środa, 22 sierpnia 2012

WYCIECZKA DO SANOKA

Pojechaliśmy co prawda dłuższą drogą „na skróty” z nadzieją na uniknięcie korków i tak właśnie podróż przedłużyła się o całą godzinę. Wyprawa przypadła na upalny dzień. W planach mieliśmy zwiedzanie skansenu, ale akurat w tym dniu nie mogliśmy liczyć na żaden festiwal jadła regionalnego, czy ludowego. Przypadło mi się posilić i z całą satysfakcją mogę powiedzieć - porządnie schłodzić w tradycyjnej ogólnoświatowej:) restauracji – Mc Donald. Potem już było wyłącznie oddychanie historią.

Zwiedzanie skansenu było wyjątkową przyjemnością, to jedno z najbardziej uroczych miejsc w Polsce i podobno najpiękniejszy skansen w Europie, jest też pięknie położony – u podnóża Białej Góry, na prawym brzegu Sanu. Skansen w Sanoku jest też najstarszym muzeum etnograficznym w Polsce nazywanym Muzeum Budownictwa Ludowego.

 

Spacer po skansenie przenosi w zupełnie inny świat. Szlak spacerowy zaczynał się od Rynku Galicyjskiego.

Rynek Galicyjski

To urocze miejsce, najbardziej reprezentacyjne i najnowsze w skansenie, gdyż rynek został otwarty 
w zeszłym roku. Sam środek placu okazał się istną patelnią, dlatego też lepiej i słuszniej było odwiedzić  możliwie jak najwięcej budynków. Jak przystało na centrum osady, dawniej można było zrobić tu wszelkie zakupy, załatwić wszystkie sprawy urzędowe i skorzystać z usług rzemieślników. Odwiedziliśmy sklep kolonialny, pracownię zegarmistrza, piekarnię, fotografa i szewca.

Rynek Galicyjski

W  jednym z tych malowniczych budyneczków z brzegu Galicyjskiego Rynku odnalazłam pracownię ikon. Jako turystka i osoba próbująca samodzielnie COŚ malować nie mogłam zrezygnować pogawędki z artystą i w ten sposób z wielką przyjemnością skorzystałam z kilkuminutowej lekcji na temat pisania ikon. O ile dobrze zapamiętałam, postaram się w wielkim skrócie opowiedzieć o tej technice i niczego nie pokręcić: otóż najpierw trzeba pomalować deskę ciemnym podkładem, następnie pokrywa się ją złotą farbą, później nanosi się kontury postaci a właściwie to trzeba je wyryć, a nakładanie farby – malowanie jest już ostatnim etapem. A do przebrnięcia przez wszystkie etapy niezbędna jest anielska cierpliwość, zręczność i skupienie.

Malowanie ikony

Praca nad pisaniem ikon, przypomina mi mimo wszystko w dużym stopniu malowanie obrazów w mojej ulubionej technice decoupage.
Prawdziwa uczta dla oka czekała  w galerii ikon a co więcej - ogromne przeżycia estetyczne i jak dla mnie także duchowe. W galerii obejrzeliśmy około 200 ikon które pochodziły z okresu od XV-XX w.  Ikony i ikonostasy oglądaliśmy również w cerkwiach.

Szlak zwiedzania prowadził przez pola, lasy i łąki. Jak tu nie zwolnić w takim zakątku dla zachwytu i odprężenia?
W drodze do cerkwi

Dachy niektórych budynków były porośnięte mchem, wydawało się, że stoją tu niezmiennie od wieków a gospodarze wrócą lada chwila.Pośród drzewami skryła się duża cerkiew. 
Przy wejściu moją uwagę przykuł ogromny dzwon, który może poszczycić się nietypową historią własnego ocalenia. Otóż dzwon został zakopany w czasie wojny i odkopany 6 lat temu w nieistniejącej już dawnej wsi Balnicy. Waży 625 kg i ma 330 cm obwodu. Może trzeba było wypowiedzieć życzenie, jak każe robić tradycja przy dzwonie Zygmunta na wieży wawelskiej Katedry? Tak czy inaczej, dobre życzenia muszą się spełnić.

Dzwon z Balnicy
Na trasie zwiedzania znalazły się też drewniane kościoły, kapliczki, szkoły, warsztaty, wiatraki i młyn. Wszystkie obiekty są rozsiane na przestrzeni 38 ha, częściowo skryte w chłodnym liściastym lesie. Chociaż na pewno nie widzieliśmy wszystkiego, mogę powiedzieć, że uchwyciłam w obiektyw większość najważniejszych miejsc. Były i takie momenty kiedy z wrażenia zapominałam, że mam w ręku aparat a to już jest całkiem do mnie nie podobne.

Na szlaku zwiedzania

Podziwiałam malownicze drewniane domki z ogródkami pełnymi kwiatów, pochodzące z okresu od XVII – XX w. Było ich tam sporo – około 100 więc momentami podkręcaliśmy tempo, żeby zyskać na czasie i zwiedzić jak najwięcej.

Domki


Kapliczka w ogródku

W podcieniach tego drewnianego kościółka mogłam do woli oddychać historią, a zapach starego drewna był tu niezwykle intensywny.


Po wyjściu ze skansenu byłam pełna wspaniałych wrażeń i przez chwilę wydawało mi się, że nie mam ochoty na zmianę „klimatu” i wyjście ze starodawnego świata a już na pewno nie na przejazd do centrum Sanoka na stare miasto.
Dotarliśmy tam jednak. W sam raz na niespotykaną niespodziankę klimatyczną. W ciągu godziny przeszły 3 burze. Po każdej z nich na błękitnym niebie na chwilę wyglądało słońce a za moment znów nadciągały burzowe chmury i tak 3 razy w kółko. W trakcie tych dziwacznych anomalii zwiedziłam kościół Ojców Franciszkanów, w którym znajduje się Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia Pani Ziemi Sanockiej.

Kościół Franciszkanów
Na koniec rozgościliśmy się w jednym z przytulnych ogródków w rynku, spoglądałam sobie  na eklektyczny Miejski Ratusz, który  bardzo dumnie prezentował swoją architekturę i kolorystykę. Nadchodził już wieczór i trzeba było wracać z powrotem a mieliśmy przed sobą jeszcze trochę kilometrów.


 Dzień spędzony w Sanoku był naprawdę udany!


1 komentarz:

  1. Skanseny to jest coś niesamowitego. Wchodzisz na ten naturalny zupełnie teren, nie jak muzeum, jakby właśnie - tak jak napisałaś - gospodarze zaraz mięli wrócić - cofasz się w czasie.
    Wspaniałe zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za pozostawione komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...