poniedziałek, 29 lipca 2013

Toskańska cudowność

Zanim skończę kolejny tekst o miasteczku Barga i jaskini w Garfagnana, chciałabym Wam pokazać zdjęcie, które dostarczyło mi wiele radości. Ten piękny kwiat, wielkości dłoni sfotografowałam w Pienzy. Prawdziwe cudo z bajkowej krainy, tylko nazwę miał ulotną, słyszałam ją:) ale jakoś mi umknęła. Czy ktoś wie, jak ta toskańska cudowność się nazywa? 






sobota, 27 lipca 2013

Spacerkiem po Montecatini

Montecatini Terme jest dużą miejscowością sanatoryjną, słynącą z wód mineralnych, miasteczkiem w rodzaju naszej polskiej Kudowej Zdroju. Jest tu kilka miejsc, w których znajdują się termy, gdzie kuracjusze zażywają leczniczych kąpieli, albo przychodzą na kurację wodą pitną. W Montecatatini był nasz hotel i właśnie stąd ruszaliśmy na zwiedzanie Toskanii północnej i tutaj też regenerowaliśmy nasze siły przed kolejnym dniem. Później na kolejne trzy noce naszą bazą hotelową było Chianciano Terme na południu Toskanii.



W Montecatini jest kilka miejsc, w których mieszczą się termy, albo źródła wód leczniczych. Poprzez lecznicze kąpiele, albo spożywanie wody o właściwościach leczniczych kuracjusze leczą tu schorzenia wątroby i dróg żółciowych a także zaburzenia metabolizmu przewodu pokarmowego.
Zaraz po przyjeździe poszłyśmy do Parku Salute, będącego właśnie jednym z miejsc, gdzie gromadzą się kuracjusze. Bilet do parku był w cenie 4 euro. Przy wejściu dostałyśmy kubki i dowiedziałyśmy się też, że nie powinno się wypić więcej wody, niż dwa kubeczki oraz, że pełna kuracja powinna trwać 12 dni. Nie było więc perspektyw na pełną kurację:( , jednak pobyt w parku był okazją, aby nieco podejrzeć jak to wypoczywają kuracjusze. A było na co popatrzeć zwłaszcza kiedy od stolików, przy których pili wodę zdrojową podrywali się do tańca i dając upust swojemu południowemu temperamentowi,  błyskawicznie przemieszczali się po „parkiecie” w takt argentyńskiego tanga. Te tańce wyglądały tu na konieczny i nieodłączny element kuracji. 



Spróbowałam oczywiście wody zdrojowej, która miała posmak lekko słonawy i wydawała się mieć trochę bardziej gęstą konsystencję niż zwykła woda, a poza tym była bardzo syta. W parku sanatoryjnym czekała na nas niespodzianka, o której już pisałam. Odbywał się tu festyn średniowieczny. Przy bramie wejściowej do parku zobaczyłyśmy barwny korowód średniowiecznych postaci. Można było popatrzeć na strzelanie z łuku, zobaczyć stroje z jakiegoś filmu, którego akcja toczy się w średniowieczu i wejść do namiotu krzyżowca.

Spacerkiem doszłyśmy do najstarszej części parku. Zauważyłyśmy tu też popiersie Napoleona. Czyżby się tu kurował? Wykluczone. Jednak na leczenie do Montecatini przyjeżdżało wiele znanych osób, w tym także pisarzy i poetów. Nasza pani przewodniczka wspomniała, że dłuższy czas przebywał tu na leczeniu George Byron i Jarosław Iwaszkiewicz. W Montecatini przebywała również Maria Curie Skłodowska, prowadząc swoje badania.


Spacerując po jednej z głównych ulic miasteczka wypełnionego w tej części przede wszystkim hotelami, zauważyłyśmy prawdziwie artystyczny żywopłot. Dowiedziałam się, że niedaleko Florencji, w okolicach Pistoi hoduje się właśnie takie żywopłoty odpowiednio je przycinając. Ogrodnicy - artyści „rzeźbią” w ten sposób przeróżne figury, które potem są wysyłane na zamówienie do ważnych parków i miejsc turystycznych w Europie.


 
Trafiłyśmy też na mini targ z ziołami i kaktusami.


Kurort Montecatini jest położony w dolinie, otoczony wzgórzami Apeninów. Jednak najstarsza część miasta, nazywana Montecatini Alto jest położona na górze, dokąd można wjechać kolejką – funicolare. Stał tam zamek, którego dzieje sięgają jeszcze czasów rzymskich. Do początków XX w. poza rozlewiskami wód źródlanych, o których już w starożytności wiedziano, że mają właściwości lecznicze wokół Montecatini Alto nie było jeszcze żadnej osady. Kurort, szeroko znany jako Montecatinini Terme zaczął się rozwijać dopiero w 1905 r. Wybrałyśmy się więc wieczorem na przejażdżkę kolejką do najstarszej części miejscowości. Funicolare funkcjonuje bez przerwy od 1898 r. Kolejka odjeżdża regularnie co pół godziny. Właściwie to całą kolejkę stanowi jeden wiekowy, śliczny wagonik z trzema przedziałami. Podobno tą kolejką jeździł G. Byron, gdyż w Montecatini Alto mieszkał jego lekarz. Kiedy funicolare rusza pod górę wydaje się pełznąć jak gąsienica, rozciąga się i kurczy, jakby podciągała tylnią część, troszkę skrzypi, czasami też coś tam piszczy, ale to tylko dodaje podróży szczypty historycznej egzotyki. Kolejka wspina się pod górę z prędkością 3-5 km/h. Po drodze można podziwiać panoramę pozostającego coraz niżej kurortu. Kiedy dojechałyśmy na górę zaczął bardzo szybko zapadać zmierzch. Zachodzące słońce znów nie za bardzo pozwoliło na zrobienie zdjęcia całej panoramy Montecatini, oświetlone już o tej porze tysiącami świateł.



Wokół dużego i jedynego placu w Montecatini Alto wybrukowanego kamieniem, wznoszą się – również kamienne malownicze budynki średniowieczne i renesansowe. Równiez wokół placu znajduje się mnóstwo ogródków restauracyjnych. Kamienną uliczka doszłyśmy do średniowiecznego kościoła św. Piotra z XII w., który pierwotnie był kościołem zamkowym pod wezwaniem św. Michała. Naprzeciwko kościoła stała potężna wieża. Placyk przed kościołem był szeroki zaledwie na kilkanaście kroków i w żaden sposób nie dałam rady sfotografować całości fasady, tym bardziej po ciemku. Jedynym źródłem światła oświetlającym całość była lampa na wieży. Dlatego też w tym miejscu, aby pokazać kościółek muszę się wyjątkowo posiłkować zdjęciem z internetu.

http://www.toscanissima.com/pistoiaFT/montecatinisanpietro.jpg
 Później zajrzałyśmy do jednego ze sklepików przy placu z drobiazgami pamiątkowo-użytkowymi charakterystycznymi dla Toskanii. Były tu różnej wielkości deski kuchenne wykonane z drzewa oliwkowego, które należałoby wykorzystać w kuchni zdecydowanie wyłącznie jako element dekoracyjny, z przeznaczeniem do podawania przekąsek, np. sera, przy okazji urządzania toskańskiego poczęstunku. Przedmioty z drzewa oliwkowego swój urok zawdzięczają wjątkowym słojom w różnych odcieniach, które same w sobie są naturalną ozdobą. Ale o wyrobach z drzewa oliwkowego wspomnę jeszcze innym razem. Były tu też wszechobecne w całej Toskanii mydełka o bardzo silnym zapachu, różnych rodzajów. Później kupiłam takie mydełka; cyprysowe i migdałowe, ale dopiero w San Giminiano. Kostki są duże, mniej więcej takiej wielkości jak szare mydło no i oczywiście nadal jeszcze cały czas ładnie pachną. Pomiędzy półkami z kolorowymi makaronami wypatrzyłam też ciekawą lampkę wykonaną z użyciem kieliszka do wina, jako świecznika.


Rozejrzałyśmy się jeszcze po uroczych zakątkach, dotarłyśmy też na jakiś mały taras widokowy i szybko doszłyśmy do wniosku, że panorama Montecatini i okolicznych pól, porośniętych winoroślą i drzewkami oliwnymi byłaby z pewnością jeszcze piękniejsza w ciągu dnia. Jednak i wieczór miał swój niepowtarzalny urok.


Ciepłe i świeże powietrze, unoszące się zapachy toskańskich uroczo wyglądających specjałów, zapach ziół i wina, pięknie oświetlone budynki – to wszystko składało się na całość wieczornej toskańskiej aury. Niektóre z dekoracji przy wejściach do restauracji były wyjątkową kwintesencją ludowych klimatów. Aby lepiej wtopić się w atmosferę miejsca i poczuć się na dobre na toskańskich wakacjach skorzystałyśmy z możliwości spróbowania tutejszego białego wina. Wtopienie się w klimaty jak najbardziej się udało. Najchętniej w tym otoczeniu średniowiecznych kamiennych budowli posiedziałoby się i pogawędziło co najmniej do północy, ale trzeba było jeszcze przygotować się na kolejny dzień.

W następnym tekście napiszę, czym urzekła mnie pradawna Barga, małe miasteczko położone na wzgórzu, otoczone legendami i panoramą uważaną za jedną z najpiękniejszych w Italii. Tam było już zdecydowanie więcej słońca i coraz więcej posmaku Toskanii. Jadąc do Bargi byłam jeszcze w Grocie Wiatrów (Grotta del Vento) w Garfagnana, więc o tym jak to było w grocie też trochę opowiem.

wtorek, 23 lipca 2013

Trzy godzinki w Fiesole

Dobrze było rozpocząć zwiedzanie Toskanii właśnie od przyjazdu do Fiesole. Miasteczko, malowniczo położone na wzgórzu, jest też dobrym miejscem na podziwianie wspaniałej panoramy Florencji. Najpierw zwiedziłam romańską katedrę pod wezwaniem San Romolo, pochodzącą z XI w. zbudowaną z tufu. Budowla zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie, jest bardzo skromna i surowa – tak samo na zewnątrz jak i w środku. Potężne kolumny i minimalna ilość płaskorzeźb i kamiennych ozdób, sprawia, że przekraczając próg katedry, odczuwa się wyjątkowo wyraźnie atmosferę ascetycznego średniowiecza . A poza tym w starych kościołach, romańskich czy renesansowych zawsze urzekają mnie drewniane stropy a tutaj właśnie taki był. Ciekawa była też architektura wewnątrz. Otóż chór zbudowany był, za ołtarzem a nie nad wejściem. Całkiem odwrotnie, niż spotyka się to zazwyczaj. Rzadko przecież spotyka się kościoły z takim rozwiązaniem architektonicznym.



 

Przyszedł wreszcie czas na zwiedzenie parku archeologicznego. Wejście było cudnie porośnięte żywopłotem z wawrzynu a na terenie parku rosły śródziemnomorskie sosny, oliwki i cyprysy. Byłam zaledwie od dwóch godzin w Toskanii i miałam za sobą długą podróż, a tutaj nareszcie można było na odczuć, że przygoda z Toskanią właśnie się zaczęła na dobre. Zaraz przyszło mi też do głowy, że trzeba by poszukać szyszek z pinii do dekoracji na Boże Narodzenie i narwać liści laurowych. Owszem, później ich narwałam cały worek, dla siebie, bliższej i dalszej rodziny, ale oczywiście nie w parku archeologicznym. 



Wiadomo powszechnie, że podróże kształcą, więc i teraz ku mojej ogromnej radości poznałam nową przyprawę. Zanim na dobre rozpoczęliśmy zwiedzanie, przewodniczka pokazała nam jak rośnie nepitella – przyprawa dodawana wyłącznie do grzybów.

Jednak z wrażenia zioła nawet nie sfotografowałam, bo poniżej rozciągał się wspaniały widok na rzymski amfiteatr z I w. p.n.e, który został odkryty w XVII w. Półkoliste stopnie, będące jednocześnie siedziskami, podzielono na cztery sektory. Wyjściem z teatru była niewielka brama z boku, nazywana „wymiotnikiem”. Obecnie w amfiteatrze odbywają się regularnie koncerty.


 

Idąc wzdłuż kamiennego muru doszliśmy do starożytnych rzymskich term. Po termach zostało tepidarium, czyli sala do wypoczynku, która była ogrzewana gorącym powietrzem, zostały baseny i ceglane rury, w których krążyło gorące powietrze. Podłoga w sali do wypoczynku była wyłożona płytkami wykonanymi z użyciem skały wulkanicznej, co gwarantowało, że nie przepuszczały one wody.


 

Na terenie parku znajduje się również muzeum archeologiczne. Oglądając wystawy słuchałam opowieści przewodnika o życiu i kulturze Etrusków o dokonaniach i wynalazkach tej odległej o tysiące lat cywilizacji.



Widziałam tu ceramiczne naczynia, malowane wazy, przedmioty wotywne i fragmenty rzeźb.

Natomiast fragmenty płaskorzeźb przedstawiających sceny z ważniejszych momentów życia, związanych z jakimiś ceremoniami przekazywały jednocześnie treść o kulturze tego ludu. W muzeum znajduje się też szkielet wojownika – Longobarda, pochowanego tysiące lat temu z kielichem u stóp, a to miało oznaczać, że była to osoba nieprzeciętna.

Oglądałam w jednej z sal fragment rzeźby etruskiej z brązu, wykonanej przy użyciu techniki woskowej. Najpierw sporządzano gipsowy kształt rzeźby, później pokrywano go grubą warstwą wosku a następnie ponownie warstwą gipsu. Całość wypalano, wtedy wosk się topił i w tak powstałą szczelinę wlewano brąz.



Dowiedziałam się sporo ciekawych rzeczy i przypomniałam sobie, że to właśnie Etruskowie, wynaleźli dachówkę, a było to około II w. przed Chrystusem. Dach układano i nadal w Toskanii układa się taki sposób, że na dwie proste dachówki kładzie się jedną półokrągłą. Ten sposób układania dachówek widać w każdym toskańskim miasteczku. Zdjęcie, na którym dokładnie są one widoczne zrobiłam na drugi dzień w Ogrodach Boboli.


 

Później poszłam w kierunku kościoła św. Franciszka położonego na wzgórzu. Prowadzi tam niezbyt długa, ale stroma kamienna uliczka, malowniczo ozdobiona bluszczem porastającym wysoki mur, biegnący na całej długości uliczki. Dotarłam na taras widokowy, skąd można podziwiać przepiękną panoramę Florencji. Pośród czerwonych dachów, sięgających aż po horyzont najłatwiej było odnaleźć górująca nad miastem potężną kopułę Bazyliki Santa Maria del Fiore. Sama panorama ze względu na intensywne światło słońca okazała się nieuchwytna o tej porze dnia. Trzeba było do pamiątkowej fotografii pozować tak jakoś krajem-bokiem, żeby nie było pod słońce.


 

Poszłam dalej w górę w kierunku malutkiego kościółka św. Franciszka. Po drodze na murze zauważyłam tablicę pamiątkową poświęconą wizycie papieża Jana Pawła II w Fiesole 
w 1986 r.



Łapiąc w ekran aparatu trochę cienia, podjęłam jeszcze raz próbę sfotografowania choć okruchów panoramy Florencji, która jest tłem dla malowniczej kapliczki stojącej pośrodku kamiennej drogi.



Dotarłam wreszcie do średniowiecznego kościółka św. Franciszka. Był wyjątkowo mały, jednonawowy i bardzo przytulny. Drzwi po lewej stronie prowadziły do malutkiego muzeum. Z muzeum wychodziło się na malutki malowniczy dziedziniec, ozdobiony kwiatami.


 

Powróciwszy na główny plac miasteczka rozejrzałam się nieco po targowych stoiskach, gdzie znajdowało się niemal wszystko: antykwariaty o bardzo szerokim asortymencie, malowane akwarelą obrazki, porcelanowe dzbany i naczynia, biżuteria, obrusy, a nawet gumo żelki o fantazyjnych kształtach.

Wśród staroci zauważyłam też gadżety arystokratyczne, które wyglądały jakby dopiero co zostały rozpakowane z XVII wiecznego kufra panny szykowanej do zamążpójścia. Stare wachlarze, oprawione w specjalne oszklone gablotki, były dla mnie prawdziwą ciekawostką. Na targu były tez stare haftowane serwety, eleganckie obrusy i kapy, niektóre z nich tak stare, że z pewnością każda z tych rzeczy ma za sobą jakaś nieprzeciętnie długą rodzinną historię.


Spacerem po targu zakończyłam zwiedzanie Fiesole. Tak wyglądało moje pierwsze pół dnia w Toskanii. Gdy opuściliśmy Fiesole, trzeba był się udać do Montecatini Terme. W następnym artykule napiszę właśnie o tym, cośmy tam w Montecatini ciekawego widziały od popołudnia aż do późnej nocy.

niedziela, 21 lipca 2013

Tydzień w słonecznej Toskanii


Minęło już kilka dni od mojej wyjątkowej podróży. Pojechałam do wymarzonej Toskanii, nie widzianej już od kilku lat, no, może z małym wyjątkiem, kiedy to jechałam dwa lata temu autokarem do Rzymu i oglądałam okolice Florencji, tak całkiem przelotem z okien autokaru. To jednak przecież nie to samo, co spacer po wąskich malowniczych, pełnych kwiatów uliczkach, po których rozchodzi się zapach specjałów toskańskiej kuchni umykający przez okna restauracyjnych kuchni. Po uliczkach wypełnionych małymi sklepikami z ceramiką, kolorowymi wyrobami ze skóry: butami, torebkami, breloczkami i innymi małymi, różnokolorowymi gadżetami. 


W czasie tych spacerów łapałam na ramiona i kark promienie toskańskiego słońca i w postaci lekkiej opalenizny przywiozłam je do słonecznego – niestety w kratkę Gdańska. Dzięki wiatrom od wzgórz i pasma Apeninów w Toskanii w jedyny w swoim rodzaju sposób działała tam „klimatyzacja naturalna”, która nie pozwalała, aby upał stał się nieznośny, pomimo tego, że temperatura w trakcie naszej wycieczki utrzymywała się najczęściej powyżej 30 stopni w ciągu dnia.

Na wycieczkę do Toskanii wybrałam się sama, nie za bardzo miałam nawet czas, aby rozwijać w związku z tym jakiekolwiek obawy. I słusznie. Ledwo wsiadłam do autokaru i już miałam wspaniałą koleżankę, towarzyszkę wycieczkowej doli i niedoli, z którą zwiedziłam kawał tego pięknego regionu Italii. Z podróży przywiozłam prawie 1700 zdjęć, które nadal układam i przeglądam, a jeśli chodzi o ich ilość, to w żadnym wypadku nie ustanowiłam żadnego rekordu wśród uczestników toskańskiej wyprawy. Przywiozłam też kilkadziesiąt stron notatek, które już zawierają zaczęte wpisy na temat odwiedzonych uroczych miejsc, a jest ich kilkanaście. Oj, działo się wiele! Przede wszystkim jednak, miło było podróżować w towarzystwie prawdziwych miłośników fotografii, kochających Toskanię. 



Podróżowałam po Toskanii północnej i południowej, odwiedziłam rejon Chianti, Val di Chiana i Amiata Val d’Orcia. Łącznie, jak już wspomniałam kilkanaście miejsc, a niemal każdemu z nich chciałabym poświęcić osobny wpis, gdyż bogactwo Toskanii pod wieloma względami jest ogromne!

W podróż do Toskanii oprócz aparatu fotograficznego, na pewno trzeba jeszcze spakować dwie książki- albo jeszcze lepiej: przeczytać je przed wyjazdem. Jest to „Boska komedia” Dante Alghieri i według mnie także powieść „Pod słońcem Toskanii” Frances Mayes.

W Toskanii chciało się niemalże wszystko jakoś „złapać” w obiektyw. Tak wiele jest tu wyjątkowych miejsc, w których czas się po swojemu zatrzymał, albo w renesansie, albo w średniowieczu, albo nawet po części jeszcze w epoce pradawnych tajemniczych Etrusków. 



Przez cały tydzień syciłam też oko toskańskim pejzażem. Łagodne linie wzgórz, wrastających w pasma Apeninów są usiane strzelistymi cyprysami, charakterystycznymi dla toskańskiego pejzażu. Cyprysy zostały sprowadzone z Azji jeszcze w czasach etruskich, a potem, jako egzotyczne i drogie drzewo były sadzone w willach starożytnych Rzymian. 


Obecnie w Toskanii takim bardzo modnym i jednocześnie rzadko spotykanym i kosztownym drzewem, niesamowitej urody jest araukaria, sprowadzona z Ameryki Południowej. Spotkać ją można przy nielicznych toskańskich willach.

Na szczytach wzgórz tu i tam wznoszą się zamki, twierdze i kamienne miasteczka, najczęściej otoczone grubymi, kamiennymi, potężnymi murami. Nieporównywalny z innym miejscem na świecie krajobraz, charakterystyczny dla Toskanii jest w dużej części ukształtowany ręką ludzką. Natura, na przestrzeni kilkuset lat została uporządkowana przez pokolenia wieśniaków. Pola z rozmysłem zostały odpowiednio podzielone i rozplanowane. 



Niektóre obszary nadal są uprawiane tak samo jak setki lat temu, ponieważ ze względu na ukształtowanie terenu nie wszędzie jest możliwość używania sprzętu rolniczego. Podobnie przy uprawie winorośli, stosuje się pradawną metodę wczesnego wykrywania obecności szkodników. Otóż na początku rzędu drzewek winorośli sadzi się krzew róży. Szkodnik, jeśli się pojawi, najpierw pojawia się na krzewie różanym. Stąd rolnicy wiedzą czy się pojawił, czy nie i w razie czego mogą podjąć odpowiednie działania.

Dokonanie kompletnej charakterystyki Toskanii w jednym wpisie, jest rzeczą niemożliwą, więc nawet nie będę do tego teraz dążyć. Nie sposób opowiedzieć o tym regionie i nie wspomnieć o artystach z różnych epok a zwłaszcza z renesansu. Przemilczenie tych wątków, nie oznacza w żadnym razie pominięcia tematu, ale umyślne przełożenie go „na potem”, tak aby nic potrzebnego i ważnego niepotrzebnie nie umknęło.

Swoją toskańską przygodę rozpoczęłam od odwiedzenia parku archeologicznego i muzeum Etrusków w Fiesole. Oczywiście zwiedziliśmy również całe miasteczko, jednak w muzeum mogłam lepiej poznać życie i sztukę etruską. Chociaż życie tego tajemniczego, pradawnego ludu już na zawsze w większej części będzie tajemnicą, zasłoniętą prze tysiące lat, to jednak wizyta w Fiesole była doskonałym startem, rzucającym światło na korzenie pradawnej Toskanii, którą mieliśmy zwiedzać i bliżej poznać. 



Powróciłam też po raz kolejny do Florencji – stolicy Toskanii. Jednodniowy pobyt w tym niesamowitym mieście, to kropla w morzu czasu, który przydałby się, aby tu porządnie pospacerować i dotrzeć do miejsc kryjących cenne dzieła sztuki. Oprócz najważniejszych zabytków w centrum zdążyłam tylko dojść do Palazzo Piti i odetchnąć chwilę w Ogrodach Boboli. Domyślacie się na pewno, że cały czas spacerowaliśmy w tłoku? Tak właśnie było. Pod Palazzo Vecchio, kiedy trzymałam aparat, aby sfotografować jedną osobę, na ekranie miałam ich 20 i tak już musiało zostać. Mnie też zrobili zdjęcie z tłumem i nie było innego wyjścia. 



W Montecatini Terme wybrałyśmy się na degustację wód z miejscowych źródeł mineralnych. W parku przy termach trafiłyśmy na odbywający się akurat festyn średniowieczny. Tutaj też były pokazy średniowiecznej broni i mogłyśmy wypróbować swoje siły. Dzięki uprzejmości Włocha Marcusa, sprawdziłyśmy czy damy radę utrzymać średniowieczny miecz ważący kilkanaście kilogramów. Miecz jakoś utrzymałam, chociaż trochę wcisnęło mnie w ziemię i okazało się, że nie jest to takie trudne jeśli trzyma się go pod odpowiednim kątem. 



W San Giminiano, nazywanym Manhattanem średniowiecza można było pójść na lody, które na najbardziej prestiżowym konkursie kulinarnym zdobyły mistrzostwo świata. Lodziarnia słynie z nietypowych smaków, jak np. można tu zjeść lody o smaku malinowo-rozmarynowym, o smaku wina Vernaccia, czy o smaku czarnej porzeczki z lawendą. Idąc do lodziarni miałam zamiar spróbować lodów serowych, gdyż o takich wcześniej słyszałam, a ponieważ nie było ich tego dnia w całym i tak nie przebranym asortymencie, wybrałam lody o smaku crema di Santa Fiona.


Chodzi tu o legendę związaną z tą postacią. Według średniowiecznej opowieści Fiona miała ona dostać egzotyczny, niespotykany w Italii owoc od obcego wędrowca, pielgrzymującego przez Toskanię i pewnie o ten owoc chodzi. Jednak o jaki owoc chodzi, nie wiem do tej pory. Wiem tylko, że w lodach znalazłam też całe migdały. W każdym razie lody były wspaniałe, przysłowiowe „niebo w gębie”. Przybywając do San Giminiano znaleźliśmy się na pradawnym szlaku pielgrzymim wiodącym od Cantenbury w Anglii do Rzymu, nazywanym Via Francigena.



W Monte Olivetto Maggiore zwiedziliśmy opactwo benedyktyńskie. Ponad godzinę oglądaliśmy wspaniałe freski, namalowane przez Sodomę – artystę, który miał niezwykle barwną osobowość i drugiego – Signiorelliego, który z Monte Olivetto Magiore został zabrany przez jednego z papieży do Watykanu, aby tam służył swoim talentem.




 

Na murze klasztornym rosły piękne kwiaty – kapary, używane do przyprawiania potraw, rzadziej jednak w kuchni toskańskie, a częściej w kalabryjskiej.




 Pienza i Montepulciano, to urocze miejsca, gdzie jak w większości średniowiecznych toskańskich miasteczek, zaraz po przejściu kamiennej bramy w murze z tufu czy trawertynu, trzeba wąską uliczką niemal zawsze się wspinać w kierunku jakiegoś centrum. Te spacery wymagały mocnych nóg i głębokiego oddechu. W każdym miasteczku znajdowało się coś, co całkowicie odwracało uwagę od jakichkolwiek kwestii związanych z kondycją. W Pienzy i Montepulciano wyjątkowo dobrze można było poznać smaki i zapachy Toskanii. Pienza słynie z serów owczych a Montepulciano z wina. 


Będąc w pradawnej Cortonie, założonej jeszcze przez Etrusków a rozsławionej na cały świat przez pisarkę Frances Mayes w książce „Pod słońcem Toskanii”, słuchaliśmy opowieści przewodnika na temat dziejów miasta, zabytków, a także wyjątkowych dzieł sztuki wielkich artystów, min. Pietro da Cortona. 


Dotarłyśmy również do odległego około 3 km od centrum domu pisarki z San Francisco – do Bramasole.



Kiedy właśnie spełniłam jedno ze swoich toskańskich marzeń i wracałam już z Bramasole, przeżyłam dość duży stres. Idąc aleją w parku w Cortonie zauważyłam, że zaraz na coś nadepnę. W ostatniej chwili odruchowo cofnęłam nogę, pewna, że omijam „psią pamiątkę” a po chwili już widziałam co to jest i okropnie się przestraszyłam. Nie wnikam czy to wąż, czy żmija, brzydactwo leżało najedzone i nieruchome, udając że nie żyje. Z bezpiecznej odległości zrobiłam zdjęcie tej okropnej „przyczynie” mojego stresu. 



Strach się rozładował tak szybko, jak przyszedł. Ciekawym zbiegiem okoliczności po chwili dostałam wiadomość, że wpłata za moje ubezpieczenie od kosztów leczenia już dotarła. No cóż… to chyba dobrze, no nie? Tak, czy inaczej zostałam ocalona.

Nie powinnam też być zdziwiona spotkaniem ze żmiją. W powieści „Pod słońcem Toskanii” i w niektórych przewodnikach turystycznych, są informacje, że w Toskanii w jaskiniach i w etruskich grobowcach, mieszkają całe kłębowiska żmij. Czemuż więc żmija miała się nie wybrać z jaskini do pobliskiego parku na lunch?

Siena – była już ostatnim miastem, które zwiedzaliśmy. Szczyci się posiadaniem najważniejszej relikwii św. Katarzyny – Jej głowy.
Słynie z konnej gonitwy Palio, na którą każda sieneńska contrada – wspólnota rodzin wystawia swojego konia, co wiąże się z niesamowitymi emocjami i jedynym w swoim rodzaju kibicowaniem. Chociaż opowiadanie o Palio bardzo mnie zaciekawiło, szybko doszłam do wniosku, że na pewno nie zostałabym ich miłośniczką. 


Katedra sieneńska zachwyca i olśniewa setkami, jeśli nie tysiącami misternych detali rzeźbiarskich umieszczonych zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Katedra słynie z niespotykanie pięknej posadzki i ambony a także z ikony Maryi, ale to monumentalne dzieło architektury to temat na zupełnie nowy tekst.
 


Nie mogłam się oprzeć fotografowaniu drzwi, kołatek i okienek, które nadają jedyny w swoim rodzaju charakter toskańskim wąskim, kamiennym i krętym uliczkom. 




To oczywiście nie wszystkie miejsca, które odwiedziłam w Toskanii. Blogowo jednak i tak powrócę po kolei, albo też z przetasowaniem do wszystkich odwiedzonych miasteczek.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...