Witajcie
po długiej przerwie. Byłam na kanonizacji dwóch papieży Jana Pawła II i Jana
XXIII. Jadąc do Rzymu odwiedziłam kilka pięknych sanktuariów we Włoszech. Jak
na tydzień - sporo było tych miejsc. Zwiedzanie zaczęło się od Loreto, a potem
przyszła kolej na inne sanktuaria: Lanciano, Manopello, Asyż, San Govanni
Rotondo, Monte San Angelo i oczywiście Wieczne Miasto, którego tym razem
poczułam jak na lekarstwo i dotąd czuję niedosyt – a w ogóle, czy jest ktoś,
kto kiedykolwiek nasycił się Rzymem? W każdym miejscu panowało niejako „święte
zamieszanie”, bo przecież – rzecz jasna - mnóstwo grup zmierzając do Rzymu na
uroczystość kanonizacyjną, odwiedzało po drodze sanktuaria. Nie mogę tym razem
powiedzieć, że Italia była słoneczna, bo dominowała deszczowa aura.
Małe kamienne miasteczka, często chcą aby legendy opowiadające o ich założeniu nawiązywały do bohaterów spod Troi.
Włochy są też ojczyzną wielu artystów i świętych, których możemy wspominać oglądając dzieła architektury i sztuki romańskiej, gotyckiej czy renesansowej, których ten kraj ma do zaoferowania całe mnóstwo. Tam można oddychać historią, na każdym kroku.
A ja tak mam, że ledwo wrócę, już chcę jechać z powrotem. Tak więc gotowanie makaronu, polewanie wszelkich sałatek oliwą z oliwek i oglądanie filmów z Italią w tle uznaję za ubogi substytut ulubionych klimatów, smaków i zapachów.
Tym razem pojechałam z grupą pielgrzymów, jako pilot. Udzielałam więc informacji turystycznych na temat odwiedzanych miejsc i obiektów zabytkowych. Teraz, i w kilku kolejnych postach podzielę się tym co uważam za najważniejsze i najciekawsze.
A co do wycieczki, myślę, że mogę być zadowolona z całokształtu.
Przed wyjazdem opracowałam osobisty przewodnik. Zebrałam wszelkie możliwe
informacje wyłącznie pod kątem programu, który miałam zrealizować. Oczywiście
podstawą były też doświadczenia z wcześniejszych podróży. I absolutnie
nie dążę do umniejszania wartości gotowych przewodników turystycznych, a wręcz
przeciwnie, uważam, że są bardzo pożyteczne. Wskazują na to, czemu uwagę
poświęcić warto, a to wiedza bezcenna.
Sądzę jednak, że na trasie lepiej
posłużą turyście indywidualnemu, dając poczucie sytości informacji w danym
temacie.
A Włochy to prawdziwa kopalnia bogactw
duchowych, o tematyce na której zgłębienie życia nie starczy. Ale do czego
zmierzam?
Otóż szkoda, że nie wszyscy opiekunowie duchowi pielgrzymek do niej
sięgają i na tym aspekcie skupiają się w trakcie pielgrzymek.
Brakowało
mi zachowania konwencji, które są głównym wyznacznikiem charakteru wyjazdu
pielgrzymkowego.
A plotkarstwo jest niczym
najstarszy zawód świata. I dużo prawdziwych i wielkich autorytetów
już zabierało głos w tej sprawie, na czele z papieżem Franciszkiem.
I
nic. To cóż ja mogę? Dotąd nikt tego nie wytępił, ani do tego rodzaju ludzi nie
przemówił, to i ja nie mam szans, aby zostać skutecznym misjonarzem. Ci, którzy popisują się, że "są poinformowani" na czyjś temat, pewnie nigdy nie zmienią źródła swojej "radości".
Wracając
do mojego opracowania, muszę powiedzieć, że przeglądając literaturę na temat Włoch,
widać gołym okiem, że w większości ciekawych książek najbardziej wyraziście eksponuje
się widoki i smaki. I nic dziwnego, to przecież samo sedno. Jednak nie tylko te
aspekty składają się na ducha i aurę tego kraju. Pisząc swój mini
przewodnik starałam się raczej wyostrzyć spojrzenie w kierunku sztuki, artystów
i wynikające z ich twórczości dobro duchowe, rzecz jasna nie pomijając wrażeń
estetycznych dla których te dzieła oglądamy.
Dzisiaj,
tak bardzo ogólnie wspomnę Loreto, w którym jak na pewno wiecie, znajduje się
Sanktuarium Świętego Domku.
Z faktem,
iż relikwia znalazła się na Półwyspie Apenińskim, w regionie Marche, wiąże
się pewna legenda sięgająca do czasów średniowiecza, które słynęło z
organizowania wypraw krzyżowych. Otóż Krzyżowcy i rycerze innych zakonów
udawali się do Ziemi Świętej, aby strzec miejsc związanych z życiem Jezusa
i Maryi przed innowiercami. W 1291 r. Krzyżowcy zostali jednak
wyparci z Ziemi Świętej przez Turków.
I tu
się zaczyna historia sanktuarium loretańskiego. Otóż pewna zamożna rodzina De
Angelis, postarała się o przeniesienie części ziemskiego mieszkania Maryi i
Świętej Rodziny w bezpieczne miejsce, aby uchronić je przed zniszczeniem.
Domek przetransportowano w częściach, przewożąc go statkiem najpierw na
teren Chorwacji, a potem na Półwysep Apeniński.
Nazwisko
rodziny De Angelis przyczyniło się do powstania legendy, która mówi, że Święty
Domek został przyniesiony do Loreto przez aniołów z nieba, a po
drodze był kilkakrotne stawiany w różnych miejscach, które z wielu
przyczyn okazywały się niewłaściwe.
Legenda mówi, że gdy Domek postawiono w
Tersatto w Chorwacji, pielgrzymi byli narażeni
na napady ze strony złodziei, gdyż Święty Domek stał w lesie. Później relikwię
zabrano nad Adriatyk.
Najpierw do Porto Recanati a później do Ankony.
Obydwie przybrzeżne miejscowości były narażone na napady piratów tureckich,
grasujących po Morzu Adriatyckim, dlatego i one nie nadawały się na miejsce,
w którym można było założyć sanktuarium.
Nieodpowiednią lokalizacją okazała się
też posiadłość dwóch braci, którzy walczyli o zyski i wykorzystywali
pielgrzymów. Święty Domek postawiono wreszcie w lasku laurowym, na
starożytnej publicznej drodze, biegnącej przez wzgórze.
Od lasku laurowego
miejsce nazwano po łacinie „Lauretum”, a później Loreto. Tyle mówi
legenda.
Budowę
wspaniałej bazyliki rozpoczęto w XV wieku. Miała być godną oprawą dla
cennej relikwii, ale też miała zapewnić schronienie pielgrzymom, aby nie
musieli modlić się pod gołym niebem.
Czasy, w których trwała budowa
bazyliki były trudne, gdyż mieszkańcom tamtego rejonu zagrażały bezustannie
napady ze strony Turków. Dlatego też architektura bazyliki całkowicie odbiega,
że tak powiem od powszechnych standardów gotyku i renesansu.
Bazylika od
początku miała być nie tylko kościołem, ale także fortecą. Obecnie zachwyca swoją
monumentalną absydą, złożoną się z kilku półokrągłych, pomniejszych absyd,
które przylegając do siebie przypominają kształt ogromnego kwiatu.
Gęsto
usytuowane otwory okienne, biegnące na zwieńczeniu wszystkich absyd,
przypominają kamienną, lekką koronkę, całkiem jakby zostały zaprojektowane
tylko dla ozdoby.
Doświetlają korytarze, przeznaczone niegdyś dla strażników
okolicy, a tą wyjątkową absydę zaprojektował papieski architekt militarny,
który nazywał się Baccio Pontinelli.
Kopułę
nad bazyliką widać z bardzo daleka, jest usytuowana dokładnie nad Świętym
Domkiem. Jest wynikiem pracy dwóch wielkich architektów doby renesansu:
Giuliano da Maiano, który ją zaprojektował i Giuliano da Sangallo, który
wybudował sklepienie.
Ten ostatni pochodził z rodziny architektów i artystów z
Toskanii. Wcześniej pracował na dworze papieskim, podejmując projekty
zapoczątkowane przez Bramantego, których ten nie zdążył dokończyć.
Znanych jest
aż pięciu artystów o tym nazwisku. Natomiast w Loretto, krewny Giuliano da
Sangallo, który nazywał się Antonio da Sangallo Młodszy, będący inżynierem
fortyfikacji wybudował dwa potężne bastiony, położone na przeciwległych
krańcach masywnych murów, po to aby jeszcze lepiej ufortyfikować sanktuarium.
Jedna
z bram w murach nosi nazwę Porta Marina, ponieważ usytuowano ją od strony
morza. Turyści wchodzący przez nią mają okazję, aby dokładnie przyjrzeć się
monumentalnej absydzie bazyliki.
Kiedy
bazylika była już gotowa, trzeba było aby jeszcze najcenniejsza relikwia – Święty
Domek – zyskała godną oprawę.
Wtedy
na rozkaz niesłychanie przedsiębiorczego papieża Juliusza II, Donato Bramante
zaprojektował marmurową obudowę dla Świętego Domku.
Nad realizacją projektu
pracował jednak Andrea Sansovino, wraz z całym zespołem artystów, gdyż Bramante
w tym czasie pracował na dworze papieskim, nad projektem Bazyliki Świętego
Piotra.
Obudowa Świętego Domku jest uważana za arcydzieło sztuki renesansu,
jedno z najpiękniejszych we Włoszech.
W
bazylice loretańskiej, w Świętym Domku znajduje się figura Czarnej Madonny. Figurka
znajdowała się w tym miejscu od początku istnienia sanktuarium, czyli od XIV
wieku.
Ta, przed którą pielgrzymi modlą się obecnie, pochodzi z początku XX
wieku. W roku 1921 bazylikę nawiedził pożar i wtedy XIV wieczna figura
spłonęła. Nową wykonano z drzewa cedrowego, na wzór poprzedniej, przed którą
palono lampy oliwne ma kolor czarny.
Zabytkowa, dawna figura została skradziona
przez wojska napoleońskie, a gdy powróciła do Loreto w XVIII wieku, od tamtej
pory, jest ubierana w ozdobną dalmatykę.
Trudno
mi było o zdjęcie dobrej jakości i właściwie muszę przyznać, że zupełnie nie miałam
czasu, aby popracować nad zdjęciami. Tak je więc tylko tym razem pstrykałam...
no, ale są.
A
zatem, do następnego poczytania.
Dziękuję
za liczne odwiedziny, również podczas mojej nieobecności. Witam tych, którzy
niedawno zajrzeli tu po raz pierwszy i zostali. Wszystkich Słonecznie
pozdrawiam.
Dziękuję Ci.Też zamierzam napisać wspomnienia z włoskiej wycieczki sprzed lat, ale w Loreto nie byliśmy. Masz rację, to wspaniały kraj.
OdpowiedzUsuńWyjątkowo wspaniały. Warto sięgać do takich wspomnień.
UsuńPozdrawiam
Byłem w młodości, magiczne miejsce
OdpowiedzUsuńZ ta magią to raczej prawda. Odwiedziłam Loreto po długim czasie, a było tak, jakbym nie była tam zaledwie miesiąc.
UsuńLoreto to piękne miejsce, jeszcze tam nie była, ale mam nadzieję, że w sierpniu uda się tak zajrzeć.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to bardzo dobry pomysł:))
Usuńz pewnością na żywo to dopiero efekt ale fajnie oglądnąć to na Twoim poście - ciekawie !!! pozdrawiam:)))
OdpowiedzUsuńDziękuję:) efekt na żywo przyprawia o oczopląs, ale to całkiem miłe wrażenie:))
OdpowiedzUsuń