Pradawny, niewielki
Sandomierz jest niezwykle uroczym miasteczkiem. Przypomina mi włoskie miasteczka rozrzucone
na wzgórzach, oczywiście nie ze względu na wygląd zewnętrzny
i architekturę, bo tym akurat na wiele sposobów się od nich różni. Tak jak
we włoskich miastach, z których prawie każde stanowi odrębne muzeum wypełnione
mniejszymi i większymi dziełami sztuki, tak i tu w Sandomierzu, w którąkolwiek stronę by spojrzeć oko
napotyka budowle szczycące się pradawną i bogatą historią. Z pewnością
zadecydowało o tym malownicze położenia miasta, na wzgórzach, nad brzegiem
rozlegle płynącej Wisły. Mnóstwo tu malowniczych zakątków, które mają w sobie
to „coś” z egzotycznym klimatem.
Kiedy już dotarliśmy na rynek sandomierski, naprędce
ułożyliśmy sobie trasę zwiedzania.
Najpierw zeszliśmy przez bramę
nazywaną Uchem Igielnym bardzo długimi i stromymi schodami na dół na promenadę
prowadzącą do zamku. Całe szczęście, że nie musiałam po tych schodach wspinać
się z powrotem, były naprawdę długie a różnica poziomów dość duża, na
pewno kilkanaście metrów.
Brama Ucho Igielne |
Przy wejściu do zamku zatrzymaliśmy się przy tablicy, żeby
poczytać trochę informacji turystycznych.
Wyczytaliśmy, że pierwszy zamek - drewniany wzniesiono w tym miejscu już w XIw. że był zniszczony przez
Tatarów, odbudowany w stylu gotyckim i renesansowym, o tym, że był siedzibą
starostów sandomierskich i bardzo często zatrzymywali się w nim królowie
podczas podróży ze swoim dworem. Teraz jest siedzibą Muzeum Okręgowego.
Zamek w Sandomierzu |
Na rozległym placu przed zamkiem oprócz nas nie było żywego ducha. Zamek
jest również położony na wzgórzu,
a plac jest równocześnie tarasem widokowym. Podziwialiśmy panoramę każdej strony a szczególnie
od strony Wisły. Przed zamkiem pięknie i pomysłowo ustawiono małe makiety
najważniejszych zabytków Sandomierza.
Teraz postanowiliśmy urządzić sobie przechadzkę po wąwozie
Królowej Jadwigi. Idąc po kamienistej drodze minęliśmy kościół Dominikanów.
Z zewnątrz podziwiałam nietypowy portal – romański, ale zbudowany
z cegły.
Portal kościoła Dominikanów |
W tym miejscu
dowiedziałam się, że właśnie znajdujemy się na drodze, która jest
częścią Camino de Santiago. Droga Św. Jakuba była oznaczona symbolem muszli.
Jak dla mnie – wspomniana w informacjach turystycznych zasada: „w zdrowym
ciele zdrowy duch” była jak najbardziej na czasie.
Oznakowanie szlaku św. Jakuba |
Zresztą dla kogóż ów DUCH nie jest najważniejszy?
Przypomniało mi się jak to kiedyś w trakcie intensywnej pracy, kiedy brakowało
mi czasu nawet na spacer, zapisałam
sobie myśl: ruch i sport = zdrowie, jeśli jest zdrowie, są też zdrowe
myśli, a jeśli są zdrowe myśli, jest też
SIŁA potrzebna we wszystkich dziedzinach życia! Tak więc, jeśli chodzi o
wzmacnianie ducha poprzez wysiłek fizyczny byliśmy jak najbardziej na dobrej
drodze.
Tym króciutkim odcinkiem szlaku Św. Jakuba poszliśmy do
wąwozu. Wąwóz ciągnie się na długości blisko 0,5 kilometra. Oplecione
korzeniami ściany wąwozu sięgają maksymalnie nawet do 10m. Całość wygląda
niezwykle atrakcyjnie. Przedziwne, zwisające i pokręcone we wszystkie strony
korzenie, pasujące do scenografii horroru spontanicznie przyprawiły nas o
nadzwyczaj dobry humor. Horrorystycznej atmosfery jednak wcale nie było,
całkowicie wykluczał ją śpiew ptaków, powiew świeżego powietrza i soczysta
zieleń spomiędzy której połyskiwały jaśniejące promienie słońca.
Wąwóz Królowej Jadwigi |
Później poszliśmy
wzdłuż mniej malowniczej, bo dość ruchliwej ulicy w kierunku błoni, pod
pomnik Jana Pawła II upamiętniający wizytę Ojca Świętego w Sandomierzu.
Pamiętam z tamtego czasu tłumy ludzi, które nadciągały ze wszystkich
stron, niesamowity upał a także chwile, kiedy szukaliśmy dogodnego miejsca przy
trasie przejazdu Papieża. Promenada i placyk wokół pomnika był niemal
całkiem pusty, tylko jakaś mała grupka włoskich turystów robiła sobie zdjęcie,
prowadząc przy tym poważną rozmowę na temat Ojca Świętego.
Pomnik Jana Pawła II |
Znajdowaliśmy się teraz znów na dole i szukaliśmy dogodnego
wejścia z powrotem do centrum. „Straciliśmy” już sporo sił przez te
wszystkie, skądinąd przyjemne „trudy” zwiedzania i zaczynało nam solidnie
burczeć w brzuchach. Trzeba było więc poszukać jakiejś restauracji, miało być szybko i syto.
Wybraliśmy więc przytulną restaurację z ogródkiem w rynku, aby w
trakcie jedzenia delektować się jeszcze dodatkowo urokiem renesansowego
ratusza. W tak pięknym otoczeniu nawet
za bardzo nie przeszkadzał nam hałas pracujących koparek, które właśnie
wyrywały bruk. Na deser zjedliśmy pyszne lody z Zielonej Budki
i ruszyliśmy dalej na zwiedzanie Sandomierza.
Wszystkie foldery skutecznie i słusznie kuszą do zwiedzenia
Podziemnej Trasy Turystycznej. Korytarze podziemne ciągnące się pod rynkiem
i pod uliczkami miasta okazały się niesamowitą atrakcją. Przy wejściach do
podziemi, jak nigdzie indziej w całym Sandomierzu spotkaliśmy sporą grupę
turystów. Bardzo fortunnie też wyszło z kupieniem biletów, bo zdążyliśmy
jeszcze dołączyć do 50 osobowej grupy, która już się „uzbierała” i lada
chwila miała zejść z przewodnikiem do podziemnych korytarzy.
Z niecierpliwością
czekałyśmy wraz z moją kuzynką Anią na te niesamowite wrażenia. Miałyśmy
też pod opieką 7 letniego turystę, który z ciekawością pytał o duchy czy
i tam cały czas będzie ciemno. Zadowoliła go bardzo informacja
o oświetleniu, ale wieścią o nieobecności duchów poczuł się chyba
zawiedziony.
Przewodnik sprowadził nas do korytarzy. W pierwszej
komnacie nazywanej imieniem Haliny Krępianki opowiedział dramatyczną legendę
o Halinie i Tatarach, związaną z sandomierskimi podziemiami.
Komnata Haliny Krępianki |
Średniowieczna legenda mówi, że dziewczyna uratowała miasto
przed najazdem Tatarów. Wcześniej z rąk Tatarów straciła wszystkich swoich
bliskich i postanowiła się za to zemścić. Naradziła się z mieszkańcami
miasta w sprawie podstępu, który zaplanowała wobec Tatarów. Otóż
przekonała wrogów, że doznała wiele
złego ze strony mieszkańców miasta i dlatego pragnie odwetu. Obiecała Tatarom,
że tajemnym przejściem wprowadzi ich do miasta i właśnie w ten sposób
sprowadziła ich do podziemi. W tym czasie mieszkańcy Sandomierza zasypali
wejścia i zablokowali je kamieniami, tak że Tatarzy nigdy już się stamtąd
nie wydostali. Jednak wraz z nimi zginęła też Halina.
Podziemne korytarze powstały miedzy XIII a XVIII
wiekiem, były systematycznie rozbudowywane przez kupców, którzy wykorzystywali
je jako magazyny a te z pewnością
znakomicie się do tego nadawały, bo latem i zimą panuje tu stała temperatura - 12 stopni. Do korytarzy przylegają
piwnice, komnaty i komory a cała podziemna trasa turystyczna ma
470 m. Niektóre z korytarzy przebiegają nawet na głębokości 15 m,
inne pod samą powierzchnią ulic.
W piwnicach i komnatach znajdują się różne
ekspozycje, uporządkowane tematycznie. W jednej z piwnic nazywanej
Komorą Znalezisk znajdują się eksponaty pochodzące z wykopalisk
archeologicznych.
Czaszki bliźniąt z okresu neolitycznego |
Były też komnaty gdzie urządzono ekspozycję przedmiotów codziennego
użytku z epok, kiedy piwnice pełniły rolę magazynów kupieckich.
Zwiedzanie podziemi skończyliśmy po pod ratuszem, 45 minut
w korytarzach przeszło w oka mgnieniu. W ostatnim, szerokim
korytarzu umieszczono piękny opis Sandomierza:
Znowu znaleźliśmy się w rynku a mnie tym razem
bardzo przypadł go gustu nietypowy pomnik kotwicy z łańcuchem sterczącym w
niebo. Nie doczytałam się nigdzie żadnej interpretacji. Rozbawiło mnie, że
turyści fotografujący się w tym miejscu pytali: „Co to znaczy, że ten łańcuch
tak sterczy?” No tak, zupełnie, jakby na niebie zacumował niewidzialny okręt
i zrzucił kotwicę nieopodal sandomierskiego Ratusza.
Ruszyliśmy teraz jeszcze w kierunku Katedry, niestety
była zamknięta. W drodze powrotnej widzieliśmy jeszcze Dom Jana Długosza
a nieopodal przeczytałam z informacji turystycznych o rozległym
szlaku literackim w okolicy Sandomierza. Nazwisk pisarzy i poetów
a także miejscowości było tak wiele, że trzeba by całego tygodnia na przemierzenie
tego szlaku.
Dom Jana Długosza |
Pogoda zaczęła się psuć, dobrze że dopiero pod koniec
wycieczki. Trasę drogi powrotnej zaplanowaliśmy tak, żeby zobaczyć jeszcze
zamek w Baranowie. Faktycznie skończyło się tylko na zobaczeniu.
Dojechaliśmy tam na 15 minut przed wielką burzą z okropnymi błyskawicami
i grzmotami, która nadciągała bardzo szybko. Nic tylko siedzieć w
samochodzie, bo z jazdą w takich warunkach to też kiepski pomysł.
Uparłyśmy się jednak skutecznie na ten zamek i zdążyłyśmy
zobaczyć chociaż odnowiony, wspaniale prezentujący się renesansowy dziedziniec.
Zapachniało mi tu Florencją i Wawelem! Wyjątkowo podobał mi się zegar słoneczny przy
wejściu z łacińskim napisem „Przyjaciołom o każdej porze” . Na zwiedzanie całego
zamku i ogrodów było już zbyt za późno.
Zamek w Baranowie |
Zamek w Baranowie |
Zegar słoneczny na zamku |
W Sandomierzu
spędziliśmy kolejny udany dzień. Nazajutrz czekała nas wyprawa do Kazimierza
Dolnego.
Piękne miasteczko. I widzę, że naprawdę warto zwiedzić. Dobre zdjęcia, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPiękny jest i wart zobaczenia- po prostu Perełka!
OdpowiedzUsuńChciałabym zwiedzić!
OdpowiedzUsuńDziękuję za wspaniałą wycieczkę czuję się jakbym tam była:))) Super wyglądasz w tej sportowej odsłonie- pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTak wyglądałam 2 lata temu:))
Usuńi ja cieplutko pozdrawiam