piątek, 24 sierpnia 2012

SANDOMIERZ


Pradawny, niewielki   Sandomierz jest niezwykle uroczym miasteczkiem.  Przypomina mi włoskie miasteczka rozrzucone na wzgórzach, oczywiście nie ze względu na wygląd zewnętrzny i architekturę, bo tym akurat na wiele sposobów się od nich różni. Tak jak we włoskich miastach, z których prawie każde stanowi odrębne muzeum wypełnione mniejszymi i większymi dziełami sztuki, tak i tu w Sandomierzu,  w którąkolwiek stronę by spojrzeć oko napotyka budowle szczycące się pradawną i bogatą historią. Z pewnością zadecydowało o tym malownicze położenia miasta, na wzgórzach, nad brzegiem rozlegle płynącej Wisły. Mnóstwo tu malowniczych zakątków, które mają w sobie to „coś” z egzotycznym klimatem.

 

Kiedy już dotarliśmy na rynek sandomierski, naprędce ułożyliśmy sobie trasę zwiedzania.  Najpierw zeszliśmy  przez bramę nazywaną Uchem Igielnym bardzo długimi i stromymi schodami na dół na promenadę prowadzącą do zamku. Całe szczęście, że nie musiałam po tych schodach wspinać się z powrotem, były naprawdę długie a różnica poziomów dość duża, na pewno kilkanaście metrów.

Brama Ucho Igielne
Przy wejściu do zamku zatrzymaliśmy się przy tablicy, żeby poczytać trochę informacji turystycznych.  Wyczytaliśmy, że pierwszy zamek - drewniany  wzniesiono w tym  miejscu już w XIw. że był zniszczony przez Tatarów, odbudowany w stylu gotyckim i renesansowym, o tym, że był siedzibą starostów sandomierskich i bardzo często zatrzymywali się w nim królowie podczas podróży ze swoim dworem. Teraz jest siedzibą Muzeum Okręgowego.

Zamek w Sandomierzu

Na rozległym placu przed zamkiem oprócz nas nie było żywego ducha. Zamek  jest również położony na wzgórzu,  a plac jest równocześnie tarasem widokowym. Podziwialiśmy  panoramę   każdej strony a szczególnie od strony Wisły. Przed zamkiem pięknie i pomysłowo ustawiono małe makiety najważniejszych zabytków Sandomierza. 


Teraz postanowiliśmy urządzić sobie przechadzkę po wąwozie Królowej Jadwigi. Idąc po kamienistej drodze minęliśmy kościół Dominikanów. Z zewnątrz podziwiałam nietypowy portal – romański, ale zbudowany z cegły.

Portal kościoła Dominikanów
W tym miejscu  dowiedziałam się, że właśnie znajdujemy się na drodze, która jest częścią Camino de Santiago. Droga Św. Jakuba była oznaczona symbolem muszli. Jak dla mnie – wspomniana w informacjach turystycznych zasada: „w zdrowym ciele zdrowy duch” była jak najbardziej na czasie.  

Oznakowanie szlaku św. Jakuba
Zresztą dla kogóż ów DUCH nie jest najważniejszy? Przypomniało mi się jak to kiedyś w trakcie intensywnej pracy, kiedy brakowało mi czasu nawet na spacer,  zapisałam sobie myśl: ruch i sport = zdrowie, jeśli jest zdrowie, są też zdrowe myśli,  a jeśli są zdrowe myśli, jest też SIŁA potrzebna we wszystkich dziedzinach życia! Tak więc, jeśli chodzi o wzmacnianie ducha poprzez wysiłek fizyczny byliśmy jak najbardziej na dobrej drodze. 

Tym króciutkim odcinkiem szlaku Św. Jakuba poszliśmy do wąwozu. Wąwóz ciągnie się na długości blisko 0,5 kilometra. Oplecione korzeniami ściany wąwozu sięgają maksymalnie nawet do 10m. Całość wygląda niezwykle atrakcyjnie. Przedziwne, zwisające i pokręcone we wszystkie strony korzenie, pasujące do scenografii horroru spontanicznie przyprawiły nas o nadzwyczaj dobry humor. Horrorystycznej atmosfery jednak wcale nie było, całkowicie wykluczał ją śpiew ptaków, powiew świeżego powietrza i soczysta zieleń spomiędzy której połyskiwały jaśniejące promienie słońca.

Wąwóz Królowej Jadwigi
Później poszliśmy  wzdłuż mniej malowniczej, bo dość ruchliwej ulicy w kierunku błoni, pod pomnik Jana Pawła II upamiętniający wizytę Ojca Świętego w Sandomierzu. Pamiętam z tamtego czasu tłumy ludzi, które nadciągały ze wszystkich stron, niesamowity upał a także chwile, kiedy szukaliśmy dogodnego miejsca przy trasie przejazdu Papieża. Promenada i placyk wokół pomnika był niemal całkiem pusty, tylko jakaś mała grupka włoskich turystów robiła sobie zdjęcie, prowadząc przy tym poważną rozmowę na temat Ojca Świętego.

Pomnik Jana Pawła II
Znajdowaliśmy się teraz znów na dole i szukaliśmy dogodnego wejścia z powrotem do centrum. „Straciliśmy” już sporo sił przez te wszystkie, skądinąd przyjemne „trudy” zwiedzania i zaczynało nam solidnie burczeć w brzuchach. Trzeba było więc poszukać  jakiejś restauracji, miało być szybko i syto. Wybraliśmy więc przytulną restaurację z ogródkiem w rynku, aby w trakcie jedzenia delektować się jeszcze dodatkowo urokiem renesansowego ratusza. W tak pięknym otoczeniu  nawet za bardzo nie przeszkadzał nam hałas pracujących koparek, które właśnie wyrywały bruk. Na deser zjedliśmy pyszne lody z Zielonej Budki i ruszyliśmy dalej na zwiedzanie Sandomierza.


Wszystkie foldery skutecznie i słusznie kuszą do zwiedzenia Podziemnej Trasy Turystycznej. Korytarze podziemne ciągnące się pod rynkiem i pod uliczkami miasta okazały się niesamowitą atrakcją. Przy wejściach do podziemi, jak nigdzie indziej w całym Sandomierzu spotkaliśmy sporą grupę turystów. Bardzo fortunnie też wyszło z kupieniem biletów, bo zdążyliśmy jeszcze dołączyć do 50 osobowej grupy, która już się „uzbierała” i lada chwila miała zejść z przewodnikiem do podziemnych korytarzy.
Z niecierpliwością czekałyśmy wraz z moją kuzynką Anią na te niesamowite wrażenia. Miałyśmy też pod opieką 7 letniego turystę, który z ciekawością pytał o duchy czy i tam cały czas będzie ciemno. Zadowoliła go bardzo informacja o oświetleniu, ale wieścią o nieobecności duchów poczuł się chyba zawiedziony.
Przewodnik sprowadził nas do korytarzy. W pierwszej komnacie nazywanej imieniem Haliny Krępianki opowiedział dramatyczną legendę o Halinie i Tatarach, związaną z sandomierskimi podziemiami. 

Komnata Haliny Krępianki

Średniowieczna legenda mówi, że dziewczyna uratowała miasto przed najazdem Tatarów. Wcześniej z rąk Tatarów straciła wszystkich swoich bliskich i postanowiła się za to zemścić. Naradziła się z mieszkańcami miasta w sprawie podstępu, który zaplanowała wobec Tatarów. Otóż przekonała  wrogów, że doznała wiele złego ze strony mieszkańców miasta i dlatego pragnie odwetu. Obiecała Tatarom, że tajemnym przejściem wprowadzi ich do miasta i właśnie w ten sposób sprowadziła ich do podziemi. W tym czasie mieszkańcy Sandomierza zasypali wejścia i zablokowali je kamieniami, tak że Tatarzy nigdy już się stamtąd nie wydostali. Jednak wraz z nimi zginęła też Halina.

Podziemne korytarze powstały miedzy XIII a XVIII wiekiem, były systematycznie rozbudowywane przez kupców, którzy wykorzystywali je jako magazyny  a te z pewnością znakomicie się do tego nadawały, bo latem i zimą panuje tu stała temperatura  - 12 stopni. Do korytarzy przylegają piwnice, komnaty i komory a cała podziemna trasa turystyczna ma 470 m. Niektóre z korytarzy przebiegają nawet na głębokości 15 m, inne pod samą powierzchnią ulic. 

 
W piwnicach i komnatach znajdują się różne ekspozycje, uporządkowane tematycznie. W jednej z piwnic nazywanej Komorą Znalezisk znajdują się eksponaty pochodzące z wykopalisk archeologicznych.

Czaszki bliźniąt z okresu neolitycznego
Były też komnaty gdzie urządzono ekspozycję przedmiotów codziennego użytku z epok, kiedy piwnice pełniły rolę magazynów kupieckich.


Zwiedzanie podziemi skończyliśmy po pod ratuszem, 45 minut w korytarzach przeszło w oka mgnieniu. W ostatnim, szerokim korytarzu umieszczono piękny opis Sandomierza:


Znowu znaleźliśmy się w rynku a mnie tym razem bardzo przypadł go gustu nietypowy pomnik kotwicy z łańcuchem sterczącym w niebo. Nie doczytałam się nigdzie żadnej interpretacji. Rozbawiło mnie, że turyści fotografujący się w tym miejscu pytali: „Co to znaczy, że ten łańcuch tak sterczy?” No tak, zupełnie, jakby na niebie zacumował niewidzialny okręt i zrzucił kotwicę nieopodal sandomierskiego Ratusza.


Ruszyliśmy teraz jeszcze w kierunku Katedry, niestety była zamknięta. W drodze powrotnej widzieliśmy jeszcze Dom Jana Długosza a nieopodal przeczytałam z informacji turystycznych o rozległym szlaku literackim w okolicy Sandomierza. Nazwisk pisarzy i poetów a także miejscowości było tak wiele, że trzeba by całego tygodnia na przemierzenie tego szlaku. 

Dom Jana Długosza

Pogoda zaczęła się psuć, dobrze że dopiero pod koniec wycieczki. Trasę drogi powrotnej zaplanowaliśmy tak, żeby zobaczyć jeszcze zamek w Baranowie. Faktycznie skończyło się tylko na zobaczeniu. Dojechaliśmy tam na 15 minut przed wielką burzą z okropnymi błyskawicami i grzmotami, która nadciągała bardzo szybko. Nic tylko siedzieć w samochodzie, bo z jazdą w takich warunkach to też kiepski pomysł.
Uparłyśmy się jednak skutecznie na ten zamek i zdążyłyśmy zobaczyć chociaż odnowiony, wspaniale prezentujący się renesansowy dziedziniec. Zapachniało mi tu Florencją i Wawelem!  Wyjątkowo podobał mi się zegar słoneczny przy wejściu z łacińskim napisem „Przyjaciołom o każdej porze” . Na zwiedzanie całego zamku i ogrodów było już zbyt za późno.

Zamek w Baranowie

Zamek w Baranowie
Zegar słoneczny na zamku

 W Sandomierzu spędziliśmy kolejny udany dzień. Nazajutrz czekała nas wyprawa do Kazimierza Dolnego.


5 komentarzy:

  1. Piękne miasteczko. I widzę, że naprawdę warto zwiedzić. Dobre zdjęcia, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny jest i wart zobaczenia- po prostu Perełka!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za wspaniałą wycieczkę czuję się jakbym tam była:))) Super wyglądasz w tej sportowej odsłonie- pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wyglądałam 2 lata temu:))
      i ja cieplutko pozdrawiam

      Usuń

Bardzo dziękuję za pozostawione komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...