Chociaż
od mojego pobytu we Florencji minęło już sporo czasu, a szczegóły w pamięci nieco się
zacierają, to jednak nie wszystkie. Trwałe są wrażenia i pamięć tej
niezwykłej atmosfery zwiedzania w gwarnym tłumie, ciekawym pereł kultury renesansu.
To nie była moja pierwsza wizyta w tym mieście. Ty bardziej nie da się Florencji
nie pamiętać. Ten jedyny w swoim rodzaju zapach kawy, wymykający się z kafejek,
błyskawicznie przesuwające się kolejki we wszechobecnych fast foodach, setki
turystów skupionych na obiektywach i tabletach – po to, aby pochwycić i zabrać ze sobą na zawsze
piękno, które ogarniają wzrokiem i te tłumy chroniące się przed południowym
skwarem to pod Logią Lanzich, albo przeciwnie – wygrzewające się na gorącym
bruku, jak na plaży – przed Pałacem Pitti – to też czar Florencji, który długo
się pamięta.
Panorama Florencji |
Urokiem
miasta – takim dynamicznym – są jak
wiadomo grupy turystów, spacerujące pośród zabytków ze swoimi przewodnikami,
którzy swoją ogromną pasją i wiedzą doskonale potrafią obudzić zachwyt nad
dziełami architektury i sztuki a nawet wręcz zarazić na trwałe zamiłowaniem
do Florencji. Grupy są w pewnym sensie oznaczane kolorami smyczy do
„radyjka” ze słuchawkami, służącego do słuchania informacji i opowieści
przewodnika. Nasza grupa „chodziła na smyczy” pomarańczowej i dzięki temu
wynalazkowi nikt się nie zgubił, a zachwytem nad Florencją z pewnością
„zaraziła się” zdecydowana większość grupy, a żadna aplikacja na smartfona, ani
audioguide nigdy nie zastąpi przewodnika opowiadającego na żywo.
Zanim
opowiem o miejscach, które odwiedziłam i na świeżo obfotografowałam, wspomnę jeszcze
w skrócie o początkach miasta. Uczynię to w stylu z lekka encyklopedyczno
– przewodnikowym, bo pewien ułamek z tych priorytetowych informacji – najlepiej
przytacza się właśnie na modłę encyklopedii – i wtedy da się powiedzieć dużo
i syntetycznie :) W taki to właśnie
sposób przekazywałam niektóre informacje swoim turystom, kiedy to nie podróżowałam
tak błogo i beztrosko, jak tym razem, ale wcześniej – jako pilot wycieczek. No i co tu dużo mówić, zwiedzanie też jest moją pasją!
Otóż,
jeśli chodzi o początki Florencji to w 59 r. przybył tu Cezar i na miejscu
dawnej osady etruskiej założył kolonię rzymską. Urok tego miejsca, ozdobionego
przez naturę różnorodnymi gatunkami kwiatów sprawił, że kolonii nadano nazwę
Florencja – od flores (kwiaty).
Florencja szybko okazała się znakomitym miejscem postojowym dla karawan
kupców przecinających Italię, przywożących tu nie tylko atrakcyjne towary, ale
też nowiny o innych fascynujących cywilizacjach i religiach. Już w II w.
dotarło do Florencji chrześcijaństwo, które rozwijało się tu z trudem, bo
mieszkańcy byli tak przepojeni różnymi religiami, że na przemian wyznawali
wiarę w Chrystusa i składali pokłony Izydzie – bogini niejako „zaimportowanej”
przez kupców z Egiptu. Tak więc misjonarzom pierwszych wieków krzewienie
chrześcijaństwa przychodziło tu o wiele trudniej niż w Rzymie, gdzie
poganie sami wyśmiewali pogaństwo i swoich zmiennych i niekonsekwentnych
bogów, a chrześcijaństwo stało się dla nich – w najgorszym wypadku – przynajmniej
nauką wypełniająca tą pustkę.
Około
1000 r. rozpoczął się rozkwit Florencji, który trwał wiele stuleci pomimo
licznych wojen, sporów, powodzi i panującej zarazy. Coraz pełniej rozkwitała
literatura, sztuka i doskonale prosperował handel. W okresie humanizmu
Florencja wybijała się spośród innych miast Italii pod względem poziomu
kultury. Co prawda uniwersytet został tu otwarty dopiero w XIV w. ale za to
w wieku XV były tu już wydziały nie tylko prawa, ale też medycyny, filozofii, retoryki i
logiki. We Florencji uczyły się rzemiosła artystycznego całe rzesze malarzy
i rzeźbiarzy.
Właśnie do
Florencji pewien prawnik, Piotr da Vinci przywiózł swojego syna Leonarda
i umieścił go w pracowni Verocchia. Tutaj też kształcił się drugi
przedstawiciel szczytów florenckiej kultury, młodszy o 20 lat od Leonarda –
Michał Anioł Buonarotti. Gdy poznano się na ich geniuszu, zostali wezwani do
Rzymu, aby tam tworzyć, ale do Florencji często powracali.
Zwiedzanie
zaczęliśmy od kościoła Santa Croce. Jakież tłumy przyszły podziwiać ten
kościół! Trzeba było czekać na wejście, aby w środku były szanse na komfortowe
w miarę obejrzenie posadzki z licznymi płytami nagrobkowymi, bo wnętrze jest
tak monumentalne, a kamienne filary i łuki tak potężne, że nawet w największym
tłoku wystarczyłoby patrzeć tylko w górę i to w zupełności starczyłoby,
aby ogarnąć z zachwytem wyjątkowej urody gotyckie wnętrze świątyni.
Kościół Santa Croce |
Oglądaliśmy
także nagrobki wielkich artystów i obywateli, którzy dodawali chluby znakomitej
Florencji, czy to świetnością swoich genialnych arcydzieł, czy to robieniem
hałasu za sprawą swoich kontrowersyjnych poglądów, albo też przyczyniając się
do upiększania miasta, pokrywając ogromne koszty budowy i upiększania
kaplic i świątyń.
Zatrzymaliśmy
się przed nagrobkiem Galileusza, którego współczesna mu epoka uznała za
heretyka, ze względu na to, że był zwolennikiem teorii heliocentrycznej. Przez
wieki nie pamiętano za bardzo o tym potępieniu i Galileusz został
zrehabilitowany dopiero przez papieża Jana Pawła II. Natomiast obok znajduje
się pomnik pochowanego w Rawennie Dante Alghieri.
Naprzeciwko
Galileusza spoczywa Michał Anioł Buonarotti. Jakaż to barwna postać! Wykonał ogromną
ilość rzeźb a zasłynął z malowidła „Sąd Ostateczny”, nad którym pracował
w Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie. Artysta podpisał się pod tym
arcydziełem jako M.A. B. RZEŹBIARZ. Podobno sam skrytykował swoje
najsłynniejsze malowidło jako „ciężkie” i niedoskonałe pod względem operowania
światłocieniem. Uważał, że postacie „wyrzeźbił” pędzlem. „Sąd Ostateczny”
w Kaplicy Sykstyńskiej przez wieki zachwyca miliony turystów, a Michał
Anioł uważał, że w zasadzie to on wcale nie jest utalentowany! Jednak poza
swoim geniuszem był prawdopodobnie człowiekiem o bardzo ciężkim charakterze,
a w swoim otoczeniu budził skrajne przekonania. Dla jednych był istną
udręką, w innych zaś budził podziw i sympatię. Te skrajności wynikały
w dużej części ze specyficznego trybu życia geniusza. Ponoć chodził
brudny, nie mył się tygodniami, spał w ubraniu – bo inaczej nie miał czasu, a
buty ściągał tylko raz na jakiś czas ze… skórą. Kiedy zmarł w Rzymie
w wieku 89 lat w jego mieszkaniu na Placu Weneckim – znaleziono całą
skrzynię pieniędzy, z których nigdy nie skorzystał. Więcej pasjonujących i
niekoniecznie przerażających wiadomości o losach i stylu życia genialnego
artysty, o sposobach – jakimi
zdobywał wiedzę, ale także o niezwykłej jego wrażliwości na piękno można
przeczytać w starej biograficznej powieści „Udręka i ekstaza” napisanej
przez Irving Stone. Tą książkę pamięta się niezwykle długo i jak na dobrą
powieść historyczną przystało – wspaniale przenosi w czasie i wyraziście
przywołuje atmosferę odległej epoki. Czytając, oddycha się renesansem.
Nagrobek Michała Anioła |
Nagrobki
oglądało się całkiem swobodnie a nawet komfortowo, ale podejście do Kaplic
upiększonych dziełami Giotta i innych wspaniałych artystów było już
trudniejsze.
Po
drodze do Kaplicy Pazzich mogłam się zachwycać krużgankiem bazyliki. W kaplicy
znajduje się Krucyfiks Cimabuego, arcydzieło pochodzące z XIII w.
które niezwykle ucierpiało w czasie słynnej powodzi w 1966 r. , która dotkliwie
zniszczyła miasto i liczne dzieła sztuki. W wyniku zalania to najstarsze
arcydzieło straciło większość farby i trzeba było je całkowicie odrestaurować.
Dziedziniec przy kościele Santa Croce i Kaplica Pazzich |
Później
dotarliśmy na bardzo zatłoczony Piazza della Signoria. Przez chwilę
podziwialiśmy Palazzo Vecchio słuchając informacji turystycznych wyselekcjonowanych z
przebogatych dziejów historii tego zabytku. Oczywiście zajrzeliśmy też na
dziedziniec ozdobiony freskami Vasariego i złoconymi kolumnami i piękną
fontanną z amorkiem pośrodku, będącą dziełem Verocchia.
Palazzo Vecchio |
Oczywiście
trzeba było obowiązkowo sfotografować Dawida.
Ogarnęłam
też wzrokiem Loggię Lanzich, pełną rzeźb o szczególnej wartości. Złapałam w
obiektyw „Porwanie Sabinek” – grupę o niesamowitej dynamice – wyrzeźbioną przez
artystę Giovanni da Bologna. Skoro baletnicy próbując stanąć w pozycji, którą
przedstawia rzeźba mogą tak wytrzymać tylko 50 sekund, ciekawe jak rzecz się
miała kilka wieków temu z pozowaniem modeli i modelek w pracowni
rzeźbiarza?
Spojrzałam
też na przesławną postać Perseusza odcinającego głowę Meduzy, odlaną przez
rzeźbiarza Benvenuto Celliniego. Pierwsza wersja dzieła, zamówionego przez
Kosmę I Medyceusza, księcia Toskanii – zdecydowanie nie spodobała się
zleceniodawcy. Było to ostatnie dzieło w życiu tego artysty, świadomego
własnego geniuszu i zawziętego, znanego tez jako czarny charakter, który ciągle
gdzieś się ukrywał. Wykonał więc poprawkę. Podobno straszliwie urażony w
całkowitej desperacji wrzucał do ognia wszystkie metalowe przedmioty, ze
sztućcami włącznie, nie zwracając uwagi nawet na fakt, że zapalił się dach jego
domu. Gdy po dwóch dniach wyjął głowę z formy i chciał ją obejrzeć, użył
lustra, aby nie patrzeć jej w oczy. Praca bardzo spodobała się Medyceuszom a
Kosma Stary zażyczył sobie jej miniaturową kopię – w formie karafki do wina.
Okropność, jak to ludziom od wieków z dobrobytu się w głowach przewraca.
Dalej
przez Plac Galerii Uffizi poszliśmy w stronę Ponte Vecchio. Tu dopiero było mnóstwo natchnionych artystów, kompletnie
wyłączonych z otaczającego zgiełku i skupionych na swoich pracach. Zresztą
na każdym kroku można było spotkać twórców prezentujących swoje niemałe talenty
, nie tylko w okolicach Ponte Vechio. Tworzyli dzieła bardziej lub mniej trwałe
i takie które pierwszy deszcz zmyje, ale co tam. Liczy się pasja!
A żeby
mieć szczęście i do Florencji jeszcze nieraz powrócić, obowiązkowo pogłaskałam dzika po ryjku.
Już po
najbliższej niedzieli blogowo powrócę do katedry Santa Maria del Fiore i innych
odwiedzonych miejsc. Pamiętam też cały czas o drugiej części opowieści o
Sienie. Jednym słowem – piękna przywiezionego z Toskanii nadal mam mnóstwo.
Mało tego – ono się chyba dopiero teraz rozmnaża!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za pozostawione komentarze.