę z wizerunkiem twarzy człowieka, umieszczoną w relikwiarzu i uznawaną za chustę grobową Jezusa. Mając na uwadze zdarzenia związane z relikwią, które miały miejsce  w przeszłości, trudno nie poczuć ich aury i dynamiki.



Pierwszym źródłem, dzięki któremu można sięgnąć do odległej przeszłości są legendy, które trafnie wskazują na miejsce przechowywania całunu. Pierwsza mówi, że zaraz po zmartwychwstaniu Jezusa, całun przechowywała Maryja. Mówi też o tym, że był to wizerunek na płótnie, który powstał w grobie Jezusa.
Zgodnie z tradycją ciało Jezusa najpierw zostało owinięte w płótno i złożone w grobie. Potem na twarzy położono chustę z bisioru a wizerunek powstał w chwili zmartwychwstania. 

Warto też zwrócić uwagę na rodzaj materiału, z którego wykonana jest chusta. Otóż bisior jest utkany z jedwabistych nici, które są wytwarzane przez niektóre gatunki małż, dlatego tkanina nazywana jest też jedwabiem morskim. „Nici” są wytwarzane przez gruczoły bisiorowe, znajdujące się u nasady „nóżek” małż i służą im do przytwierdzania się do podłoża. Niektóre gatunki używają ich do sklejania gniazd. Bisior na większa skalę wyrabiano w starożytności i w średniowieczu, a tkanina jest bardzo lekka i przezroczysta.
Z uwagi na to, że do pozyskania 20 dkg przędzy trzeba było wyłowić około 1000 sztuk małż,  bisior był bardzo kosztowny. Fakt, że całun z Manopello jest wykonany z bisioru jest również argumentem przemawiającym za jego autentycznością. Otóż bisioru nie da się pomalować. Włókna są dużo cieńsze od ludzkiego włosa i nie posiadają łusek. Nie przyjmuje więc pigmentów, a włosy właśnie dzięki temu, że są pokryte łuskami – możemy farbować. Dlatego o całunie z Manopello mówi się, że nie został namalowany ręką ludzką.



To wystarczający argument, prześledzić losy całunu, nawet mając świadomość, że i tak nie wszystko do końca będzie jasne, gdyż jest to historia sięgająca tak dawnych czasów, że trudno dotrzeć do wszystkich faktów i zdarzeń.
Zapraszam więc na krótką podróż przez historię, śladami całunu. To niezwykła tkanina. W starożytności i w średniowieczu całun był otaczany szczególnie wielkim szacunkiem i uważany za dar od samego Boga.

Gdyby nie legendy, które trafnie wskazują na miejsce przechowywania całunu, trudno by było ustalić miejsca przechowywania relikwii. Pierwszą z nich zapisano w VI wieku, odnotowując, że po zmartwychwstaniu Jezusa całun zabrali apostołowie a później przechowywała Maryja i to, że był to obraz, który powstał w grobie Jezusa.

Druga legenda mówi o królu Edessy, który zachorował na trąd i prosił Jezusa o uzdrowienie. W odpowiedzi otrzymał chustę z wizerunkiem twarzy Jezusa i odzyskał zdrowie. Całun rzeczywiście odnaleziono w Edessie. Był ukryty w schowku, znajdującym się w murach.
Stamtąd w VI wieku zabrano relikwię do Konstantynopola i otaczano wielką czcią. Sam cesarz bizantyjski tylko raz w roku mógł oglądać całun, przygotowując się starannie do tego wydarzenia. Otóż najpierw musiał wyspowiadać się i przyjąć komunię św.

A św. Weronika? Oczywiście nigdy nie istniała. Nie wspomina o niej żaden z czterech opisów drogi Jezusa na Golgotę zawarty w Ewangeliach. Odnotowano wiele innych szczegółów i znajdziemy tam nawet imiona synów Szymona z Cyreny, ale ani słowa o Weronice. Prawdopodobnie legenda o Weronice jest wytworem średniowiecznej fantazji i mogła powstać w czasie, gdy szukano odpowiedzi na pytanie: jak powstał wizerunek na całunie?
W VIII wieku całun znalazł się w Rzymie. Z tego czasu pochodzi zapis w kronice papieskiej, mówiący że papież Stefan II miał nieść Oblicze Chrystusa idąc boso.

Następny ślad odnaleziono w zapisach ojców obradujących na soborze w Nicei w 787 r. Podkreślono wówczas rangę relikwii, pisząc że całun jest prawdziwym dowodem na wcielenie i zmartwychwstanie Chrystusa.
Tak więc od VIII wieku całun znajdował się w Rzymie. Papieże przez bardzo długi czas unikali publicznego pokazywania relikwii z obawy, że Bizantyjczycy mogliby domagać się jej zwrotu, bo najprawdopodobniej relikwia miała być przechowywana w Rzymie tymczasowo.

Sytuacja uległa zmianie po upadku Konstantynopola. Papież Innocenty III wprowadził zwyczaj corocznej procesji z chustą Weroniki, która była niesiona ulicami miasta z Bazyliki św. Piotra do niedalekiego kościoła San Spirito in Sassia. Po uroczystej procesji najuboższym rozdawano jałmużnę na chleb, wino i mięso. W tamtych czasach do Rzymu przybywało całe mnóstwo pielgrzymów, a główną przyczyną nasilenia ruchu pielgrzymkowego była właśnie chusta Weroniki. Powstała nawet odrębna gildia malarzy tworzących kopię obrazu Świętego Oblicza.



Wydarzenia te zostały opisane też w średniowiecznej literaturze. W procesjach podczas których niesiono całun uczestniczył z pewnością Dante Alghieri. Poeta wspomina w Boskiej Komedii, że widział Twarz Boga. (Raj, Pieśń XXX, wers 100). Ponadto Dante pisze o chuście Weroniki też w dziele, które nosi tytuł „Vita nova”.

W XVI wieku po Rzymie rozeszła się wiadomość, że relikwia zniknęła. 
Nie wiadomo jednak kiedy dokładnie mogło to nastąpić. Rozważano też opcję, że mogła zostać skradziona, albo zniszczona w czasie „sacco di Roma” – kiedy to wojska Karola V złupiły Rzym, tocząc bitwę również w sąsiedztwie Bazyliki watykańskiej. Wtedy to właśnie Gwardia Szwajcarska zabrała papieża Klemensa VIII z Watykanu, by ratować jego życie. Papieża prowadzono korytarzem biegnącym wewnątrz murów, łączących Watykan z Zamkiem Anioła. W czasie tej napaści wiele relikwii przepadło bezpowrotnie, były palone i niszczone przez najeźdźców a dzieła sztuki zagrabione. 

Nikt nie wiedział, co się stało z chustą Weroniki. W skarbcu watykańskim znaleziono puste weneckie ramy po relikwii. Kryształowe szyby były potłuczone, a po całunie ani śladu. Powstała więc kolejna zagadka, ale z cieniem nadziei na odnalezienie relikwii. 
Czy może ktoś ją wcześniej stamtąd zabrał, aby ocalić? Czy może była to zuchwała kradzież i w rezultacie przez przypadek przyczyniła się do jej zachowania? Chusta przecież wcale nie musiała zniknąć w czasie „sacco di Roma”.
Najprawdopodobniej została skradziona wcześniej, a konkretnie w czasie rozpoczęcia budowy nowej bazyliki, na początku XVI wieku.
Istnieje też wzmianka z czasów późniejszych, pochodząca z początku XVII wieku która mówi, że papież Paweł V niósł chustę Weroniki w uroczystej procesji. Nikt nie miał jednak pewności, że była to już wtedy prawdziwa chusta.
Dziennikarskie śledztwo przeprowadzone przez autora książki o Boskim Obliczu potwierdziło, że w kościele w Manopello znajduje się dokładnie ten sam całun, który przed wiekami zniknął ze skarbca watykańskiego. Dowodem jest odprysk kryształu, tkwiący w rogu tkaniny.  
Przeprowadzono również inne skrupulatne badania, nad którymi skupiła się przede wszystkim niemiecka zakonnica siostra Blandina Paschalis, która jest artystką i malarką ikon. Udowodniła, że Twarz na całunie z Manopello idealnie pokrywa się z wizerunkiem z całunu turyńskiego.

Chusta z Manopello
Kolejna historia opowiada jak chusta Weroniki trafiła do Manopello. Otóż niedługo po rozgłoszeniu wieści o zniknięciu relikwii z Watykanu, pewien kapucyn Donato da Bomba napisał historię cudownego Oblicza. Dowiadujemy się z niej, że już dużo wcześniej bo w XV wieku w Manopello mieszkał pewien doktor – Antonio Leonelli, któremu przydarzyła się niezwykła historia. 
Otóż kiedy stał na placu przed kościołem ze swoimi znajomymi podszedł do niego nieznajomy pielgrzym i poprosił, aby doktor wszedł z nim do kościoła, gdyż ma mu do przekazania coś bardzo ważnego. 
W kościele przybysz wręczył doktorowi paczuszkę a kiedy ten ją rozwinął, zobaczył obraz Świętego Oblicza. W międzyczasie, gdy doktor oglądał niezwykłą tkaninę, pątnik zniknął bez śladu. 
Doktor urządził więc w swoim domu ołtarz a relikwię przechowywano w jego rodzinie przez 100 lat. Tak więc czas pojawienia się przybysza z relikwią w Manopello jak najbardziej potwierdza, że mogła ona zniknąć z Rzymu przed „sacco do Roma”, właśnie podczas wyburzania bazyliki konstantyńskiej na Watykanie w której przez cały czas była przechowywana.
Później w okolicznościach innego zamieszania stała się własnością człowieka, który przekazał ją miejscowym kapucynom. Kapucyni umieścili ją najpierw w drewnianej ramie, a w XVIII wieku wykonano srebrny relikwiarz.
Twarz z całunu była też wzorem dla wszystkich mistrzów pędzla w epokach starożytności, średniowiecza i renesansu. Przedstawiali Twarz Chrystusa, zawsze wzorując się na modelu Boskiego Oblicza z całunu.
W czasie pobytu zwiedziłam jeszcze muzeum. Nie będę zdradzać tajników dotyczących eksponatów, powiem tylko że wystaw jest kilka. Pierwsza dotyczy relikwii Świętego Oblicza i niejako kultu - czci relikwii, druga misyjna, mała, ale pełna przedmiotów z dalekich krajów a dalej można oglądać zabytkowe przedmioty użytku codziennego, meble, naczynia i  szaty oraz księgi liturgiczne.

Muzeum w Manopello
Czas nie sprzyjał zwiedzaniu, bo przez kościół w Manopello przeszły tego dnia rzesze pielgrzymów. Ludzie ustawiali się w długiej kolejce, aby zobaczyć relikwię, a msze w języku polskim odbywały się jedna po drugiej. Panował uroczysty nastrój. Nie było więc mowy o tym, aby miejscowy przewodnik miał szanse objaśnić muzealną ekspozycję.

Za kilka dni wspomnę o sanktuarium w Monte San’t Angelo i spacerze po wąskich uliczkach pośród małych śnieżnobiałych domków.


wtorek, 13 maja 2014

Po drodze na kanonizację - Loreto

Witajcie po długiej przerwie. Byłam na kanonizacji dwóch papieży Jana Pawła II i Jana XXIII. Jadąc do Rzymu odwiedziłam kilka pięknych sanktuariów we Włoszech. Jak na tydzień - sporo było tych miejsc. Zwiedzanie zaczęło się od Loreto, a potem przyszła kolej na inne sanktuaria: Lanciano, Manopello, Asyż, San Govanni Rotondo, Monte San Angelo i oczywiście Wieczne Miasto, którego tym razem poczułam jak na lekarstwo i dotąd czuję niedosyt – a w ogóle, czy jest ktoś, kto kiedykolwiek nasycił się Rzymem? W każdym miejscu panowało niejako „święte zamieszanie”, bo przecież – rzecz jasna - mnóstwo grup zmierzając do Rzymu na uroczystość kanonizacyjną, odwiedzało po drodze sanktuaria. Nie mogę tym razem powiedzieć, że Italia była słoneczna, bo dominowała deszczowa aura. 



Nie to jest jednak najważniejsze. Włochy są krajem unikalnym pod względem krajobrazów, ilości zabytków i bogactwa kultur. Mnie przyciągają jak magnes. Ze względu na urok Italii od już wieków podążają tam turyści, pielgrzymi a także artyści i pisarze, aby szukać natchnienia, podziwiając widoki miasteczek położonych na wzgórzach, pośród gajów oliwnych i cyprysów. 
Małe kamienne miasteczka, często chcą aby legendy opowiadające o ich założeniu nawiązywały do bohaterów spod Troi. 
Włochy są też ojczyzną wielu artystów i świętych, których możemy wspominać oglądając dzieła architektury i sztuki romańskiej, gotyckiej czy renesansowej, których ten kraj ma do zaoferowania całe mnóstwo. Tam można oddychać historią, na każdym kroku. 
A ja tak mam, że ledwo wrócę, już chcę jechać z powrotem. Tak więc gotowanie makaronu, polewanie wszelkich sałatek oliwą z oliwek i oglądanie filmów z Italią w tle uznaję za ubogi substytut ulubionych klimatów, smaków i zapachów.



Tym razem pojechałam z grupą pielgrzymów, jako pilot. Udzielałam więc informacji turystycznych na temat odwiedzanych miejsc i obiektów zabytkowych. Teraz, i w kilku kolejnych postach podzielę się tym co uważam za najważniejsze i najciekawsze. 
A co do wycieczki, myślę, że mogę być zadowolona z całokształtu. Przed wyjazdem opracowałam osobisty przewodnik. Zebrałam wszelkie możliwe informacje wyłącznie pod kątem programu, który miałam zrealizować. Oczywiście podstawą były też doświadczenia z wcześniejszych podróży. I absolutnie nie dążę do umniejszania wartości gotowych przewodników turystycznych, a wręcz przeciwnie, uważam, że są bardzo pożyteczne. Wskazują na to, czemu uwagę poświęcić warto, a to wiedza bezcenna. 
Sądzę jednak, że na trasie lepiej posłużą turyście indywidualnemu, dając poczucie sytości informacji w danym temacie.



Brakowało mi jednak atmosfery tzw. opieki duchowej. Pisząc swój przewodnik sporo buszowałam po Internecie i po bibliotekach. Trafiłam na mnóstwo materiałów, które doskonale nadawały się do ciekawego ujęcia tematyki duchowej, tak, aby idealnie pasowała do trasy. Poniekąd, na ile pozwalały moje kompetencje w rezultacie sięgnęłam i do tej wiedzy. 

A Włochy to prawdziwa kopalnia bogactw duchowych, o tematyce na której zgłębienie życia nie starczy. Ale do czego zmierzam? 
Otóż szkoda, że nie wszyscy opiekunowie duchowi pielgrzymek do niej sięgają i na tym aspekcie skupiają się w trakcie pielgrzymek. 
Brakowało mi zachowania konwencji, które są głównym wyznacznikiem charakteru wyjazdu pielgrzymkowego. 
A plotkarstwo jest niczym najstarszy zawód świata. I dużo prawdziwych i wielkich autorytetów już zabierało głos w tej sprawie, na czele z papieżem Franciszkiem. 
I nic. To cóż ja mogę? Dotąd nikt tego nie wytępił, ani do tego rodzaju ludzi nie przemówił, to i ja nie mam szans, aby zostać skutecznym misjonarzem. Ci, którzy popisują się, że "są poinformowani" na czyjś temat, pewnie nigdy nie zmienią źródła swojej "radości".

Wracając do mojego opracowania, muszę powiedzieć, że przeglądając literaturę na temat Włoch, widać gołym okiem, że w większości ciekawych książek najbardziej wyraziście eksponuje się widoki i smaki. I nic dziwnego, to przecież samo sedno. Jednak nie tylko te aspekty składają się na ducha i aurę tego kraju. Pisząc swój mini przewodnik starałam się raczej wyostrzyć spojrzenie w kierunku sztuki, artystów i wynikające z ich twórczości dobro duchowe, rzecz jasna nie pomijając wrażeń estetycznych dla których te dzieła oglądamy.
Dzisiaj, tak bardzo ogólnie wspomnę Loreto, w którym jak na pewno wiecie, znajduje się Sanktuarium Świętego Domku.



Z faktem, iż relikwia znalazła się na Półwyspie Apenińskim, w regionie Marche, wiąże się pewna legenda sięgająca do czasów średniowiecza, które słynęło z organizowania wypraw krzyżowych. Otóż Krzyżowcy i rycerze innych zakonów udawali się do Ziemi Świętej, aby strzec miejsc związanych z życiem Jezusa i Maryi przed innowiercami. W 1291 r. Krzyżowcy zostali jednak wyparci z Ziemi Świętej przez Turków.

I tu się zaczyna historia sanktuarium loretańskiego. Otóż pewna zamożna rodzina De Angelis, postarała się o przeniesienie części ziemskiego mieszkania Maryi i Świętej Rodziny w bezpieczne miejsce, aby uchronić je przed zniszczeniem. Domek przetransportowano w częściach, przewożąc go statkiem najpierw na teren Chorwacji, a potem na Półwysep Apeniński.



Nazwisko rodziny De Angelis przyczyniło się do powstania legendy, która mówi, że Święty Domek został przyniesiony do Loreto przez aniołów z nieba, a po drodze był kilkakrotne stawiany w różnych miejscach, które z wielu przyczyn okazywały się niewłaściwe. 
Legenda mówi, że gdy Domek postawiono w Tersatto w Chorwacji, pielgrzymi byli narażeni na napady ze strony złodziei, gdyż Święty Domek stał w lesie. Później relikwię zabrano nad Adriatyk. 
Najpierw do Porto Recanati a później do Ankony. Obydwie przybrzeżne miejscowości były narażone na napady piratów tureckich, grasujących po Morzu Adriatyckim, dlatego i one nie nadawały się na miejsce, w którym można było założyć sanktuarium. 
Nieodpowiednią lokalizacją okazała się też posiadłość dwóch braci, którzy walczyli o zyski i wykorzystywali pielgrzymów. Święty Domek postawiono wreszcie w lasku laurowym, na starożytnej publicznej drodze, biegnącej przez wzgórze. 
Od lasku laurowego miejsce nazwano po łacinie „Lauretum”, a później Loreto. Tyle mówi legenda.



Budowę wspaniałej bazyliki rozpoczęto w XV wieku. Miała być godną oprawą dla cennej relikwii, ale też miała zapewnić schronienie pielgrzymom, aby nie musieli modlić się pod gołym niebem. 
Czasy, w których trwała budowa bazyliki były trudne, gdyż mieszkańcom tamtego rejonu zagrażały bezustannie napady ze strony Turków. Dlatego też architektura bazyliki całkowicie odbiega, że tak powiem od powszechnych standardów gotyku i renesansu. 
Bazylika od początku miała być nie tylko kościołem, ale także fortecą. Obecnie zachwyca swoją monumentalną absydą, złożoną się z kilku półokrągłych, pomniejszych absyd, które przylegając do siebie przypominają kształt ogromnego kwiatu. 
Gęsto usytuowane otwory okienne, biegnące na zwieńczeniu wszystkich absyd, przypominają kamienną, lekką koronkę, całkiem jakby zostały zaprojektowane tylko dla ozdoby. 
Doświetlają korytarze, przeznaczone niegdyś dla strażników okolicy, a tą wyjątkową absydę zaprojektował papieski architekt militarny, który nazywał się Baccio Pontinelli.



Kopułę nad bazyliką widać z bardzo daleka, jest usytuowana dokładnie nad Świętym Domkiem. Jest wynikiem pracy dwóch wielkich architektów doby renesansu: Giuliano da Maiano, który ją zaprojektował i Giuliano da Sangallo, który wybudował sklepienie. 
Ten ostatni pochodził z rodziny architektów i artystów z Toskanii. Wcześniej pracował na dworze papieskim, podejmując projekty zapoczątkowane przez Bramantego, których ten nie zdążył dokończyć. 
Znanych jest aż pięciu artystów o tym nazwisku. Natomiast w Loretto, krewny Giuliano da Sangallo, który nazywał się Antonio da Sangallo Młodszy, będący inżynierem fortyfikacji wybudował dwa potężne bastiony, położone na przeciwległych krańcach masywnych murów, po to aby jeszcze lepiej ufortyfikować sanktuarium.
Jedna z bram w murach nosi nazwę Porta Marina, ponieważ usytuowano ją od strony morza. Turyści wchodzący przez nią mają okazję, aby dokładnie przyjrzeć się monumentalnej absydzie bazyliki.

Kiedy bazylika była już gotowa, trzeba było aby jeszcze najcenniejsza relikwia – Święty Domek – zyskała godną oprawę.

Wtedy na rozkaz niesłychanie przedsiębiorczego papieża Juliusza II, Donato Bramante zaprojektował marmurową obudowę dla Świętego Domku. 
Nad realizacją projektu pracował jednak Andrea Sansovino, wraz z całym zespołem artystów, gdyż Bramante w tym czasie pracował na dworze papieskim, nad projektem Bazyliki Świętego Piotra. 
Obudowa Świętego Domku jest uważana za arcydzieło sztuki renesansu, jedno z najpiękniejszych we Włoszech.



W bazylice loretańskiej, w Świętym Domku znajduje się figura Czarnej Madonny. Figurka znajdowała się w tym miejscu od początku istnienia sanktuarium, czyli od XIV wieku. 
Ta, przed którą pielgrzymi modlą się obecnie, pochodzi z początku XX wieku. W roku 1921 bazylikę nawiedził pożar i wtedy XIV wieczna figura spłonęła. Nową wykonano z drzewa cedrowego, na wzór poprzedniej, przed którą palono lampy oliwne ma kolor czarny. 
Zabytkowa, dawna figura została skradziona przez wojska napoleońskie, a gdy powróciła do Loreto w XVIII wieku, od tamtej pory, jest ubierana w ozdobną dalmatykę.  


Trudno mi było o zdjęcie dobrej jakości i właściwie muszę przyznać, że zupełnie nie miałam czasu, aby popracować nad zdjęciami. Tak je więc tylko tym razem pstrykałam... no, ale są.
A zatem, do następnego poczytania.

Dziękuję za liczne odwiedziny, również podczas mojej nieobecności. Witam tych, którzy niedawno zajrzeli tu po raz pierwszy i zostali. Wszystkich Słonecznie pozdrawiam.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...