Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Florencja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Florencja. Pokaż wszystkie posty

sobota, 19 października 2013

Spacer po Florencji (cz.3) - San Lorenzo, Ogrody Boboli i inne ważne miejsca


Gdy już zwiedziliśmy katedrę Santa Maria del Fiore, zaczęliśmy się snuć bardzo wolnym krokiem w stronę kościoła San Lorenzo. Upał trochę już dawał mi się we znaki i wydawało się, że zawieszone na pomarańczowej smyczy radyjko, potrzebne do słuchania naszej pani przewodnik zaczyna być coraz cięższe. Ostatecznie pożytek z radyjka całkowicie przeważał nad tą niewygodą, bo nawet kiedy znalazłam się nieco dalej od grupy, nic mnie nie ominęło z informacji opowiadanych przez przewodniczkę. 

Przybyliśmy zatem przed kościół San Lorenzo. Widok zewnętrzny świątyni jest zaskakujący. Budowla posiada interesującą formę architektoniczną, której uroku dodaje niewątpliwie dość sporej wielkości kopuła – zaprojektowana również – jak ta w katedrze   przez Brunelescchiego. Ale kościół San Lorenzo nie ma w ogóle przyozdobionej fasady! To wbrew pozorom dodaje świątyni niezwykłego uroku, bo kiedy już wejdzie się do środka, będącego prawdziwą perłą, można doświadczyć drugiego zaskoczenia, właśnie z powodu całkowitej rozbieżności pod względem wyglądu a co za tym idzie również i wrażeń estetycznych . Niewątpliwie też dlatego wewnątrz obowiązuje całkowity zakaz fotografowania. Kościół jest najcenniejszy w całej Florencji ze względu na arcydzieła sztuki i dlatego że tu znajdowała się siedziba pierwszego biskupstwa. Dokładnie na tym miejscu już w IV w. święty Ambroży poświęcił pierwszą bazylikę – również pod wezwaniem San Lorenzo. Święty wygłosił tu także kazanie, które zostało spisane i jest najstarszym dokumentem we Florencji. Po zwiedzeniu wspaniałego wnętrza odpoczęłyśmy nieco w cieniu krużganków świątyni.


A brak fasady – to… wynik kilkuletniej i rzeczywiście wytężonej pracy Michała Anioła. Fasadę ukończono tylko od wewnątrz, a projekty zewnętrznej artysta kreślił kilkakrotnie i trudno mu było zdecydować się, który wybrać. Później powstał konflikt z papieżem, gdyż Ojciec Święty zażyczył sobie marmuru nie z tego kamieniołomu, który preferował Buonarotti. Następnie okazało się, że Michał Anioł płacił robotnikom tak mało, że ci zbuntowali się i opuścili budowę. W rezultacie Michał Anioł poczuł się pokrzywdzony, a papież Leon X zdenerwował się na artystę i rozwiązał z nim umowę. Potem nastały już gorsze czasy, które nie sprzyjały realizacji takich przedsięwzięć, co zresztą widać było też na przykładzie fasady katedry Santa Maria del Fiore, którą wykonano dopiero pod koniec XIX w.

Kopuła i dzwonnica kościoła San Lorenzo

Pośród ciasnych i ruchliwych uliczek, przeciskając się miejscami pomiędzy tłumami turystów poszliśmy zobaczyć dom, w którym przypuszczalnie urodził się Dante Alghieri. Budowla nie jest co prawda oryginalna, lecz rekonstruowana, bo średniowieczna nie zachowała się. Jak widać w średniowieczu wznoszenie wież mieszkalnych było bardzo modne i budowano je w większości miasteczek kupieckich – także we Florencji.

Dom Dante Alghieri
W innej uliczce i na dobrą sprawę w trochę innym rejonie miasta dotarliśmy do miejsca, w którym stał dom Michała Anioła.


Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy niezwykłym kościele San Michele. Budynek swoim wyglądem w ogóle nie przypomina kościoła, a wokół budowli z każdej strony w niszach znajdują się aż 52 posągi Apostołów i świętych, patronów poszczególnych cechów rzemieślniczych.

Kościół San Michele (Orsanmichele)

Po drodze do pałacu Pittich i Ogrodów Boboli podziwiałam prace współczesnych artystów. To kolejny urok Florencji. 

  A przed Pałacem Pittich tak jak wszędzie i tu tłumy turystów. A my właśnie to miejsce wybrałyśmy na spędzenie tak zwanego czasu wolnego, który był naturalnie – za krótki jak na nasze plany. Kolejka po bilety była dość długa i pochłonęła nam około 15 cennych minut. Przed ogromnym Palazzo Pitti, którego fasada ma 200 metrów długości, rozpościerały się takie oto widoki. 


Zdążyłam niecałą godzinkę pospacerować po Ogrodach Boboli, pomiędzy rzeźbami i żywopłotami, a ponieważ Ogrody są położone na wzgórzu, to z kilku miejsc oglądałam panoramę Florencji.



To już ostatnia część opowieści o Florenckich spacerach i kolejny już wpis na temat toskańskiej wycieczki. Muszę przyznać, że czuję się trochę tak, jakbym prowadziła grupę blogowych turystów w odwiedzone miejsca. Na pewno niektórzy z Was znają Toskanię bardzo dobrze i poruszają się znakomicie po wielu meandrach wiedzy na jej temat, to jednak wychodzę z założenia, że w tak bardzo obszernym pod wieloma względami pięknie Toskanii, każdy znajdzie jakąś perełkę, którą warto „odkurzyć” w pamięci, albo najzwyczajniej się nią zupełnie pierwszy raz zachwycić. Nie ukrywam też, że chodzi mi po głowie myśl, aby jeszcze później od czasu do czasu wybierać co ciekawsze zdjęcia, czy to z Florencji, czy z innych miasteczek i napisać kilka słów o którymś z interesujących miejsc, albo dzieł sztuki, bo przecież nie sposób naraz wszystkie wspomnieć. A piękne rzeczy nie powinny się „kurzyć” i nie mogą nie oglądać światła dziennego.


środa, 16 października 2013

Spacer po Florencji (cz.2) - trzy perły na Piazza del Duomo

Piazza del Duomo jest bez wątpienia głównym punktem programu zwiedzania we Florencji. Katedra Santa Maria del Fiore, Baptysterium z Drzwiami Raju i Dzwonnica Giotta – trzy arcydzieła architektury stojące obok siebie swoim urokiem zapierają dech w piersiach wszystkich przybyszów spragnionych wrażeń estetycznych.



Cokolwiek by nie było wiadomo o twórcach wszelkich arcydzieł w Toskanii w ogóle, o ich wzajemnej rywalizacji i sporach, o ich wadach, słabościach, czy skłonnościach do niekonwencjonalnych zachowań, to niepodważalnym w żaden sposób faktem, jest ponad wszystko ich geniusz – polegający na niezwykłej umiejętności dostrzegania piękna we wszelkim stworzeniu, które potem dzięki swoim talentom potrafili wykuć w kamieniu, czy namalować. Na temat wrażeń estetycznych i atmosfery, jaką tworzą te wspaniałe arcydzieła sztuki rozpisałam się już dużo wcześniej we wpisie Moja Florencja, kiedy to wyjazd do Toskanii należał jeszcze do odległych planów. A teraz do rzeczy. 

W stronę katedry szliśmy uliczką, która docierała do placu katedralnego na wysokości kopuły. Kopuła Brunelleschiego – zwieńczająca katedrę – potężna, olśniewająca perła gotyku włoskiego, widoczna była już z daleka pomiędzy kamienicami. Zatrzymywałam się co chwilę, żeby zrobić zdjęcie z pełnym przekonaniem, że jedno, to absolutnie za mało, bo z każdym krokiem ta perspektywa była inna i zachwycała coraz bardziej. Taki widok spowodował, że zdjęcia na dobrą sprawę niemalże same się pstrykały, a na twarzy każdego fotografa pojawiał się uśmiech od ucha do ucha.


Na placu przed katedrą słuchaliśmy wielu informacji turystycznych na temat budowy kopuły, której konstrukcja była nie lada wyzwaniem w czasach, gdy powstawała. Długo analizowano różne propozycje rozwiązań, aby wybrać najbardziej odpowiedni projekt. Otóż najpierw zaproponowano, aby kopułę zbudować z lekkiej skały wulkanicznej, aby waga była jak najmniejsza. Potem wymyślono, żeby na czas budowy usypać wewnątrz katedry kopiec i ukryć w nim złote monety, zbudować kopułę, poczekać aż konstrukcja wyschnie i okrzepnie, po czym dzieci miałyby wynosić ziemię wraz z pieniążkami. W końcu ogłoszono konkurs na sposób budowy kopuły, który wygrał Filippo Brunelleschi, posiadający unikalną wiedzę jak na tamte czasy. W trakcie budowy okazało się, że architekt niejako wynalazł też jedyne w swoim rodzaju narzędzia, które były używane tylko przy budowie tej kopuły. Teraz można je oglądać w Museo Opera del Duomo, w którym znajdują się jednak przede wszystkim najcenniejsze arcydzieła: oryginalne Drzwi Baptysterium Ghibertiego, czy rzeźby z dzwonnicy Giotta, gdyż na zewnątrz z oczywistych względów oglądamy ich kopie. Niesamowitą atrakcję stanowi punkt widokowy na szczycie kopuły – w wieńczącej czaszę latarni. 

Chwilę później z zadartą głową wlepiałam wzrok we wspaniałą fasadą Katedry Santa Maria del Fiore.


Kopułę katedry ukończono w XV w. Katedra była gotowa już w wieku XIV, a fasada w porównaniu z wiekiem katedry jest właściwie „nowa”, bo wykonano ją dopiero pod koniec XIX w. Co prawda fasadę zamierzano wykonać od razu, według projektu Arnolfa di Cambio wykonanego wraz z projektem katedry. Jednak i wokół tego tematu rozgorzał spór, rozpisywano konkursy i zwlekano wiekami, bo ostateczną decyzję podjęto dopiero w 1887r. wybierając projekt Emilia de Fabris.

Fasada ozdobiona geometrycznymi wzorami z kolorowych marmurów i finezyjnymi ornamentami otaczającymi postacie Apostołów i świętych, jest arcydziełem, zaliczającym się do tych na które można patrzeć wiele razy, przez długi czas i za każdym razem dostrzegać coś nowego.
Fasada Katedry - detale
Oczywiście zwiedziliśmy wnętrze, ale w dość szybkim tempie, bo grup oczekujących na wejście do katedry było mnóstwo, a każda miała czas właściwie tylko na szybką rundkę w środku. Znalazła się tylko krótka chwilka, aby tylko rzucić okiem na fresk Sąd Ostateczny namalowany przez Vasariego i Zucchariego w wewnętrznej części kopuły, na kilka innych malowideł i nagrobek Brunelleschiego i niestety w ciągu kilkunastu minut trzeba było zwiedzanie zakończyć.

Pod Baptysterium nie było o wiele luźniej. Tłum skupiający się wokół Drzwi Ghibertiego według nieznanych nikomu zasad poruszał się tak, aby ci którzy nadchodzą z tyłu mogli podejść bliżej. A z bliska też przecież nie było mowy o kontemplacji nad słynnym arcydziełem, ani o rozpoznawaniu scen biblijnych, które artysta rzeźbił aż przez 27 lat. Gdy Michał Anioł zobaczył arcydzieło Ghibertiego, stwierdził że drzwi są tak piękne, że mogłyby służyć jako Drzwi Raju. Trafiłam akurat na taki czas, kiedy sezon turystyczny we Florencji wszedł właśnie w fazę apogeum i daleko było do rajskiego spokoju. Jeśli ktoś chce te miejsca zwiedzić, a nie tylko zobaczyć, zdecydowanie powinien przyjechać kiedy indziej. A najlepszym sposobem na dokładne obejrzenie drzwi, jest mimo wszystko podziwianie ich najpierw w albumie, czy przewodniku, kwatera, po kwaterze. Potem, kiedy już stoi się przed Baptysterium z łatwością przychodzi rozpoznawanie poszczególnych zdarzeń biblijnych przedstawionych na płaskorzeźbach, no i wtedy lepiej też patrzy się na coś już bardzo dobrze znanego.


Najpiękniejszą dzwonnicę w całej Italii – Campanilę, zaprojektowana przez Giotto ozdobiono rzeźbami, które ustawiono tak, aby wyrażały głęboką myśl przejścia człowieka ze stanu grzechu do stanu łaski. Na dole przedstawiono sceny stworzenia i pracy ludzkiej, a wyżej personifikacje wszelkich cnót, sakramentów i rzemiosł, za pomocą których człowiek ma osiągnąć doskonałość.


A na koniec dygresja i ciekawostka – chociaż może nie dla wszystkich nowa. W okolicach katedry zauważyłam młodego człowieka idącego triumfującym i zamaszystym krokiem, a na głowie miał okazały wieniec z liści laurowych. Przewodniczka wyjaśniła, że on na pewno właśnie dzisiaj skończył uniwersytet, dostał dyplom i zaczyna świętowanie. Przygotowany na tę specjalną okazje wieniec ma swoją nazwę – corona d’alloro. Laureatowi brakowało tylko czerwonej peleryny, a wyglądałby jak Dante Alghieri na fresku w katedrze. Tak on jak i jego kompani na przemian rozmawiali i podśpiewywali na tyle głośno, aby przykuć uwagę przynajmniej części turystów na placu. Zdjęcia z wrażenia nie zrobiłam, bo panował tak straszliwy tłok, że nawet o tym nie pomyślałam.

W tym wpisie nie będę już wspominać o Kościele San Lorenzo, o domu Dante Alghieri, Ogrodach Boboli i innych miejscach, do których dotarłam, gdyż post byłby nieco za długi. O tych miejscach wspomnę kolejnym razem.




A teraz UWAGA!
Postanowiłam, że zorganizuję drugi konkurs na blogu. Już dzisiaj zapraszam Was serdecznie do udziału, a temat będzie oczywiście związany z Toskanią. Tym razem też będą to foto – zagadki, które jeszcze ciągle wybieram i myślę, co by tu było najbardziej odpowiednie. Nagrodą będzie zdekupażowana przeze mnie bombka świąteczna. Planuję, że będzie duża, jeśli nie ogromna. O zasadach konkursu napiszę już za tydzień i opublikuję też zagadki konkursowe.

czwartek, 10 października 2013

Spacer po Florencji (cz.1) - Santa Croce, Palazzo Vecchio i artyści



Chociaż od mojego pobytu we Florencji minęło już sporo czasu,  a szczegóły w pamięci nieco się zacierają, to jednak nie wszystkie. Trwałe są wrażenia i pamięć tej niezwykłej atmosfery zwiedzania w gwarnym tłumie, ciekawym pereł kultury renesansu. To nie była moja pierwsza wizyta w tym mieście. Ty bardziej nie da się Florencji nie pamiętać. Ten jedyny w swoim rodzaju zapach kawy, wymykający się z kafejek, błyskawicznie przesuwające się kolejki we wszechobecnych fast foodach, setki turystów skupionych na obiektywach i tabletach –  po to, aby pochwycić i zabrać ze sobą na zawsze piękno, które ogarniają wzrokiem i te tłumy chroniące się przed południowym skwarem to pod Logią Lanzich, albo przeciwnie – wygrzewające się na gorącym bruku, jak na plaży – przed Pałacem Pitti – to też czar Florencji, który długo się pamięta.

Panorama Florencji

Urokiem miasta – takim dynamicznym –  są jak wiadomo grupy turystów, spacerujące pośród zabytków ze swoimi przewodnikami, którzy swoją ogromną pasją i wiedzą doskonale potrafią obudzić zachwyt nad dziełami architektury i sztuki a nawet wręcz zarazić na trwałe zamiłowaniem do Florencji. Grupy są w pewnym sensie oznaczane kolorami smyczy do „radyjka” ze słuchawkami, służącego do słuchania informacji i opowieści przewodnika. Nasza grupa „chodziła na smyczy” pomarańczowej i dzięki temu wynalazkowi nikt się nie zgubił, a zachwytem nad Florencją z pewnością „zaraziła się” zdecydowana większość grupy, a żadna aplikacja na smartfona, ani audioguide nigdy nie zastąpi przewodnika opowiadającego na żywo.



Zanim opowiem o miejscach, które odwiedziłam i na świeżo obfotografowałam, wspomnę jeszcze w skrócie o początkach miasta. Uczynię to w stylu z lekka encyklopedyczno – przewodnikowym, bo pewien ułamek z tych priorytetowych informacji – najlepiej przytacza się właśnie na modłę encyklopedii – i wtedy da się powiedzieć dużo i syntetycznie :)  W taki to właśnie sposób przekazywałam niektóre informacje swoim turystom, kiedy to nie podróżowałam tak błogo i beztrosko, jak tym razem, ale wcześniej – jako pilot wycieczek. No i co tu dużo mówić, zwiedzanie też jest moją pasją!

Otóż, jeśli chodzi o początki Florencji to w 59 r. przybył tu Cezar i na miejscu dawnej osady etruskiej założył kolonię rzymską. Urok tego miejsca, ozdobionego przez naturę różnorodnymi gatunkami kwiatów sprawił, że kolonii nadano nazwę Florencja – od flores (kwiaty).  Florencja szybko okazała się znakomitym miejscem postojowym dla karawan kupców przecinających Italię, przywożących tu nie tylko atrakcyjne towary, ale też nowiny o innych fascynujących cywilizacjach i religiach. Już w II w. dotarło do Florencji chrześcijaństwo, które rozwijało się tu z trudem, bo mieszkańcy byli tak przepojeni różnymi religiami, że na przemian wyznawali wiarę w Chrystusa i składali pokłony Izydzie – bogini niejako „zaimportowanej” przez kupców z Egiptu. Tak więc misjonarzom pierwszych wieków krzewienie chrześcijaństwa przychodziło tu o wiele trudniej niż w Rzymie, gdzie poganie sami wyśmiewali pogaństwo i swoich zmiennych i niekonsekwentnych bogów, a chrześcijaństwo stało się dla nich – w najgorszym wypadku – przynajmniej nauką wypełniająca tą pustkę.
Około 1000 r. rozpoczął się rozkwit Florencji, który trwał wiele stuleci pomimo licznych wojen, sporów, powodzi i panującej zarazy. Coraz pełniej rozkwitała literatura, sztuka i doskonale prosperował handel. W okresie humanizmu Florencja wybijała się spośród innych miast Italii pod względem poziomu kultury. Co prawda uniwersytet został tu otwarty dopiero w XIV w. ale za to w wieku XV były tu już wydziały nie tylko prawa,  ale też medycyny, filozofii, retoryki i logiki. We Florencji uczyły się rzemiosła artystycznego całe rzesze malarzy i rzeźbiarzy. 

Pałac cechu wełnianego
Właśnie do Florencji pewien prawnik, Piotr da Vinci przywiózł swojego syna Leonarda i umieścił go w pracowni Verocchia. Tutaj też kształcił się drugi przedstawiciel szczytów florenckiej kultury, młodszy o 20 lat od Leonarda – Michał Anioł Buonarotti. Gdy poznano się na ich geniuszu, zostali wezwani do Rzymu, aby tam tworzyć, ale do Florencji często powracali.
Zwiedzanie zaczęliśmy od kościoła Santa Croce. Jakież tłumy przyszły podziwiać ten kościół! Trzeba było czekać na wejście, aby w środku były szanse na komfortowe w miarę obejrzenie posadzki z licznymi płytami nagrobkowymi, bo wnętrze jest tak monumentalne, a kamienne filary i łuki tak potężne, że nawet w największym tłoku wystarczyłoby patrzeć tylko w górę i to w zupełności starczyłoby, aby ogarnąć z zachwytem wyjątkowej urody gotyckie wnętrze świątyni. 

Kościół Santa Croce

Oglądaliśmy także nagrobki wielkich artystów i obywateli, którzy dodawali chluby znakomitej Florencji, czy to świetnością swoich genialnych arcydzieł, czy to robieniem hałasu za sprawą swoich kontrowersyjnych poglądów, albo też przyczyniając się do upiększania miasta, pokrywając ogromne koszty budowy i upiększania kaplic i świątyń.


Zatrzymaliśmy się przed nagrobkiem Galileusza, którego współczesna mu epoka uznała za heretyka, ze względu na to, że był zwolennikiem teorii heliocentrycznej. Przez wieki nie pamiętano za bardzo o tym potępieniu i Galileusz został zrehabilitowany dopiero przez papieża Jana Pawła II. Natomiast obok znajduje się pomnik pochowanego w Rawennie Dante Alghieri.
Nagrobek Galileusza i pomnik Dante Alghieri
Naprzeciwko Galileusza spoczywa Michał Anioł Buonarotti. Jakaż to barwna postać! Wykonał ogromną ilość rzeźb a zasłynął z malowidła „Sąd Ostateczny”, nad którym pracował w Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie. Artysta podpisał się pod tym arcydziełem jako M.A. B. RZEŹBIARZ. Podobno sam skrytykował swoje najsłynniejsze malowidło jako „ciężkie” i niedoskonałe pod względem operowania światłocieniem. Uważał, że postacie „wyrzeźbił” pędzlem. „Sąd Ostateczny” w Kaplicy Sykstyńskiej przez wieki zachwyca miliony turystów, a Michał Anioł uważał, że w zasadzie to on wcale nie jest utalentowany! Jednak poza swoim geniuszem był prawdopodobnie człowiekiem o bardzo ciężkim charakterze, a w swoim otoczeniu budził skrajne przekonania. Dla jednych był istną udręką, w innych zaś budził podziw i sympatię. Te skrajności wynikały w dużej części ze specyficznego trybu życia geniusza. Ponoć chodził brudny, nie mył się tygodniami, spał w ubraniu – bo inaczej nie miał czasu, a buty ściągał tylko raz na jakiś czas ze… skórą. Kiedy zmarł w Rzymie w wieku 89 lat w jego mieszkaniu na Placu Weneckim – znaleziono całą skrzynię pieniędzy, z których nigdy nie skorzystał. Więcej pasjonujących i niekoniecznie przerażających wiadomości o losach i stylu życia genialnego artysty, o sposobach – jakimi  zdobywał wiedzę, ale także o niezwykłej jego wrażliwości na piękno można przeczytać w starej biograficznej powieści „Udręka i ekstaza” napisanej przez Irving Stone. Tą książkę pamięta się niezwykle długo i jak na dobrą powieść historyczną przystało – wspaniale przenosi w czasie i wyraziście przywołuje atmosferę odległej epoki. Czytając, oddycha się renesansem.

Nagrobek Michała Anioła

Nagrobki oglądało się całkiem swobodnie a nawet komfortowo, ale podejście do Kaplic upiększonych dziełami Giotta i innych wspaniałych artystów było już trudniejsze.


Po drodze do Kaplicy Pazzich mogłam się zachwycać krużgankiem bazyliki. W kaplicy znajduje się Krucyfiks Cimabuego, arcydzieło pochodzące z XIII w. które niezwykle ucierpiało w czasie słynnej powodzi w 1966 r. , która dotkliwie zniszczyła miasto i liczne dzieła sztuki. W wyniku zalania to najstarsze arcydzieło straciło większość farby i trzeba było je całkowicie odrestaurować.  

Dziedziniec przy kościele Santa Croce i Kaplica Pazzich

Później dotarliśmy na bardzo zatłoczony Piazza della Signoria. Przez chwilę podziwialiśmy Palazzo Vecchio słuchając informacji  turystycznych wyselekcjonowanych z przebogatych dziejów historii tego zabytku. Oczywiście zajrzeliśmy też na dziedziniec ozdobiony freskami Vasariego i złoconymi kolumnami i piękną fontanną z amorkiem pośrodku, będącą dziełem Verocchia.

Palazzo Vecchio

Oczywiście trzeba było obowiązkowo sfotografować Dawida.


Ogarnęłam też wzrokiem Loggię Lanzich, pełną rzeźb o szczególnej wartości. Złapałam w obiektyw „Porwanie Sabinek” – grupę o niesamowitej dynamice – wyrzeźbioną przez artystę Giovanni da Bologna. Skoro baletnicy próbując stanąć w pozycji, którą przedstawia rzeźba mogą tak wytrzymać tylko 50 sekund, ciekawe jak rzecz się miała kilka wieków temu z pozowaniem modeli i modelek w pracowni rzeźbiarza? 
Giovanni da Bologna Porwanie Sabinek
Spojrzałam też na przesławną postać Perseusza odcinającego głowę Meduzy, odlaną przez rzeźbiarza Benvenuto Celliniego. Pierwsza wersja dzieła, zamówionego przez Kosmę I Medyceusza, księcia Toskanii – zdecydowanie nie spodobała się zleceniodawcy. Było to ostatnie dzieło w życiu tego artysty, świadomego własnego geniuszu i zawziętego, znanego tez jako czarny charakter, który ciągle gdzieś się ukrywał. Wykonał więc poprawkę. Podobno straszliwie urażony w całkowitej desperacji wrzucał do ognia wszystkie metalowe przedmioty, ze sztućcami włącznie, nie zwracając uwagi nawet na fakt, że zapalił się dach jego domu. Gdy po dwóch dniach wyjął głowę z formy i chciał ją obejrzeć, użył lustra, aby nie patrzeć jej w oczy. Praca bardzo spodobała się Medyceuszom a Kosma Stary zażyczył sobie jej miniaturową kopię – w formie karafki do wina. Okropność, jak to ludziom od wieków z dobrobytu się w głowach przewraca.

Benvenuto Cellini Perseusz i Meduza
Dalej przez Plac Galerii Uffizi poszliśmy w stronę Ponte Vecchio. Tu dopiero było  mnóstwo natchnionych artystów, kompletnie wyłączonych z otaczającego zgiełku i skupionych na swoich pracach. Zresztą na każdym kroku można było spotkać twórców prezentujących swoje niemałe talenty , nie tylko w okolicach Ponte Vechio. Tworzyli dzieła bardziej lub mniej trwałe i takie które pierwszy deszcz zmyje, ale co tam. Liczy się pasja!


A żeby mieć szczęście i do Florencji jeszcze nieraz powrócić, obowiązkowo  pogłaskałam dzika po ryjku. 

 
Już po najbliższej niedzieli blogowo powrócę do katedry Santa Maria del Fiore i innych odwiedzonych miejsc. Pamiętam też cały czas o drugiej części opowieści o Sienie. Jednym słowem – piękna przywiezionego z Toskanii nadal mam mnóstwo. Mało tego – ono się chyba dopiero teraz rozmnaża!

sobota, 23 czerwca 2012

MOJA FLORENCJA


Nareszcie w słoneczną, ale nadal nie upalną sobotę zebrałam się do rozpakowania części „majowych zapasów”. Napisałam „części”, bo już i tak wiem, że nie napiszę tu teraz o Florencji wszystkiego co chcę, ale silnie mnie kusi już teraz, zanim jeszcze na dobre nie zaczęłam, aby do tego tematu powracać.

Realnie nie udało mi się wpisać w grono szczęśliwców, którzy mogli spacerować po Florencji w ostatnim czasie i delektować się jej pięknem, chodzić uliczkami pośród dzieł stworzonych przez geniuszy i wielkich artystów.  Pewnie jeszcze sobie trochę poczekam na luksus florenckich spacerów, bo w tym roku mało wskazuje na to, abym mogła ten zamiar zrealizować. Ale co się odwlecze – to w tym przypadku uciecze tylko na jakiś czas…  Swoje florenckie spacery przeliczałam czasami na dni i tygodnie, ale i tak czas przytarł w pamięci wiele barwnych i ciekawych szczegółów, które muszą doczekać się odświeżenia, albo też poznania na nowo.

Tak to już jest, że u progu lata z reguły myślę o Florencji częściej niż zwykle, wracam myślą do spacerów, których szlak wiódł poprzez olśniewające pięknem place i kościoły.  Spacerowałam po Florencji  wiosną w maju, w upalne lipce i w skwarne sierpniowe poranki i południa, w deszczu w październiku i listopadzie, ale nie widziałam jeszcze Florencji w zimowej szacie. Pamiętam Florencję kwitnącą i kolorową , słoneczną i mglistą, wielojęzyczny gwar turystów, niepowtarzalny aromat kawy podkreślający śródziemnomorską egzotykę. 

Florencja

Pamiętam poranki, gdy podziwiałam doskonałość wielobarwnych kamiennych mozajek na fasadach kościołów, oświetlonych bajecznie padającymi promieniami słońca, podkreślającymi intensywność i świeżość barw. Pamiętam, gdy stawałam pod kopułą Brunelleschiego i z zachwytem patrzyłam w górę na rzędy fresków opowiadających biblijne wydarzenia i przedstawione tam apokaliptyczne wizje, ogarniało mnie przekonanie, że właściwie to tylko na to czekałam od zawsze. A potem w innym miejscu, czy malowniczym zakątku miasta przekonywałam się 
o tym samym. Promienie słoneczne wpadające przez latarnię kopuły Brunelleschiego oblewając swoim światłem freski podsuwały myśl, że tu zdecydowanie potrzeba wszystkim oglądającym iluminacji dla umysłu i duszy, nie tylko znajomości treści malowideł.  

Podczas florenckich spacerów doskwierający upał okazywał się niejednokrotnie sprzymierzeńcem w odnajdywaniu na mojej drodze coraz to nowych dzieł  sztuki i architektury – bo zmuszał do wypatrywania kościołów, gdzie można było się trochę ochłodzić a tam – odkrywać nowe niespodzianki, czasami całkiem blisko centrum, ale najczęściej przemilczane w przewodnikach. Jak to dobrze, że jest wspaniały blog Pani Małgorzaty z Toskanii – Toskańskie Zapiski Spełnionych Marzeń! Dziękuję, że mogę  w taki sposób bardzo często wędrować tam, gdzie już od dawna nie byłam, albo gdzie jeszcze wcale nie dotarłam. Pani Małgorzato, czekam na więcej i jestem na 1000 procent pewna, że nie tylko ja!

Florencja jak żadne inne miasto obdarowuje niezapomnianymi wrażeniami wpisując w nie jednocześnie zobowiązanie do powrotu, które konsekwentnie, cicho i tajemniczo siedzi sobie w duszy. Tak, właśnie zobowiązanie do zachwytu 
i kontemplowania arcydzieł Mistrzów. Nieśmiertelni twórcy, którzy odnaleźli swoje miejsce w słonecznej stolicy Toskanii, wypełniali ją przez wieki blaskiem trwającego i niegasnącego piękna, po to, aby je nam pozostawić.  Wiele jest miejsc, które odsłaniają oczom turysty fenomen piękna ozdobionego jeszcze większym pięknem, ale we Florencji odnajduję o wiele więcej.
Każdy z genialnych artystów pozostawił tu nie tylko materialne „ślady” swojej kunsztownej, twórczej pracy w postaci dzieł małych i tych monumentalnych, onieśmielających swoją doskonałością. We Florencji zachwyca nie tylko sztuka - dostarczając  wrażeń – choć jak najbardziej, skutecznie przecież obdarowuje turystę uczuciem zapierania tchu w piersi. To z pewnością zasługa artystów.

Dzięki zachwytowi nad tą pełną przepychu, ale też i nad skromniejszą architekturą kościołów, placów, budowli, rzeźb, fresków itd. czasem subtelnie 
a czasem z zadziwiającą wyrazistością to właśnie ci średniowieczni i renesansowi geniusze prowadzą nas cicho po śladach doniosłych wydarzeń z minionych epok.  
Historia niektórych dzieł nawiązuje do zaciętych walk o władzę nad miastem otoczonym wzgórzami,  które Etruskowie tysiące lat temu wzbogacili o swoje dzieje. Genialni artyści poprzez swoje dzieła, historię i okoliczności  ich tworzenia odkrywają przed turystą również burzliwe spory o hierarchię wartości toczone 
z taką zaciekłością, że niejednokrotnie decydowały o gwałtownych zwrotach 
w nurcie zdarzeń. Opowiadają też o zawziętych konkurencjach pomiędzy samymi artystami,  które prowadziły  - w sumie- do osiągnięcia genialnych rozwiązań architektonicznych i tworzenia olśniewających dzieł sztuki. Florenckie spacery pozwalają przekonać się namacalnie, że geniusz jest nieśmiertelny!

We Florencji wyjątkowo wyraziście wszystko razem się splata: sztuka, historia, religia, obyczaje, dzieje życia artystów, władców, panujących rodów, a nawet papieży!
Dowodem na wszechstronną burzliwość okoliczności w których rozkwitała piękna Florencja niech będzie fragment „Boskiej Komedii” Dantego Alighieri wędrującego po Piekle, gdzie dusze cierpią za swoje grzechy i o nich opowiadają, przedstawiając jednocześnie  problemy  z którymi borykali się mieszkańcy miasta:

„«Przezwisko Ciacco nosiłem nad Arnem:
Za grzech obżarstwa, brzydki i zwierzęcy.
Jako tu widzisz, w deszczu moknę czarnem.
Nie sam tu cierpię, ale wśród tysięcy.
Wszystko męczarnią karanych jednaką
Za równe winy». Zamilkł i nie rzekł więcej.
Na to ja: «Tak mnie twój stan boli Ciacco,
Że oto z ócz mych płynie woda.
Lecz powiedz jeszcze: czyli wiesz na jaką
Niedolę kłótnia głupich mieszczan poda?
Jestże kto prawy w mieście? I jak na to
Przyszło, że tak je rozdarła niezgoda»
A on:«Gdy w zwadzie długie minie lato,
Zbroczą oręże i nareszcie dzicy
Wypędzą drugich z krwi wielką utratą:
W trzy słońca padną, a ich przeciwnicy
Wzniosą się męża wziąwszy za narzędzie,
Co dziś się łasi podły i dwulicy.
Długo stronnictwo to panować będzie
I trzymać tamtych pod grozą obucha.
Płaczu i gniewu nie mając na względzie.
Dwaj sprawiedliwi są, nikt ich nie słucha;
Z trzech iskier: chciwstwa, zawiści i pychy,
Na wszystkie serca niegodziwość bucha».

(Dante, Piekło, Pieśń VI)
Dante i Trzy Królestwa. Fresk w Bazylice Matki Bożej Kwietnej.

Ot, takie „Dantejskie średniowiecze” zdaje się być ponadczasowe. Nawet nie tylko się zdaje – tak po prostu jest. A ludzie myślą, że odkryli kto wie jakie kombinacje i dyplomatyczne cuda na kiju. Tak czy inaczej geniuszom 
i artystom na pewno nie było łatwo żyć w tym chaosie, albo też i w bałaganie będącym skutkami tegoż chaosu i pewnie nie za bardzo sprzyjało to pracy twórczej. 

Tym bardziej czuję się zobowiązana, aby podziwiać piękno przez nich stworzone, zwłaszcza gdy szeroko otwierają drzwi zapraszając do nieustannego poznawania ich dzieł, którymi mogli mówić o swoich dążeniach do dobra i doskonałości i co tu owijać w bawełnę! Mówili o istnieniu DOBRA ABSOLUTNEGO pośród rozwichrzonych dziejów, które od zawsze dla ludzi składały się z „szarych dni”.

Miłego wieczoru i słonecznej niedzieli! 

Może połączonej z podziwianiem jakiegoś dzieła sztuki?



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...