środa, 29 czerwca 2011

TOKSYCZNE ŹRÓDŁA FAŁSZU. O GRZECHU PYCHY.



Etna
Co powoduje, że ludzie wchodzą na odrażającą drogę pychy?  
Można zidentyfikować kilka źródeł takiej decyzji. Każde z nich jednak zmierza do wprowadzenia „podziałów, które ranią braterską miłość, przejawów nieumiejętności przebaczenia, pysznego i antyewangelicznego, nieprzejednanego potępienia »innych«, pogardy płynącej z chorobliwej pewności „siebie”. 
(Jan Paweł II, Encyklika Ut unum sint, 15)


 Pierwsze toksyczne źródło. „Egoistyczne dążenie do panowania a nie do służenia”.
( Jan Paweł II, Adhortacja Redemptoris donum, 13). 

Ludzie gubią prawdę o sobie. Zapominają kim są, do kogo należą, nie wiedzą gdzie przebiegają granice ich kompetencji i jakie możliwości i sposoby mogą wykorzystać w postępowaniu z innymi nie łamiąc elementarnych praw moralnych. Całkowity kamuflaż tej postawy często nosi miano dążenia do większego dobra, nie daj Boże, jeśli jeszcze jest wzbogacony przekonaniem o szczególnym wybraństwie Bożym na drodze do zbawienia.

Są ciągle zajęci, bo „mają swoje”, które tak naprawdę w większej części jest bezsensowną bieganiną tu i tam, aby się przekonać, że w każdym miejscu są niezbędni i niezastąpieni, więc nikt inny nie ma prawa wykonywać np. danej funkcji. Przy okazji wszędzie szukają potwierdzenia dla swojej wizji rzeczywistości. Tworzą w fałszywej mentalności swoje wyobrażenia o »innych«, które muszą być podporządkowane celom i pragnieniom „wszechmocnego” egocentryka. Gdy poczują, że jakiekolwiek argumenty prawdy mogą spowodować zachwianie ich wyimaginowanych struktur widzenia rzeczywistości są nawet w stanie wytoczyć zarzut "niezrównoważenia" danej osoby. Dla nich nie istnieje spojrzenie pod kątem wniesienia dobra w zaistniałą sytuację, ale pozostawanie na linii obrony swojej wizji i racji.



Drugie toksyczne źródło. Jest przyczyną myślenia w kategoriach wyłącznej 
i jedynej słusznej racji. Tu „dochodzi do głosu swoista »pycha filozoficzna«, która chciałaby nadać własnej wizji, niedoskonałej i zawężonej przez wybór określonej perspektywy, rangę interpretacji uniwersalnej”.
(Jan Paweł II, Encyklika Fides et ratio, 4).

Kiedy mamy do czynienia z taką postawą, wszystkie argumenty, które mogą nadszarpnąć wizję własnej nieomylności w osądach i zachowaniach są traktowane przez człowieka owładniętego pychą jako kłamstwo a nawet „chore ubzdurzenia”. Osobę która reprezentuje argumenty przeciw postawie pychy natychmiast wyizolowuje, uważając że nie ma tu rozmowy, gdyż ona ma „swoją mądrość”; „swojego Boga” i „swój świat”. Według człowieka pysznego nikt poza nim nie może mieć swojego zdania, gdyż to przecież on ma być autorytetem na piedestale. Jeśli ktoś ma inne zdanie – może je wygłaszać gdziekolwiek tylko nie wobec niego, ani nie w jego otoczeniu. Nie zdobędzie się na wysiłek dialogu.
Czy jest więc większe potwierdzenie owładnięcia pychą?

Trzecie toksyczne źródło. Tworzenie fałszywej wizji rzeczywistości sprzyjającej nadużyciom w sferze wolności drugiego człowieka. Ten rodzaj pychy rości sobie prawo do „samodzielnego decydowania o tym, co dobre, a co złe, prowadzi do braku ufności w mądrość Boga, który przez prawo moralne kieruje człowiekiem”. 
( Jan Paweł II, Encyklika Veritatis splendor, 84).

Uwikłani w skutki płynące z tego toksycznego źródła są przekonani o absolutnej wolności w postępowaniu wobec innych. Uważają, iż wolno im zakwestionować prawdę i tylko oni mogą być sędziami w zakresie kryteriów poznawczych względem rozróżnienia dobra i zła w innych. W swoim mniemaniu są jedynymi diagnostykami 
i kreatorami prawdy.

Jan Paweł II demaskował taki rodzaj zniewalania innych: „niewielki będzie pożytek z mówienia, jeżeli słowo będzie używane nie po to, aby szukać prawdy, wyrażać prawdę i dzielić się nią, ale tylko po to, aby zwyciężać w dyskusji bronić swoje – może właśnie błędne stanowisko. Wielki zamęt wprowadza człowiek w nasz ludzki świat, jeśli prawdę próbuje oddać na służbę kłamstwa. Wielu ludziom trudniej wtedy rozpoznać, że ten świat jest Boży”. (Olsztyn, 6. VI. 1991). 
  
 
Człowiek zawładnięty tym rodzajem pychy będzie tuszował swoje braki. Zamiast nabywać nowe, brakujące umiejętności i kontrolować swoje zachowania, twierdzi, że wolno mu „usunąć przeszkodę”, którą stanowi drugi człowiek pracujący nad rozwijaniem darów Bożych. 
Będzie przekonany o absolutnej wolności w swoim działaniu, gdyż w swoim mniemaniu będzie stawał w obronie swojego wizerunku i może nazwać to posiadaniem godności. Jest przekonany, że wolno mu decydować o innych.

Tymczasem uwolnienie od toksycznego fałszu – źródła wszelkich rodzajów pychy przynosi decyzja 
o dopuszczeniu światła prawdy na każdą sytuację i osobę.

niedziela, 26 czerwca 2011

RÓWNOWAGA LOTNA CECHA CZY POSTAWA. O SZACUNKU DLA INNYCH?

Czy jest możliwe i prawdziwe, aby zrównoważenie 
w reakcjach odnośnie ludzi i sytuacji i równowaga 
w ocenie rzeczywistości była cechą wrodzoną, zdobytą raz na zawsze?

Zachowanie równowagi w relacjach z innymi ludźmi, sztuka spójności i harmonii wymaga odnajdywania wyczucia w każdej nowo zaistniałej sytuacji. Nie jest to umiejętność stała, wynikająca z charakteru, osobowości, stanu, stanowiska.  

Zrównoważenie zachowań w odniesieniu do innych ludzi, decyduje o możliwości zaistnienia szacunku. 
W obie strony. Nie istnieje szacunek jednostronny. 


Potrzebujemy więc umiejętności empatii, akceptacji i postawy otwartości. Jest to niezbędne, aby poznać jakie wartości i poglądy naprawdę reprezentują inni. Niezbędna jest więc odwaga do poznania prawdy zaistniałej w konkretnych sytuacjach i w odniesieniu do osób, które miały w niej udział.

Ludzie, którzy są ślepo i zawzięcie skupieni na domaganiu się postawy szacunku od innych nie widzą często, że odwagę potrzebną do poznania prawdziwego oblicza sytuacji mylą z zuchwałością. Wtedy też można delektować się własną równowagą. Pozostaje ona jednak pozorna, wyimaginowana. Dlaczego? Przecież każdy ma prawo do własnego zdania. Tylko, że wtedy nie będzie ono oparte na prawdziwie istniejące rzeczywistości, ale na wyprodukowanych interpretacjach i wytworach wyobraźni, sprzyjających podtrzymaniu subiektywnej opinii.

Dla uzyskania równowagi w jej postaci autentycznej potrzeba odwagi, która pozwoli rzucić na szalę również tą nie wykrzywioną nadinterpretacjami prawdę o drugiej osobie, jej prawdziwe poglądy i przekonania.

Nadinterpretacja ta polega na przekonaniu, że czyjeś poglądy i wartości, którymi się kieruje inny człowiek można sobie samemu nazwać i przyporządkować tam, gdzie pasuje. Wtedy właśnie można uzyskać tą „swoją” a nie autentyczną równowagę. 

W taki sposób „zrównoważony” w swoich osądach i reakcjach człowiek jest przekonany, że natychmiast musi zadeptać wszystko to, co tylko pojawi się na horyzoncie i może zagrażać jego statycznej równowadze. Dla niego życie jest martwe, nic nie ma prawa się zmienić. W końcu „wypracował” równowagę danej opinii i przyjął ją raz na zawsze niczym dogmat. Powtarza te same argumenty, które w jego oczach podtrzymują ten sztuczny wytwór. 


Dla niektórych nawet dobrym argumentem dla podtrzymania racji okazuje się zajmowane stanowisko, stan, potwierdzenia ze strony innych tkwiących w identycznej sytuacji – gdyż myślą tak samo. Ciekawe. Życie przecież płynie, wszystko się zmienia. Tylko zakurzone sztuczne posągi mogą stać niezmienne i niewzruszone. Ale to kosztuje. Posąg nie jest pogodny (może mieć co najwyżej wyrzeźbiony uśmiech), nie zna radości życia, ma ciągle to samo otoczenie – w szerokim znaczeniu tego pojęcia, obca mu jest empatia a co za tym idzie otwarcie na bogactwa ukryte w innych.

Ta lotna równowaga jednak jest ciągle żywa. Nikt jej nie może zaliczyć do swojej stałej własności. Trzeba ją znajdować w każdej nowej sytuacji. Potrzeba do tego uwagi, skupienia, otwartości i akceptacji dla innych. Wtedy można mówić o istnieniu prawdziwego szacunku, którego - patrząc oczyma zdrowego rozsądku nikt nigdy nie zdobył drogą przymusu i wyegzekwowania tej postawy. Trzeba odwagi, aby przy tym pozostać.

czwartek, 23 czerwca 2011

RECENZENCI STWÓCY. O ODRZUCENIU ZADOŚĆUCZYNIENIA.

Serduszko (adres URL)
No właśnie – jak to działa? Dlaczego niektórzy usiłują poprawiać Pana Boga? Co najmniej 50% ludzkości już się za to zabrała, nie wyłączając żadnego stanu.

Dla człowieka wierzącego niekwestionowanym ekspertem w dziedzinie duchowej i psychologicznej konstrukcji człowieka jest bez wątpienia sam Stwórca. Bóg wiedział dokładnie, że człowiek wobec którego zastosowano przemoc w jakiejkolwiek formie powinien doświadczyć zadośćuczynienia. Zadośćuczynienie wymaga oczywiście naprawienia wyrządzonej krzywdy 
i zła. Okazuje się że na płaszczyźnie interpretacji tego prostego, ale kluczowego dla relacji międzyludzkich Bożego nakazu mnożą się nadużycia. Przechodzą one nie tylko ludzkie pojęcie, ale tak zwane „wszelkie granice przyzwoitości”. Od logiki i umiejętności rozsądnego myślenia, do którego Bóg uczynił spośród stworzeń zdolnym tylko człowieka też odbiegają i to niezmiernie daleko, aż po horyzont wprost na terytorium fałszu. 
Bez zadośćuczynienia nie może być mowy o autentyczności człowieka i wewnętrznym pokoju ani 
o obiektywnym spojrzeniu na innych ludzi.

Po pierwsze. Dla jednych mottem będzie myśl: „w żadnym wypadku nie mogę się przyznać”. To może zaszkodzić, nawet zrujnować mnie jeśli stanę w prawdzie. Nie będę mieć racji, to mnie poniży. Dla nich jedynym sposobem zachowania „twarzy” jest podtrzymywanie swojego kłamstwa jako obiektywnej prawdy. Nazywają krzywdę – dobrem, według własnej oceny wytworzonej bezpodstawnie. Jedyny argument sięgający szczytów szczerości w mniemaniu takich ludzi brzmi: „no bo tak”. Podtrzymanie tej interpretacji wymaga niekiedy wręcz tytanicznego wysiłku, aby uniknąć rozmowy z osobą skrzywdzoną. Wtedy przecież będzie mogła wyrazić swoje zdanie i odczucia a wszystkie misternie skonstruowane kłamstwa mogą runąć. W rezultacie może się okazać, że trzeba będzie zobaczyć w tej osobie dobro 

i zmienić punkt widzenia o 180°. To dopiero klęska dla obłudnika i egocentryka. 
Na miarę końca świata.

Po drugie. Pan Bóg nie sądzi człowieka, dopóki ten żyje. Recenzenci Pana Boga twierdzą, że najlepiej samemu stać się „bogiem” i zważyć czyjeś winy ale tak, aby wynik był zadowalający dla ich punktu widzenia. Skoro odrzucają to, co nakazał sam Stwórca, czy nie uważają się więc za większych? Jeśli win jest za mało, wtedy ich zdaniem należy zwiększyć ich ciężar gatunkowy oszczerstwami i trochę dorzucić z własnych zasobów zgorzknienia. Ależ podatność na manipulację szatańską! Wręcz symbioza. Ale taka scenografia dodaje im poczucia bezpieczeństwa. Bo właśnie, dlaczego mają „zadośćuczynić” skoro według ich osądu ten ktoś nie zasługuje? I do tego jest przecież taki obrzydliwy w duszy, której … znać nie mogą? Obłudnik potrafi z niewysłowioną zaciekłością bronić tak zaaranżowanej wizji sytuacji, czy skrzywdzonej osoby. Co by było, gdyby mu ta jego „scenografia” runęła na głowę? W tych sytuacjach taki personalny Armagedon byłby początkiem powrotu do człowieczeństwa prze duże „CZ”. Aby stanąć w prawdzie, potrzeba odwagi. Dla egoisty i obłudnika byłoby to równoznaczne z samo zdetonowaniem. 

On jednak „dba” o siebie po „bożemu”, terrorystą nie jest. Wszak przecież sam to stworzył.

Po trzecie. Odwołanie krzywdzących sądów oznaczałoby całkowite oderwanie od przyjętego 

i rozpowszechnionego obrazu danej osoby czy sytuacji, przyznanie się do zła, może nawet podłości. Zdemaskowanie się. A ponieważ osąd jest „rozpowszechniony” to przecież są „inni”, którzy też tak myślą. 
A dlaczego? Po to, żeby mieć się na co oburzać. Tacy ludzie nie potrafią żyć własnym życiem i własnym spokojem. Potrzebują kogoś poniżyć, aby było na kogo zrzucać swój niepokój. Do tego się jednak nie przyznają. W imię wierności wobec półświadomie przyjętego motta: „w żadnym wypadku nie mogę się przyznać”. W taki sposób pozostają zawsze niezadowoleni ze świata i ostatecznie z samych siebie. 

 
Puenta. I cóż. Opada maska. Prawdziwy pokój wewnętrzny jest przestrzenią gdzie żyjemy 
w harmonii z samym sobą. To przestrzeń otwartości i akceptacji otoczenia i całego stworzenia. Rezygnacja z korekty tego co już Pan Bóg wypracował. Pokój wewnętrzny i zdolność do zadośćuczynienia to akceptacja patrzenia na innych oczami Stwórcy.

niedziela, 19 czerwca 2011

UZDRAWIAJĄCY LAZUR NIEBA

Panorama Rzymu ze wzgórza Monte Pincio
Śródziemnomorskie niebo naprawdę potrafi zniwelować szarości w każdej sferze. Jest namacalnym potwierdzeniem realnie osiągalnego pokoju 
i ładu. To skuteczna tama dla jakiegokolwiek niezadowolenia. 
Uwielbiam spacer po Rzymie. Marmur i alabaster w dostojnych wnętrzach, lśniące złotem mozaiki, sprawiają, że po kawałku połykam to idealne piękno, całkowicie zapominając 
o umiarkowanym delektowaniu duszy i umysłu. Jeśli chodzi o Rzym, to nigdy nie rozumiem słowa „umiarkowany”. 
                                                                                                                                                                                                                                 
 Ale wszystko w normie – to przecież „zabieg” zrównoważenia względem wrażeń
i doświadczeń powiedzmy subtelnie – zdecydowanie mniej estetycznych. 
Wydaje się, że obecność artystów i wielkich ludzi, którzy w tych miejscach zostawili część swojego życia nigdy nie stanie się przeszłością. Momentami mam wrażenie, że odczuwam obecność sędziwych geniuszy, nie pokonanych mijającym czasem. Wydaje się wręcz oczywiste, że zaraz tu wrócą, że tak naprawdę nigdy nie opuścili tych miejsc. 


Przy Zamku Anioła
Rzym wygląda tak samo, jakby dopiero pięć minut temu ucichł donośny głos oburzonego Verdiego z powodu otwartej z godzinnym opóźnieniem poczty. Tak, jakby Michał Anioł dopiero co wyszedł z pracowni na spacer w stronę Monte Pincio, aby podziwiać ukończoną później kopułę Bazyliki Świętego Piotra. 


Z dala od miasta powietrze przenika zapach lawendy 
i rozmarynu pnącego się po skalistych urwiskach. 
  
Oleandry
 Jaskraworóżowe oleandry uroczyście prezentują ogromne
korony kwiatów. 
Wieczorami gra głośna orkiestra cykad. Nocą obłoczki płynące po niebie wyglądają jak barokowe puchowe serca, oświetlone poświatą księżyca. Zresztą nawet zbyt piękne, aby sklasyfikować je do zabawy „w co się to układa?” 

Dostałam od natury całe pokłady energii, swojego świętego spokoju – w stylu takim, jakiego sobie życzyłam. 
 W takich warunkach bardzo skutecznie i bezpowrotnie wypada  z człowieka wszelki stres 
i to co niepotrzebne, ciągnące wstecz, coś czego już nigdy nie chciałoby się doświadczyć. 
Jest teraz miejsce na rzeczy nowe. 



Dobry Panie Boże, proszę Cię - tylko teraz wykombinuj coś innego, 
może trochę spokojniejszego!

sobota, 18 czerwca 2011

O DZIAŁANIU ZŁEJ SUGESTII

Co tu dużo mówić. Wszystkie troski najpewniej mijają na łonie natury. Wyspacerować można nawet najtrudniejsze sytuacje. Cisza koi duszę. Fale morskie tak jak zdarzenia, jeśli przypływają to na określony czas ogarniają przestrzeń na piasku i rozlewając się odchodzą niby w przeszłość. Potem przychodzą następne jedne piękne, niejako uroczyście napływające 
z daleka, inne leniwie, powoli 
i prawie niezauważalnie. 

Ale ze zdarzeń można przecież pozostawić coś, co nie odejdzie w otchłań przeszłości, ale wzbogaci życie. Czy jednak działanie złej sugestii potrafi odpłynąć? Nie od razu, to gorsza sprawa. 
Może nawet pokryć lodem bezduszności i fałszu najpiękniejsze dzieła i pokazać 
w krzywym zwierciadle karykatury nawet najlepszych ludzi. 
Na własnej skórze można bardzo dotkliwie tego doświadczyć. 

Warto rozszyfrować ten drastycznie okrutny mechanizm. Dla niektórych nawet czyjaś radość życia 
i umiejętności są obelgą i niekończącym się zagrożeniem. 
W imię obrony padają krzywdzące opinie, posądzanie o złą wolę i przewrotność.

Zła sugestia używa pozornie głębokich i przemyślanych sformułowań, które zdają się złudnie mieć oparcie w rzeczywistości. Jeden impuls zawiści i interpretacja przecież już gotowa od dawna.
Nawet posunięcie, się do twierdzenia, że nie liczy się wola działającego, ale to co czują „inni”- może stać się argumentem przekonującym nawet inteligentnych. 
Niezależnie od tego jakie są przyczyny i motywacje odczuć tych „innych”.

Jak płaska i okrutna jest mentalność egoisty. Jako dobro widzi tylko swoją nagrodę jakąkolwiek mogłaby mieć formę i pochwały pod swoim adresem a głównym celem staje się wyeliminowanie każdego, kto mógłby w mniemaniu takiej osoby jej zagrażać. 
W mentalności takiej osoby docenienie drugiego człowieka jest potwarzą najwyższego sortu. 



Jeśli się nie uda egoiście nawet tym sposobem ocalić własnej „przestrzeni życiowej” posuwa się do sarkastycznych porównań. 
Na przykład może nazwać czyjąś radość życia i spontaniczność niespokojnymi emocjami zagrażającymi innym. I wmówić, że dba o atmosferę – dla wszystkich. 



Nie wiem, ile czasu musi minąć aż odpłynie zła sugestia i skończy się jej działanie. 

Ale wiem, że bardziej realistyczne i wiarygodne dla ludzi myślących i sprawiedliwych jest to co wynika dokonanych faktów i działań. 

Podtrzymywanie iluzji, nawet zbiorowych wyrażających przekonanie o szczególnym uprzywilejowaniu – zawsze będzie czytelnym fałszem. Zwłaszcza gdy głównym celem jest ominięcie konsekwencji za krzywdę wyrządzoną drugiemu człowiekowi. 


W przypadku działania złej sugestii NIGDY nie można pozwolić sobie 
na wmówienie bezradności.

czwartek, 16 czerwca 2011

FOTOGRAFIA

Tybr
Świeże, chłodne powietrze wciskające się przez uchylone okno rozrzedza słodki zapach herbaty o smaku irisch. Tego dnia mam do zrealizowania całe mnóstwo spraw, które trzeba załatwić przed podróżą.
                                                                             


W departamencie turystyki wnioskuję 
o wydanie nowej legitymacji. Stare zdjęcie oceniam jako już zdecydowanie nieaktualne. Upływ czasu to jedna z nielicznych sprawiedliwości, która dopada każdego bez wyjątku. Na fotografii młoda szczupła dziewczyna, która w żaden sposób nie mogła zjeść tyle makaronu 
i ciastek, co dojrzała kobieta. A poza tym ma zdecydowanie mniej skomplikowane spojrzenie. Nie martwi się też rozwianymi włosami. Spodziewam się wylania siódmych potów, jeśli przyjdzie mi udowadniać,
że to ja.  
Rozporządzenie nie przewiduje jednak zmiany dokumentu ze względu na aktualizację wizerunku. Trzeba go zgubić, albo musi się zmiażdżyć, podrzeć, spalić, albo co… wtedy to co innego. Nie przewiduję też, że legitymacja wpadnie mi do Tybru, aby potem ją wyłowił spektakularnie patrol karabinierów. A poza tym jak mam zgubić coś, co ciągle leży 
w szufladzie? Albo w najszczelniejszej części torebki? 

Tylko jedno zostaje: ocenić czy zmiany świadomie wprowadzone do wizerunku widzialnego 
i niewidzialnego są zadowalające. Może jednak w przypadku udowadniania swojej tożsamości nie poniosę klęski.
Myślę, że jest nieźle a patrząc jeszcze pod innym kątem, uważam, że nawet pozytywniej, niż było i nie myślę tu o efektach zabiegów kosmetycznych ani o żadnych mazidłach eksponujących image! 

środa, 15 czerwca 2011

MYŚLI O PODRÓŻY

Panorama Asyżu
Najlepiej odpoczywa się w podróży. Niby krótkie oznajmujące zdanie i na pozór 
z solidnie rozchwianą logiką, ale prawdziwe. Wyjaśnię jednak ten pozorny rozdźwięk. 



Otóż żadna flota powietrzna greckich muz lecąca wśród błyskawic nie chciała mi zrzucić zapasów myśli. To obecność wśród dróg na których stworzone przez Boga 
i współtworzone przez człowieka piękno przenika do ludzkiej duszy.
Podróż duszy tak jak zwykła podróż stwarza niepowtarzalne okazje do gromadzenia skrawków dobra, które u celu może się bardzo przydać. 


Każda podróż to powiew wolności, która sama w sobie też jest drogą, 
nigdy celem.
 
Każda droga prowadzi ku prawdziwym perłom skrywanym w człowieku. Zachwycające piękno przyrody błyszczącej nieskończoną paletą barw, monumentalne 
i małe dzieła sztuki stworzone utalentowaną 
i cierpliwą ręką człowieka. To jest to, co może przefiltrować duszę aż do krystalicznej czystości. 
Czy jednak najwięksi geniusze do sedna poznali nieskończoność tego, co dokonuje się w człowieku, kiedy jeszcze bardziej chce żyć? 

Świadomość chaosu myśli i zdarzeń aranżowanych nam nie koniecznie przez osoby szukające w nas dobra, ograniczony czas dla innych – to z reguły najwięksi despoci umysłu i duszy. 


Kopuła Bazyliki Św. Piotra
 Mogą stworzyć nieprzepuszczalną zasłonę odgradzającą nas od piękna.
Czerpanie z piękna każdego rodzaju to skuteczny sposób na wykrzesanie zmian dla rozpędzonego człowieka. Piękno potrafi spowodować drgnięcie nawet najbardziej napiętej struny duszy i umysłu 
a także strząsnąć kurz zmęczenia.

Życie też nie ustaje wraz z dotarciem do zaplanowanego, czy niespodziewanie pojawiającego się celu. 
Wtedy przecież żyje się dalej i właśnie wtedy najbardziej ujawniają się ludzkie priorytety. 
Na niektórych wtedy lepiej nawet nie patrzeć. 


Priorytety nie pojawiają się nagle, nie mogą mieć znamion przypadkowości ani wynikać 
z sytuacji. 
Powstają w wyniku zdefiniowania i wybrania we własnej osobowości konkretnych punktów, które były świadomie wzmacniane. 
Są efektem podjętych i przez siebie uzasadnionych decyzji.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...