Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Turystycznie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Turystycznie. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 marca 2013

WIOSNA Z ANIOŁAMI


Urządziłam sobie króciutką przechadzkę po Starym Mieście, oczywiście przy okazji wyjątkowej wyprawy „po sprawunki” :) do domu.
Poszłam do Kościoła Mariackiego, w którym zdecydowanie o tej porze roku brakowało mi barwnego tłumu turystów. Ale miało to swój urok. Rzadko można delektować się wspaniałą, monumentalną architekturą tej wyjątkowej świątyni, kiedy jest prawie wyludniona. Tym razem przyjrzałam się postaciom Aniołów, choć same w sobie są potężne i wspaniałe bo jako Aniołowie przecież inne być nie mogą – a na tle monumentalnych filarów nabierają czysto anielskiej lekkości. Wszystkie razem stanowią niebiańską orkiestrę, gdyż były niegdyś ozdobą organów.


niedziela, 30 września 2012

WAKACYJNY SPACER PO KRAKOWIE


Powracam blogowo na szlak spacerów po Krakowie, które za każdym razem są wyjątkowe. To jedno z miast, które lubię najbardziej. Gdy tylko przyjechałam, zaraz z samego rana poszłyśmy na Rynek Główny a konkretnie do Kościoła Mariackiego.

 

wtorek, 8 maja 2012

BITWA MORSKA NA MOTŁAWIE


Wpis na temat ciekawej inscenizacji historycznej, który obiecałam w czwartek jako niespodziankę miał się co prawda pojawić jak napisałam "może w niedzielę" a tymczasem "wrzucam" go późną godziną, gdy wtorek już się kończy. Niezamierzony poślizg w czasie był co prawda potrzebny, bo dokładniej mogłam przejrzeć zdjęcia w liczbie ponad 60, chociaż  jak zwykle nie wiem za dobrze, kiedy się napstrykały. Tak po prostu spontanicznie wpadają sobie do cyfrówki, zawsze wtedy, gdy patrzę na coś ładnego. 

W sobotę urządziłam sobie wycieczkę. Przy Twierdzy Wisłoujście odbyła się inscenizacja bitwy morskiej sprzed 200 lat, stoczonej pomiędzy wojskiem Angielskim i wojskiem Napoleona, właśnie przy ujściu jednej z odnóg delty Wisły -  Motławy. Zresztą jeśli chodzi o Motławę, bardzo nie lubię słowa „odnoga”. Jest po prostu jak na Motławę - za mało eleganckie.


Inscenizacja,  pt. „Bitwa morska. Obrona Twierdzy Wisłoujście” została zorganizowana przez Muzeum Historyczne Miasta Gdańska. Był to barwny i niezwykle pomysłowy spektakl historyczny. Dobrze, że pojechałam godzinę przed planowanym rozpoczęciem imprezy, bo inaczej o zrobieniu jakichkolwiek zdjęć mogłabym sobie tylko pomarzyć, albo popstrykać znad głowy celując w wielką niewiadomą. A liczyła się przede wszystkim uczta dla oka - o smaku historii.


W tej historycznej bitwie morskiej uczestniczyły trzy galeony: „Dragon”, „Lew” i „Czarna Perła”.  Dziwię się jednak, że na XVIII wieczne wojny przeznaczano tak piękne okręty, masywne, drewniane efektownie ozdobione – również ażurowymi -  rzeźbionymi dekoracjami.  


Myślę, że w przypadku zatonięcia czy pożaru galeonu dokonywano istnego barbarzyństwa na sztuce. Nawet jeśli w rozumieniu tamtych czasów piękno tych dekoracji miałoby być wykonywane przysłowiowym rzutem na taśmę. Czy do wożenia armat  
i rozpalania pożarów nie wystarczyłoby coś bez owoców mozolnej pracy artystów? Cóż, każda epoka ma swoje upodobania.

Każdy z galeonów był wyposażony w rzeźbione dzioby, będące ich wizytówką. Te potężne rzeźby na dziobach dostojnie, lekko i zgrabnie płynęły sobie w powietrzu nad wodą, zawieszone przed galeonem. Rzeźba na dziobie i nazwa galeonu miała zapewne podsycać uczucie trwogi i przerażenia wroga,


albo spowodować całkowite rozproszenie uwagi u bardziej wrażliwych wojowników, bez której - no cóż… nie było sensu wybierać się na bitwę, ani starać się o miano bohatera.


Z tego co zauważyłam podczas inscenizacji, to tak sobie myślę, że większa część historycznych bitew morskich musiała być prowadzona raczej „na wyczucie”. 
Owszem, przed pierwszym wystrzałem z armaty jeszcze było cokolwiek widać a przede wszystkim stanowisko wroga, więc w czasie takich bitew musiały być jakieś przerwy techniczno – okolicznościowe, choćby  na rozproszenie dymu i poprawienie zasięgu widzenia.  Kompletnie nie znam się na taktykach i technikach wojennych, ale nie trudno się domyślić, że bitwy prowadzono na pewno na NADZIEJĘ i SZCZĘŚCIE.


Otóż najbardziej popularną metodą nawigacji dla pocisku, aby uzyskał on pożądany tor – była właśnie NADZIEJA, że pośród dymu kula armatnia trafi precyzyjnie w wymierzony, może nawet pół godziny wcześniej cel. Z kolei powszechnie przyjętą techniką obrony musiała być wiara w SZCZĘŚCIE, że kula trafi kilka metrów dalej. Co najwyżej, o ile było to w ogóle wykonalne, można było też przesunąć potencjalny cel  pod osłoną dymu, aby zmylić wroga. I tak pukano sobie spokojnie tymi dymiącymi armatami w tempie dalekim od zawrotnego. W bitewnym zamieszaniu trzeba było chyba jeszcze znaleźć czas na modlitwę i na spłynięcie z niebios właśnie nadziei i szczęścia. Strzelały oczywiście tylko armaty z wyfroterowanymi lufami, a to z pewnością też zajmowało sporo czasu.
Z pewnością powolne były te dawne wojny: właściwie większość czasu upływała na czyszczeniu armat, przenoszeniu celów i stanowisk, zbieraniu rannych i modlitwach, gaszeniu i rozpalaniu pożarów. Strzelano zapewne od czasu do czasu a potem czekano przynajmniej pół godziny aż opadnie dym, żeby zobaczyć, kto trafił. I to najlepiej 
z bocianiego gniazda.


Jednak sama inscenizacja historyczna przebiegała ciekawie i dynamicznie, bez dodatkowych opóźnień na historyczne realia dotyczące tempa.
Pożar składu amunicji wybuchł prawdziwym ogniem,  inne pożary wybuchały już 
w uroczym dymiącym technikolorze.


Rekonstruktorzy bitwy sprzed 200 lat ubrani w historyczne kolorowe mundury, prezentowali się doskonale, bez wskrzeszania wszystkich duchów z epoki napoleońskiej bardzo realnie został przywołany klimat tamtych czasów. Była to wspaniała uczta dla oka.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...