Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Manopello. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Manopello. Pokaż wszystkie posty

środa, 14 maja 2014

Manopello - Święte Oblicze

Manopello to bardzo mała miejscowość, właściwie trzeba by ją nazwać raczej osadą. Głównym celem wizyty turystów i pielgrzymów jest kościół skrywający relikwię Świętego Oblicza. Oprócz kościoła, sklepiku z pamiątkami i baru dla przybyszów, niczego więcej tu nie ma. Kościół położony pośród masywów górskich, które w tym miejscu płynnie przechodzą w łagodne wzgórza i malowniczo wkomponowuje się w górzysty krajobraz. Widoczna z daleka fasada kościoła, ozdobiona geometrycznymi wzorami z kolorowych kamieni podkreśla walory krajobrazu, stanowiąc bez wątpienia jego oryginalną ozdobę.




Historia relikwii jest bardzo długa, burzliwa i niezwykła. Stała się znana za sprawą niemieckiego pisarza Paula Badd’ego i jego książki „Boskie Oblicze”. Pisarz przeprowadził prywatne śledztwo, które miało dać odpowiedź  na pytanie o autentyczność i losy całunu, nazywanego Świętym Obliczem (Volto Santo), chustą Weroniki, całunem z Manopello i mandylionem z Edessy. Jedno z pytań brzmiało: w jaki sposób całun znalazł się w Manopello?

Wchodząc po schodkach usytuowanych za ołtarzem można z bliska zobaczyć tkaninę z wizerunkiem twarzy człowieka, umieszczoną w relikwiarzu i uznawaną za chustę grobową Jezusa. Mając na uwadze zdarzenia związane z relikwią, które miały miejsce  w przeszłości, trudno nie poczuć ich aury i dynamiki.



Pierwszym źródłem, dzięki któremu można sięgnąć do odległej przeszłości są legendy, które trafnie wskazują na miejsce przechowywania całunu. Pierwsza mówi, że zaraz po zmartwychwstaniu Jezusa, całun przechowywała Maryja. Mówi też o tym, że był to wizerunek na płótnie, który powstał w grobie Jezusa.
Zgodnie z tradycją ciało Jezusa najpierw zostało owinięte w płótno i złożone w grobie. Potem na twarzy położono chustę z bisioru a wizerunek powstał w chwili zmartwychwstania. 

Warto też zwrócić uwagę na rodzaj materiału, z którego wykonana jest chusta. Otóż bisior jest utkany z jedwabistych nici, które są wytwarzane przez niektóre gatunki małż, dlatego tkanina nazywana jest też jedwabiem morskim. „Nici” są wytwarzane przez gruczoły bisiorowe, znajdujące się u nasady „nóżek” małż i służą im do przytwierdzania się do podłoża. Niektóre gatunki używają ich do sklejania gniazd. Bisior na większa skalę wyrabiano w starożytności i w średniowieczu, a tkanina jest bardzo lekka i przezroczysta.
Z uwagi na to, że do pozyskania 20 dkg przędzy trzeba było wyłowić około 1000 sztuk małż,  bisior był bardzo kosztowny. Fakt, że całun z Manopello jest wykonany z bisioru jest również argumentem przemawiającym za jego autentycznością. Otóż bisioru nie da się pomalować. Włókna są dużo cieńsze od ludzkiego włosa i nie posiadają łusek. Nie przyjmuje więc pigmentów, a włosy właśnie dzięki temu, że są pokryte łuskami – możemy farbować. Dlatego o całunie z Manopello mówi się, że nie został namalowany ręką ludzką.



To wystarczający argument, prześledzić losy całunu, nawet mając świadomość, że i tak nie wszystko do końca będzie jasne, gdyż jest to historia sięgająca tak dawnych czasów, że trudno dotrzeć do wszystkich faktów i zdarzeń.
Zapraszam więc na krótką podróż przez historię, śladami całunu. To niezwykła tkanina. W starożytności i w średniowieczu całun był otaczany szczególnie wielkim szacunkiem i uważany za dar od samego Boga.

Gdyby nie legendy, które trafnie wskazują na miejsce przechowywania całunu, trudno by było ustalić miejsca przechowywania relikwii. Pierwszą z nich zapisano w VI wieku, odnotowując, że po zmartwychwstaniu Jezusa całun zabrali apostołowie a później przechowywała Maryja i to, że był to obraz, który powstał w grobie Jezusa.

Druga legenda mówi o królu Edessy, który zachorował na trąd i prosił Jezusa o uzdrowienie. W odpowiedzi otrzymał chustę z wizerunkiem twarzy Jezusa i odzyskał zdrowie. Całun rzeczywiście odnaleziono w Edessie. Był ukryty w schowku, znajdującym się w murach.
Stamtąd w VI wieku zabrano relikwię do Konstantynopola i otaczano wielką czcią. Sam cesarz bizantyjski tylko raz w roku mógł oglądać całun, przygotowując się starannie do tego wydarzenia. Otóż najpierw musiał wyspowiadać się i przyjąć komunię św.

A św. Weronika? Oczywiście nigdy nie istniała. Nie wspomina o niej żaden z czterech opisów drogi Jezusa na Golgotę zawarty w Ewangeliach. Odnotowano wiele innych szczegółów i znajdziemy tam nawet imiona synów Szymona z Cyreny, ale ani słowa o Weronice. Prawdopodobnie legenda o Weronice jest wytworem średniowiecznej fantazji i mogła powstać w czasie, gdy szukano odpowiedzi na pytanie: jak powstał wizerunek na całunie?
W VIII wieku całun znalazł się w Rzymie. Z tego czasu pochodzi zapis w kronice papieskiej, mówiący że papież Stefan II miał nieść Oblicze Chrystusa idąc boso.

Następny ślad odnaleziono w zapisach ojców obradujących na soborze w Nicei w 787 r. Podkreślono wówczas rangę relikwii, pisząc że całun jest prawdziwym dowodem na wcielenie i zmartwychwstanie Chrystusa.
Tak więc od VIII wieku całun znajdował się w Rzymie. Papieże przez bardzo długi czas unikali publicznego pokazywania relikwii z obawy, że Bizantyjczycy mogliby domagać się jej zwrotu, bo najprawdopodobniej relikwia miała być przechowywana w Rzymie tymczasowo.

Sytuacja uległa zmianie po upadku Konstantynopola. Papież Innocenty III wprowadził zwyczaj corocznej procesji z chustą Weroniki, która była niesiona ulicami miasta z Bazyliki św. Piotra do niedalekiego kościoła San Spirito in Sassia. Po uroczystej procesji najuboższym rozdawano jałmużnę na chleb, wino i mięso. W tamtych czasach do Rzymu przybywało całe mnóstwo pielgrzymów, a główną przyczyną nasilenia ruchu pielgrzymkowego była właśnie chusta Weroniki. Powstała nawet odrębna gildia malarzy tworzących kopię obrazu Świętego Oblicza.



Wydarzenia te zostały opisane też w średniowiecznej literaturze. W procesjach podczas których niesiono całun uczestniczył z pewnością Dante Alghieri. Poeta wspomina w Boskiej Komedii, że widział Twarz Boga. (Raj, Pieśń XXX, wers 100). Ponadto Dante pisze o chuście Weroniki też w dziele, które nosi tytuł „Vita nova”.

W XVI wieku po Rzymie rozeszła się wiadomość, że relikwia zniknęła. 
Nie wiadomo jednak kiedy dokładnie mogło to nastąpić. Rozważano też opcję, że mogła zostać skradziona, albo zniszczona w czasie „sacco di Roma” – kiedy to wojska Karola V złupiły Rzym, tocząc bitwę również w sąsiedztwie Bazyliki watykańskiej. Wtedy to właśnie Gwardia Szwajcarska zabrała papieża Klemensa VIII z Watykanu, by ratować jego życie. Papieża prowadzono korytarzem biegnącym wewnątrz murów, łączących Watykan z Zamkiem Anioła. W czasie tej napaści wiele relikwii przepadło bezpowrotnie, były palone i niszczone przez najeźdźców a dzieła sztuki zagrabione. 

Nikt nie wiedział, co się stało z chustą Weroniki. W skarbcu watykańskim znaleziono puste weneckie ramy po relikwii. Kryształowe szyby były potłuczone, a po całunie ani śladu. Powstała więc kolejna zagadka, ale z cieniem nadziei na odnalezienie relikwii. 
Czy może ktoś ją wcześniej stamtąd zabrał, aby ocalić? Czy może była to zuchwała kradzież i w rezultacie przez przypadek przyczyniła się do jej zachowania? Chusta przecież wcale nie musiała zniknąć w czasie „sacco di Roma”.
Najprawdopodobniej została skradziona wcześniej, a konkretnie w czasie rozpoczęcia budowy nowej bazyliki, na początku XVI wieku.
Istnieje też wzmianka z czasów późniejszych, pochodząca z początku XVII wieku która mówi, że papież Paweł V niósł chustę Weroniki w uroczystej procesji. Nikt nie miał jednak pewności, że była to już wtedy prawdziwa chusta.
Dziennikarskie śledztwo przeprowadzone przez autora książki o Boskim Obliczu potwierdziło, że w kościele w Manopello znajduje się dokładnie ten sam całun, który przed wiekami zniknął ze skarbca watykańskiego. Dowodem jest odprysk kryształu, tkwiący w rogu tkaniny.  
Przeprowadzono również inne skrupulatne badania, nad którymi skupiła się przede wszystkim niemiecka zakonnica siostra Blandina Paschalis, która jest artystką i malarką ikon. Udowodniła, że Twarz na całunie z Manopello idealnie pokrywa się z wizerunkiem z całunu turyńskiego.

Chusta z Manopello
Kolejna historia opowiada jak chusta Weroniki trafiła do Manopello. Otóż niedługo po rozgłoszeniu wieści o zniknięciu relikwii z Watykanu, pewien kapucyn Donato da Bomba napisał historię cudownego Oblicza. Dowiadujemy się z niej, że już dużo wcześniej bo w XV wieku w Manopello mieszkał pewien doktor – Antonio Leonelli, któremu przydarzyła się niezwykła historia. 
Otóż kiedy stał na placu przed kościołem ze swoimi znajomymi podszedł do niego nieznajomy pielgrzym i poprosił, aby doktor wszedł z nim do kościoła, gdyż ma mu do przekazania coś bardzo ważnego. 
W kościele przybysz wręczył doktorowi paczuszkę a kiedy ten ją rozwinął, zobaczył obraz Świętego Oblicza. W międzyczasie, gdy doktor oglądał niezwykłą tkaninę, pątnik zniknął bez śladu. 
Doktor urządził więc w swoim domu ołtarz a relikwię przechowywano w jego rodzinie przez 100 lat. Tak więc czas pojawienia się przybysza z relikwią w Manopello jak najbardziej potwierdza, że mogła ona zniknąć z Rzymu przed „sacco do Roma”, właśnie podczas wyburzania bazyliki konstantyńskiej na Watykanie w której przez cały czas była przechowywana.
Później w okolicznościach innego zamieszania stała się własnością człowieka, który przekazał ją miejscowym kapucynom. Kapucyni umieścili ją najpierw w drewnianej ramie, a w XVIII wieku wykonano srebrny relikwiarz.
Twarz z całunu była też wzorem dla wszystkich mistrzów pędzla w epokach starożytności, średniowiecza i renesansu. Przedstawiali Twarz Chrystusa, zawsze wzorując się na modelu Boskiego Oblicza z całunu.
W czasie pobytu zwiedziłam jeszcze muzeum. Nie będę zdradzać tajników dotyczących eksponatów, powiem tylko że wystaw jest kilka. Pierwsza dotyczy relikwii Świętego Oblicza i niejako kultu - czci relikwii, druga misyjna, mała, ale pełna przedmiotów z dalekich krajów a dalej można oglądać zabytkowe przedmioty użytku codziennego, meble, naczynia i  szaty oraz księgi liturgiczne.

Muzeum w Manopello
Czas nie sprzyjał zwiedzaniu, bo przez kościół w Manopello przeszły tego dnia rzesze pielgrzymów. Ludzie ustawiali się w długiej kolejce, aby zobaczyć relikwię, a msze w języku polskim odbywały się jedna po drugiej. Panował uroczysty nastrój. Nie było więc mowy o tym, aby miejscowy przewodnik miał szanse objaśnić muzealną ekspozycję.

Za kilka dni wspomnę o sanktuarium w Monte San’t Angelo i spacerze po wąskich uliczkach pośród małych śnieżnobiałych domków.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...