niedziela, 20 maja 2012

MAJOWY WIECZÓR W NOC MUZEÓW

Mało przypadają mi do gustu tygodnie bez bieżących blogowych wpisów, gdy czas zabierają mi z nadwyżką inne obowiązki i zajęcia. Wszystkie oczywiście, jak najbardziej lubię, no, prawie wszystkie i te planowane, standardowe, jak i te wpadające spontanicznie do kalendarza. Po tych „chudych” blogowych dniach brakuje mi czegoś do smaku codzienności – a tym „czymś” jest najzwyczajniej napisanie tekstu i kliknięcie przycisku „opublikuj”:) Jednak nareszcie ominęłam różnego rodzaju perturbacje czasowe i doczekałam się odpowiedniej i sprzyjającej chwili na napisanie o Nocy Muzeów.  

Otóż urządziłam sobie krótki, wieczorny spacer w tłumie – właściwie bardziej pomiędzy Muzeami.  Zdecydowanie odeszła mi ochota na wyciskanie z programu wszystkich atrakcji , jak soku z cytryny. W Muzeach tłumy i zwiedzanie nie idzie mi wcale w takich okolicznościach, ale i te klimaty mają swój niepowtarzalny urok. Szkoda tylko, że w ciągu całego roku – na pewno z wyjątkiem sezonu turystycznego jest prawie pusto w salach muzealnych, że wystraszyć się można. Tak więc pomyślałam sobie, że o czym będę mogła, z czasem napiszę w innych postach dokładniej a teraz tylko o tym, co widziałam w Noc Muzeów.

Najpierw weszłam na wieżę Muzeum archeologicznego, popatrzyłam na panoramę miasta tu i tam ozdobionego soczystą i świeżą zielenią.


Później przyszła kolej na niektóre atrakcje zapowiedziane w programie. Jedną 
z nich był pokaz czerpania papieru na sposób średniowieczny. Oczywiście jak najbardziej można było spróbować „wyczerpać” taki papier samodzielnie. Chociaż już widziałam kiedyś kilka razy jak to wyglądało, to nie miałam jeszcze okazji, żeby o tym opowiedzieć. Etapy tego niezłożonego procesu, są następujące: specjalny czerpak – sito zanurzano w  wannie z rozmoczona celulozą,


odsączano z wody celulozę, na tyle na ile było to możliwe a mokrą, uformowaną masę, która właściwie już była mokrą kartką układano na lnianym płótnie do wyschnięcia na kilkanaście godzin.



Można było też własnoręcznie sobie zrobić średniowieczną biżuterię „dla ludu”.


Następnym Muzeum do którego poszłam był Ośrodek Kultury Morskiej. Bardzo spodobała mi się architektura nowego wnętrza, konstrukcja jest w takim samym stopniu lekka, jak i monumentalna. Nowoczesny hol z którego wchodzi się do sal z eksponatami jeszcze bardziej podkreśla kontrast epok, przynajmniej  tak ja to widzę. 



Wśród kilku proponowanych atrakcji były też informacje i ciekawostki dotyczące trwałości i zachowania eksponatów z żelaza. Przykładem były kule armatnie, 
a których jedna leżała przez wieki w słonej morskiej wodzie. W takich warunkach doszło do wypłukania tych składników chemicznych (chyba elektrolitów?), które 
w efekcie końcowym zadecydowały o znacznym zmniejszeniu wagi kuli armatniej. 


Kula wydobyta z morza była niewiele cięższa od grejpfruta (po lewej) a druga, taka sama mająca cały czas dopływ powietrza zachowała wagę porównywalną do solidnego jak na swoje rozmiary hantla. Widok kul jest mylący, to właśnie ta większa jest lżejsza.
Gdy tak sobie zgłębiałam i przypominałam ciekawostki prze duże „C” dotknęłam właśnie żywej, choć nieożywionej historii. Dowiedziałam się, że obie kule armatnie pochodzą ze zwycięskiej Bitwy Oliwskiej ze Szwedami stoczonej 28 listopada 1627 r.  Trzymanie w ręku kuli armatniej z takiego wydarzenia w dziejach może budzić tylko zaszczyt. Ależ ta kula mogła narobić zamieszania w XVII w. ! 


Później byłam jeszcze kilka minut w Dworze Artusa, gdzie rzymscy legioniści akurat opowiadali o towarzyskich grach żołnierzy starożytnego Imperium, ale nie za bardzo do mnie cokolwiek dotarło z powodu tłoku  a gry  wyglądały mniej więcej tak:


Na Noc Muzeów trzeba było wcześniej się wyspać zamiast wstawać w sobotę 
o 6.00, więc na tym zakończyłam swoje nocne zwiedzanie, bo zupełnie „nie widziałam się” w tłumnej kolejce w środku Głównego Miasta w nocy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo dziękuję za pozostawione komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...