Przygotowując
się do moich bułgarskich wyjazdów, przeczytałam w przewodniku
turystycznym, że niedaleko Złotych Piasków jest położony klasztor Aładża. Nigdy
wcześniej o tym miejscu nie słyszałam. Każdy kto by przeczytał taką informację, pomyślałby
o zwiedzaniu wiekowej budowli z krużgankami, pachnącej średniowieczem i o
chłodzie starych murów z odpadającym tynkiem, tu i tam ozdobionych
średniowiecznymi freskami.
Bo
przecież to taki turystyczny i klasztorny standard.
Przeczytałam,
że monastyr Aładża jest wykuty w skale
i otoczony przepięknym parkiem. Od razu wiedziałam, że koniecznie muszę się tam
wybrać.
Byłam przekonana, że ze Złotych Piasków do monastyru na pewno kursuje autobus. Ale nic z tego. Trzeba było dotrzeć tam pieszo. Dojeżdżając do kurortu, starałam się zorientować, którędy prowadzi droga. Zobaczyłam tablicę, która informowała, że monastyr znajduje się 1 kilometr od głównej drogi. Gdy przyszedł czas na wycieczkę do monastyru, to już tylko dziwiłam się długości tych bułgarskich kilometrów.
Od
Złotych Piasków trzeba było iść właśnie wzdłuż
głównej drogi, a potem skręcić w prawo przy pamiętnym znaku. Idąc
podziwiałam potężne drzewa oplecione lianami, dziki bez i chmiel.
W
pewnym momencie byłam przekonana, że jesteśmy na właściwej drodze, bo kilometr
był zdecydowanie za długi. Atmosfera była faktycznie całkiem średniowieczna, bo
któżby wpadł na to, żeby otworzyć mapę w smartfonie? Jednak po chwili za
zakrętem ukazał się drugi znak, który całkowicie rozwiał wszelkie moje
wątpliwości.
Przy
drodze zauważyłam zabytkowy platan – pomnik przyrody, do którego trzeba było
przejść po dość grząskim gruncie. Kilka kroków od drzewa zobaczyłam bardzo
fotogeniczny i całkiem uroczy, mały mostek przerzucony nad potokiem.
Za
zakrętem, całkiem niedaleko od platanu było już wejście na teren parku
w którym znajduje się monastyr. Jak na klasztor przystało i tu była
możliwość zakupienia pamiątek odpowiadających atmosferze miejsca i przyjrzenia
się pracującym artystom, którzy na bieżąco wykonywali małe, pamiątkowe dzieła
sztuki. Oczywiście nie brakowało też szablonowych figurek, wisiorków
i obrazków.
Od
pierwszych chwil pobytu na terenie monastyru byłam pod wielkim wrażeniem. Droga
do skalnego klasztoru prowadziła przez park, porośnięty egzotyczną roślinnością.
Tu i ówdzie wyrastały ludowe rzeźby, wykonane w pniach drzew. Czyżby
miały przypominać żyjących tu dawniej mnichów? Niesamowita cisza sprawiała, że panującą tam aurę można
określić jedynie jako mistyczną.
Na
temat monastyru znalazłam bardzo mało informacji. Wiadomo, że powstanie
klasztoru datuje się na XII – XIII wiek. W skałach wykuto pomieszczenia,
które były niegdyś zamieszkiwane przez mnichów. Wykuto je na dwóch piętrach. Na
pierwszym znajduje się kuchnia i jadalnia, a wyżej cele mnichów i cerkiew. Są
tam również pozostałości średniowiecznych fresków. Skała ma 40 metrów
wysokości. Wspomina się, że w tym miejscu już w VI wieku była
świątynia chrześcijańska.
W starożytności
to miejsce było uważane za wyjątkowe a potwierdziły to znaleziska
archeologiczne, pochodzące z VI wieku – a konkretnie monety z czasów
panowania Justyniana I Wielkiego oraz naczynia. Jedna z legend
opowiada, że niegdyś ukryto tam skarby.
Na
skalnych półkach i w kaplicy turyści pozostawiają pieniądze, chociaż
nie wolno tego robić. Oprócz monet dopatrzyłam się też w jednym miejscu
rosnącej na skale ruccoli. Byłam bardzo zaskoczona, ale wszelkie moje wątpliwości
rozwiała dyskretna próba degustacji. Czyżby średniowieczni mnisi korzystali z możliwości
uprawiania ogródków warzywnych na skałach monastyru? Ruccola była namacalnym
dowodem na to, że byłoby to możliwe.
W
pewnym momencie zauważyliśmy informację, że niedaleko znajdują się jeszcze
katakumby – też wykute w skale. Do tego tajemniczego miejsca wiodła wąska
ścieżka, a po drodze można było podziwiać różne chronione gatunki leśnej
roślinności, między innymi liany.
Co
prawda nazwa katakumby jest nieco myląca, bo to miejsce już dawno nie jest
cmentarzem. Ciała mnichów chowano tam na kilka lat po śmierci a potem ich
szczątki przenoszono w inne miejsce. Obecnie są tam opuszczone karcery, wykute
w skałach, malowniczo porośnięte
bluszczem. Aż chciało się wspinać po stromym stoku, pomimo ryzyka, aby zajrzeć
do każdego zakamarka.
Do
kurortu wróciliśmy inną trasą, a na szlaku natknęliśmy się na źródełko
z kranami. Nad każdym z nich umieszczono ważne daty w historii
Bułgarii.
W dali
rozciągał się widok na Morze Czarne. Spośród drzew trudno było sfotografować tą
panoramę w całości, ale i tak widoki były piękne.
A jeśli
chodzi o klasztor wykuty w skale, nadal jestem pod wielkim wrażeniem.
Cudowna podróż, marzę o takiej...
OdpowiedzUsuńByć może wygląda na "utkaną z marzeń", bo miejsce jest bajkowo piękne, ale moje wizyty w takich pięknych miejscach były bardzo krótkie. No i musiałam przezwyciężać zmęczenie... ale fakt, było cudnie...
UsuńNiezwykle miejsce, było co ogladać :)
OdpowiedzUsuńWspaniałe miejsce, kolejny raz oglądam zdjęcia i nie mogę się napatrzyć.
OdpowiedzUsuńA ja miałam wrażenie przebywania w raju na ziemi.
Usuń