niedziela, 30 września 2012
sobota, 29 września 2012
niedziela, 23 września 2012
Miska z oliwkami
No i rozsypała się mała seria postów o wytworach z dekupażu. Szklaną miseczkę z oliwkami zrobiłam już jakiś czas temu, a okazje, aby ją pokazać jakoś przemykały chyłkiem.
Chociaż posty mi się piętrzą w głowie i na liście blogowych zamiarów, to nie za bardzo mogę się za to teraz zabrać i nie powiem, żebym była z tego powodu zadowolona. Myślę, że pod koniec października już będę mogła pisać więcej, niż raz w tygodniu. Jak to zwykle bywa potrzebny mi teraz czas na poukładanie pewnych myśli, priorytetów i zamiarów. Nagromadziło mi się też trochę obowiązków. Nie, żebym tonęła w zaległościach, teraz mam na pewno więcej pracy. Postanowiłam też zrobić kilka wyjątkowo czasochłonnych wytworów z dekupażem, które bez dwóch zdań muszą być zrobione. Jedno właśnie schnie, na razie nie powiem co, bo to tajemnica:) Niektórymi ozdobionymi przedmiotami w swoim czasie pochwalę się też na blogu.
czwartek, 20 września 2012
Druga wersja szufladek
Dopadł mnie - na pewno – najzwyklejszy w świecie brak czasu. Jest zupełnie tak, jakby wszystkie istniejące jednostki czasu uległy nagłemu skurczeniu:). Wszystko, na co mi właśnie teraz tegoż czasu brakuje czeka sobie na sprzyjające okoliczności. Na szczęście coś tam mi idzie do przodu. Ostatnio udało mi się ozdobić szufladki z przeznaczeniem na drobiazgi do łazienki. To ta sama mini komódka, którą ozdabiałam rok temu, jako jeden z moich pierwszych wytworów. Szufladki od nowa pomalowałam i zdekupażowałam. Zamalowałam białą farbą wzory z niebieskimi kwiatami i oczywiście wszystko zrobiłam od początku. Maki pasują zdecydowanie lepiej i bez dwóch zdań jest bardziej kolorowo. A skoro już rozłożyłam się z pracą przy szufladkach to przy okazji polakierowałam też osłonkę do kwiatów.
Wczoraj, zamiast napisać przynajmniej jeden post, wyrwałam z końcówki dnia godzinkę (też z pewnością skurczoną) i poszłam pochodzić z kijkami. Wyszło mi to na dobre, bo porządnie doładowałam energię:) A trzeba było. Hmm… czeka tyle wyzwań. Małych i dużych. Jedne mogą sobie leżeć i leżeć… a innych za nic w świecie nie można położyć.
piątek, 7 września 2012
Butelka na orzechówkę
Wczoraj polakierowałam butelkę, którą zdekupażowałam z przeznaczeniem na nalewkę orzechową. Trwało to dość długo a myślałam, że szybciej mi pójdzie. Cały czas chodził mi po głowie motyw z orzechami laskowymi, długo szukałam takiego wzoru, ale nie trafiłam na właściwy, taki który pasowałby idealnie. A zatem właśnie dlatego na butelce pojawiła się wiewiórka, bo przecież jak najbardziej z orzechami się kojarzy.
Orzechy na nalewkę zbierałam wyjątkowo późno i sama byłam zdziwiona, że w drugiej połowie lipca jeszcze się do tego nadawały, ale grunt, że się jeszcze udało.
Czeka mnie też lakierowanie kilku zdekupażowanych przedmiotów, gdyż zaczęłam dość systematycznie odkładać tę ostatnią fazę na tzw. „potem”, kiedy już trochę rzeczy uzbieram, aby polakierować je wszystkie razem. Tym sposobem uzbierałam już małą „galerię rękodzieł” i czas urządzić wielkie lakierowanie.
Jutro czeka mnie ogromna frajda. Znowu wybieram się na szkolenie z decoupage, chyba już niestety jedno z ostatnich. Tym razem będę zgłębiać tajniki ozdabiania mebli. Na pewno znów będzie twórczo, wesoło i pięknie i oczywiście jak zwykle nie mogę się doczekać.
Korzystając z okazji pięknie dziękuję moim blogowym Gościom za wszystkie komentarze, jest mi bardzo miło, że ktoś tu zagląda. Witam też nowego obserwatora – Niebieską, która wczoraj dołączyła do grona Miłych Gości i oczywiście zapraszam serdecznie też innych!
Jutro zaraz po kursie szybko pomknę do lasu po czarny bez, aby jeszcze zrobić trochę pożywnego soku, który pewno będzie spełniał rolę „mikstury”:) uodparniającej na zimowe infekcje. Później zabiorę się za wpis o tym wszystkim co to latem widziałam w Krakowie i w Tyńcu. To akurat nie idzie mi prędko, bo chciałabym, aby wpisy o tych wszystkich pięknych miejscach były wyjątkowo staranne!
sobota, 1 września 2012
W Kazimierzu Dolnym
Kazimierz Dolny jest położony wśród zalesionych wzgórz, które otaczają miasteczko z trzech stron. Kiedy już dojechaliśmy na miejsce, najpierw poszliśmy promenadą wzdłuż Wisły. Rzuciliśmy okiem na stare okręty cumujące przy nabrzeżu, mijaliśmy turystów delektujących się pięknem okolicy a z wielu stron docierały rozmowy w obcych językach.
Na obiad wstąpiliśmy do pizzerii. Nikt nie dałby rady mi wmówić, że mam tam siedzieć i czekać na pizzę. W międzyczasie poszłam do jednej z wielu galerii, pełnej kolorowych pamiątek, ceramiki, pięknie ozdobionych naczyń i obrazów. Olbrzymia ilość przedmiotów i ogromny ich wybór sprawiły, że po jakimś czasie już nie wiedziałam w którą stronę patrzeć. A więc trudno, skoro tak – to idę dalej. Wtedy pospacerowałam sobie po uroczych uliczkach, wstąpiłam też do kilku innych galerii.
Średnia humoru podskoczyła mi w dużym stopniu , kiedy trafiłam na stoisko z ręcznie wykonanymi konewkami, garnkami i osłonkami do kwiatów. Kupiłam sobie pamiątkę, bo jakże by inaczej, małą osłonkę do kwiatów wykonaną z blachy, w kształcie garnka z dwoma uchwytami. Taki zwyczajny, w stylu raczej „surowym” niż „słodkim”, jak to sklasyfikowałam: rustykalnym i od razu przypadł mi do gustu.
Krótki pobyt w słynnym i pięknym miasteczku w większej części polegał na takim „luźnym” spacerowaniu, niż na zwiedzaniu. Owszem, na pewno nie pominęliśmy kilku najważniejszych miejsc, ale cały czas mam jednak spory niedosyt. Pocieszam się jednak, że ma to swoje plusy, bo przecież najpierw trzeba było „uchwycić aurę” miasteczka – i to udało mi się na pewno, potem koniecznie tam jeszcze wrócić i zacząć zwiedzanie „tematycznie” skupiając się na kulturze, otaczającej przyrodzie, historii i sztuce. Kazimierz Dolny ma w sobie to „Coś”, co gwarantuje, przynajmniej w moim odczuciu odkrywanie ciągle czegoś nowego, w trakcie kolejnych pobytów.
Malownicze położenie miasteczka zachwyca od razu i na pewno nie chwilowo
i powierzchownie – ale tylko i wyłącznie do głębi. Uroki Kazimierza Dolnego w pewnym stopniu nasuwają skojarzenia z górskim kurortem, ale też w wyjątkowy sposób wprowadzają w klimat minionych epok, które tu zatrzymały się, zachowując swoje perły wielu zakątkach.
Idąc wąskimi uliczkami, przy których stały małe drewniane domki dotarliśmy nareszcie do Rynku. Tutaj dopiero mi się spodobało! Później gdy realizowaliśmy obmyślone naprędce szlaki zwiedzania, prawie za każdym razem wracaliśmy na Rynek, żeby po prostu najzwyczajniej pobyć w tej najpiękniejszej części miasta. Chociaż pogoda regularnie się psuła i pokapywało co jakiś czas, skutecznie utrudniając zwiedzanie, jednak nie sprzyjająca pogoda wcale nas nie pokonała i nie daliśmy się zniechęcić. Po deszczu też było ładnie, wzgórza sobie lekko parowały, ”na wzór” tych z wysokogórskich okolic.
Rynek w Kazimierzu Dolnym |
Najsłynniejszymi kamienicami w Rynku – są kamienice braci Przybyłów bogato ozdobione rzeźbami i płaskorzeźbami, zwieńczone wysokimi attykami.
Kamienice braci Przybyłów |
Spacerując po Rynku odwiedziliśmy też galerie i sklepy. W sklepie z eleganckim i fantazyjnym asortymentem z Prowansji mogłabym spędzić mnóstwo czasu.
W Rynku |
Ul. Senatorska |
Poszliśmy też na Wzgórze Trzech Krzyży, które postawiono w tym miejscu w 1708, aby upamiętnić ofiary zarazy morowej, panującej niegdyś na tych terenach.
Na Wzgórzu Trzech Krzyży |
Martwiłam się, że wspinaczka kiepsko mi pójdzie, gdyż po deszczu droga prowadząca na górę była bardzo śliska a ja się wybrałam w sandałach z cieniutkim spodem. Przestraszono mnie mnie też, że „będzie mnie to kosztowało:)”. Przygotowałam się więc duchowo na wielkie trudy i poszłam, bo przecież nie można pominąć ważnego miejsca podczas zwiedzania. Okazało się, że na drodze pod górę są schody. Poręcze też wykorzystałam do maximum i właściwie już po kilkunastu minutach byliśmy na szczycie. Tam też przy samym wejściu wyjaśniła się sprawa „kosztów”. Zobaczyłam budkę w której trzeba było zapłacić 1 zł za widok. Ze Wzgórza Trzech Krzyży rozpościera się piękna panorama miasta i Wisły. Staliśmy dłuższą chwilę, rozglądając się w każdą stronę i ulegaliśmy zachwytowi, aż szkoda było schodzić!
Panorama ze Wzgórza trzech Krzyży |
Kolejnym celem był zamek. Zamek zobaczyliśmy tylko z zewnątrz, bo w tym dniu droga do ruin była niestety zamknięta. Dowiedzieliśmy się, że zamek pochodzi z XIVw., a dwieście lat później doczekał się przebudowy w stylu renesansu włoskiego i z pewnością wyglądał wtedy pięknie, jednak niedługo potem został zniszczony w czasie Potopu szwedzkiego. Gdy zamek odbudowano, znów miało miejsce tragiczne wydarzenie- tym razem pożar. Potem planowano kolejną odbudowę zamku w stylu pałacowym, jednak złożone i nie sprzyjające okoliczności w dziejach zadecydowały o losach zamku. Zamek nie doczekał się odbudowy. Ta dostojna, potężna budowla, chociaż pozostaje w stanie ruiny trwałej jest nadal piękna i wcale nie słabo kusi swoim urokiem. Widok jest bardzo imponujący a zamek osadzony na wzniesieniu zachwyca swoją monumentalnością.
Zamek |
Niedaleko zamku pośród zieleni stoi śnieżnobiała, z pewnością świeżo odrestaurowana baszta obronna, nosząca też nazwę „Wieży Łokietka”. Stoi sobie dostojnie, wychylając się ponad wzgórze otulone zielenią liściastego lasu. Baszta wygląda malowniczo również od strony promenady nad Wisłą.
Baszta w Kazimierzu Dolnym |
Pod koniec naszej wycieczki deszcz zapędził nas do kawiarni. Tam też nagle zjawili się wszyscy turyści z Rynku, zrobiło się tłoczno i gwarno, powiedziałabym nawet, że poniekąd egzotycznie.
Obowiązkową pamiątką z Kazimierza Dolnego jest Kogut z ciasta. A więc taki kogut oczywiście, jak najbardziej został kupiony i zjedzony na poczekaniu od razu gdy tylko przyjechaliśmy. Nie można było jednak wrócić bez obowiązkowej pamiątki. Zależało mi też, żeby kogut był trwały i nie zagrożony zjedzeniem. W ostatniej chwili wybrałam gliniany kubeczek. Tak sobie myślę, że też będzie się nadawał jako „doniczka” na małą roślinkę. A po koguta z ciasta na pewno jeszcze się wybiorę:)
Tak właściwie, to wcale nie miałam ochoty stamtąd wyjeżdżać!
W KAZIMIERZU DOLNYM
Kazimierz Dolny jest położony wśród zalesionych wzgórz,
które otaczają miasteczko z trzech stron. Kiedy już dojechaliśmy na
miejsce, najpierw poszliśmy promenadą wzdłuż Wisły. Rzuciliśmy okiem na stare
okręty cumujące przy nabrzeżu, mijaliśmy
turystów delektujących się pięknem okolicy a z wielu stron
docierały rozmowy w obcych językach.
Krótki pobyt w
słynnym i pięknym miasteczku w większej części polegał na
takim „luźnym” spacerowaniu, niż na zwiedzaniu. Owszem, na pewno nie pominęliśmy
kilku najważniejszych miejsc, ale cały czas mam jednak spory niedosyt. Pocieszam
się jednak, że ma to swoje plusy, bo
przecież najpierw trzeba było „uchwycić
aurę” miasteczka – i to udało mi się na pewno, potem koniecznie tam
jeszcze wrócić i zacząć zwiedzanie „tematycznie” skupiając się na kulturze,
otaczającej przyrodzie, historii i sztuce. Kazimierz Dolny ma w sobie to
„Coś”, co gwarantuje, przynajmniej w moim odczuciu odkrywanie ciągle
czegoś nowego, w trakcie kolejnych pobytów.
Malownicze położenie miasteczka zachwyca od razu i na
pewno nie chwilowo
i powierzchownie – ale tylko i wyłącznie do głębi. Uroki Kazimierza
Dolnego w pewnym stopniu nasuwają skojarzenia z górskim kurortem, ale
też w wyjątkowy sposób wprowadzają w klimat minionych epok, które tu zatrzymały
się, zachowując swoje perły wielu zakątkach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)