Pojechaliśmy co prawda dłuższą drogą „na skróty” z nadzieją
na uniknięcie korków i tak właśnie podróż przedłużyła się o całą godzinę.
Wyprawa przypadła na upalny dzień. W planach mieliśmy zwiedzanie skansenu, ale
akurat w tym dniu nie mogliśmy liczyć na żaden festiwal jadła regionalnego, czy
ludowego. Przypadło mi się posilić i z całą satysfakcją mogę
powiedzieć - porządnie schłodzić w tradycyjnej ogólnoświatowej:)
restauracji – Mc Donald. Potem już było wyłącznie oddychanie historią.
Zwiedzanie skansenu było wyjątkową przyjemnością, to jedno z najbardziej uroczych miejsc w Polsce i podobno
najpiękniejszy skansen w Europie, jest też pięknie położony – u podnóża Białej Góry, na prawym brzegu Sanu.
Skansen w Sanoku jest też najstarszym muzeum etnograficznym w Polsce nazywanym
Muzeum Budownictwa Ludowego.
Spacer po skansenie przenosi w zupełnie inny świat. Szlak spacerowy zaczynał się od Rynku Galicyjskiego.
Rynek Galicyjski |
To urocze miejsce, najbardziej reprezentacyjne i najnowsze
w skansenie, gdyż rynek został otwarty
w zeszłym roku. Sam środek placu okazał
się istną patelnią, dlatego też lepiej i słuszniej było odwiedzić możliwie jak najwięcej budynków. Jak
przystało na centrum osady, dawniej można było zrobić tu wszelkie zakupy,
załatwić wszystkie sprawy urzędowe i skorzystać z usług rzemieślników. Odwiedziliśmy sklep kolonialny, pracownię zegarmistrza, piekarnię, fotografa i szewca.
Rynek Galicyjski |
W jednym z tych malowniczych budyneczków z brzegu
Galicyjskiego Rynku odnalazłam pracownię ikon. Jako turystka i osoba
próbująca samodzielnie COŚ malować nie mogłam zrezygnować pogawędki z artystą
i w ten sposób z wielką przyjemnością skorzystałam z kilkuminutowej
lekcji na temat pisania ikon. O ile dobrze zapamiętałam, postaram się
w wielkim skrócie opowiedzieć o tej technice i niczego nie
pokręcić: otóż najpierw trzeba pomalować deskę ciemnym podkładem, następnie
pokrywa się ją złotą farbą, później nanosi się kontury postaci a właściwie to
trzeba je wyryć, a nakładanie farby – malowanie jest już ostatnim etapem. A do przebrnięcia
przez wszystkie etapy niezbędna jest anielska cierpliwość, zręczność i skupienie.
Malowanie ikony |
Praca nad pisaniem ikon, przypomina mi mimo wszystko w dużym
stopniu malowanie obrazów w mojej ulubionej technice decoupage.
Prawdziwa uczta dla
oka czekała w galerii ikon a co więcej -
ogromne przeżycia estetyczne i jak dla mnie także duchowe. W galerii
obejrzeliśmy około 200 ikon które pochodziły z okresu od XV-XX w. Ikony i ikonostasy oglądaliśmy również w
cerkwiach.
Szlak zwiedzania prowadził przez pola, lasy i łąki. Jak tu
nie zwolnić w takim zakątku dla zachwytu i odprężenia?
W drodze do cerkwi |
Dachy niektórych
budynków były porośnięte mchem, wydawało się, że stoją tu niezmiennie od wieków
a gospodarze wrócą lada chwila.Pośród drzewami skryła się duża cerkiew.
Przy wejściu moją
uwagę przykuł ogromny dzwon, który może poszczycić się nietypową historią
własnego ocalenia. Otóż dzwon został zakopany w czasie wojny
i odkopany 6 lat temu w nieistniejącej już dawnej wsi Balnicy. Waży 625 kg
i ma 330 cm obwodu. Może trzeba było wypowiedzieć życzenie, jak każe robić
tradycja przy dzwonie Zygmunta na wieży wawelskiej Katedry? Tak czy inaczej,
dobre życzenia muszą się spełnić.
Dzwon z Balnicy |
Na trasie zwiedzania znalazły się też drewniane kościoły,
kapliczki, szkoły, warsztaty, wiatraki i młyn. Wszystkie obiekty są rozsiane na
przestrzeni 38 ha, częściowo skryte w chłodnym liściastym lesie. Chociaż na
pewno nie widzieliśmy wszystkiego, mogę powiedzieć, że uchwyciłam w obiektyw większość
najważniejszych miejsc. Były i takie momenty kiedy z wrażenia zapominałam, że mam w ręku
aparat a to już jest całkiem do mnie nie podobne.
Na szlaku zwiedzania |
Podziwiałam malownicze drewniane domki z ogródkami pełnymi
kwiatów, pochodzące z okresu od XVII – XX w. Było ich tam sporo – około 100
więc momentami podkręcaliśmy tempo, żeby zyskać na czasie i zwiedzić jak najwięcej.
Domki |
Kapliczka w ogródku |
W podcieniach tego drewnianego kościółka mogłam do woli
oddychać historią, a zapach starego drewna był tu niezwykle intensywny.
Po wyjściu ze skansenu byłam pełna wspaniałych wrażeń i
przez chwilę wydawało mi się, że nie mam ochoty na zmianę „klimatu” i wyjście
ze starodawnego świata a już na pewno nie na przejazd do centrum Sanoka na
stare miasto.
Dotarliśmy tam jednak. W sam raz na niespotykaną niespodziankę klimatyczną. W ciągu godziny przeszły 3 burze. Po każdej z nich na błękitnym niebie na chwilę wyglądało słońce a za moment znów nadciągały burzowe chmury i tak 3 razy w kółko. W trakcie tych dziwacznych anomalii zwiedziłam kościół Ojców Franciszkanów, w którym znajduje się Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia Pani Ziemi Sanockiej.
Dotarliśmy tam jednak. W sam raz na niespotykaną niespodziankę klimatyczną. W ciągu godziny przeszły 3 burze. Po każdej z nich na błękitnym niebie na chwilę wyglądało słońce a za moment znów nadciągały burzowe chmury i tak 3 razy w kółko. W trakcie tych dziwacznych anomalii zwiedziłam kościół Ojców Franciszkanów, w którym znajduje się Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia Pani Ziemi Sanockiej.
Kościół Franciszkanów |
Na koniec rozgościliśmy się w jednym z przytulnych ogródków
w rynku, spoglądałam sobie na eklektyczny
Miejski Ratusz, który bardzo dumnie prezentował
swoją architekturę i kolorystykę. Nadchodził już wieczór i trzeba było wracać z
powrotem a mieliśmy przed sobą jeszcze trochę kilometrów.
Dzień spędzony w
Sanoku był naprawdę udany!
Skanseny to jest coś niesamowitego. Wchodzisz na ten naturalny zupełnie teren, nie jak muzeum, jakby właśnie - tak jak napisałaś - gospodarze zaraz mięli wrócić - cofasz się w czasie.
OdpowiedzUsuńWspaniałe zdjęcia.