Minęło już kilka dni od mojej wyjątkowej podróży. Pojechałam do wymarzonej Toskanii, nie widzianej już od kilku lat, no, może z małym wyjątkiem, kiedy to jechałam dwa lata temu autokarem do Rzymu i oglądałam okolice Florencji, tak całkiem przelotem z okien autokaru. To jednak przecież nie to samo, co spacer po wąskich malowniczych, pełnych kwiatów uliczkach, po których rozchodzi się zapach specjałów toskańskiej kuchni umykający przez okna restauracyjnych kuchni. Po uliczkach wypełnionych małymi sklepikami z ceramiką, kolorowymi wyrobami ze skóry: butami, torebkami, breloczkami i innymi małymi, różnokolorowymi gadżetami.
W czasie tych spacerów łapałam na ramiona i kark promienie toskańskiego słońca i w postaci lekkiej opalenizny przywiozłam je do słonecznego – niestety w kratkę Gdańska. Dzięki wiatrom od wzgórz i pasma Apeninów w Toskanii w jedyny w swoim rodzaju sposób działała tam „klimatyzacja naturalna”, która nie pozwalała, aby upał stał się nieznośny, pomimo tego, że temperatura w trakcie naszej wycieczki utrzymywała się najczęściej powyżej 30 stopni w ciągu dnia.
Na wycieczkę do Toskanii wybrałam się sama, nie za bardzo miałam nawet czas, aby rozwijać w związku z tym jakiekolwiek obawy. I słusznie. Ledwo wsiadłam do autokaru i już miałam wspaniałą koleżankę, towarzyszkę wycieczkowej doli i niedoli, z którą zwiedziłam kawał tego pięknego regionu Italii. Z podróży przywiozłam prawie 1700 zdjęć, które nadal układam i przeglądam, a jeśli chodzi o ich ilość, to w żadnym wypadku nie ustanowiłam żadnego rekordu wśród uczestników toskańskiej wyprawy. Przywiozłam też kilkadziesiąt stron notatek, które już zawierają zaczęte wpisy na temat odwiedzonych uroczych miejsc, a jest ich kilkanaście. Oj, działo się wiele! Przede wszystkim jednak, miło było podróżować w towarzystwie prawdziwych miłośników fotografii, kochających Toskanię.
Podróżowałam po Toskanii północnej i południowej, odwiedziłam rejon Chianti, Val di Chiana i Amiata Val d’Orcia. Łącznie, jak już wspomniałam kilkanaście miejsc, a niemal każdemu z nich chciałabym poświęcić osobny wpis, gdyż bogactwo Toskanii pod wieloma względami jest ogromne!
W podróż do Toskanii oprócz aparatu fotograficznego, na pewno trzeba jeszcze spakować dwie książki- albo jeszcze lepiej: przeczytać je przed wyjazdem. Jest to „Boska komedia” Dante Alghieri i według mnie także powieść „Pod słońcem Toskanii” Frances Mayes.
W Toskanii chciało się niemalże wszystko jakoś „złapać” w obiektyw. Tak wiele jest tu wyjątkowych miejsc, w których czas się po swojemu zatrzymał, albo w renesansie, albo w średniowieczu, albo nawet po części jeszcze w epoce pradawnych tajemniczych Etrusków.
Przez cały tydzień syciłam też oko toskańskim pejzażem. Łagodne linie wzgórz, wrastających w pasma Apeninów są usiane strzelistymi cyprysami, charakterystycznymi dla toskańskiego pejzażu. Cyprysy zostały sprowadzone z Azji jeszcze w czasach etruskich, a potem, jako egzotyczne i drogie drzewo były sadzone w willach starożytnych Rzymian.
Obecnie w Toskanii takim bardzo modnym i jednocześnie rzadko spotykanym i kosztownym drzewem, niesamowitej urody jest araukaria, sprowadzona z Ameryki Południowej. Spotkać ją można przy nielicznych toskańskich willach.
Na szczytach wzgórz tu i tam wznoszą się zamki, twierdze i kamienne miasteczka, najczęściej otoczone grubymi, kamiennymi, potężnymi murami. Nieporównywalny z innym miejscem na świecie krajobraz, charakterystyczny dla Toskanii jest w dużej części ukształtowany ręką ludzką. Natura, na przestrzeni kilkuset lat została uporządkowana przez pokolenia wieśniaków. Pola z rozmysłem zostały odpowiednio podzielone i rozplanowane.
Niektóre obszary nadal są uprawiane tak samo jak setki lat temu, ponieważ ze względu na ukształtowanie terenu nie wszędzie jest możliwość używania sprzętu rolniczego. Podobnie przy uprawie winorośli, stosuje się pradawną metodę wczesnego wykrywania obecności szkodników. Otóż na początku rzędu drzewek winorośli sadzi się krzew róży. Szkodnik, jeśli się pojawi, najpierw pojawia się na krzewie różanym. Stąd rolnicy wiedzą czy się pojawił, czy nie i w razie czego mogą podjąć odpowiednie działania.
Dokonanie kompletnej charakterystyki Toskanii w jednym wpisie, jest rzeczą niemożliwą, więc nawet nie będę do tego teraz dążyć. Nie sposób opowiedzieć o tym regionie i nie wspomnieć o artystach z różnych epok a zwłaszcza z renesansu. Przemilczenie tych wątków, nie oznacza w żadnym razie pominięcia tematu, ale umyślne przełożenie go „na potem”, tak aby nic potrzebnego i ważnego niepotrzebnie nie umknęło.
Swoją toskańską przygodę rozpoczęłam od odwiedzenia parku archeologicznego i muzeum Etrusków w Fiesole. Oczywiście zwiedziliśmy również całe miasteczko, jednak w muzeum mogłam lepiej poznać życie i sztukę etruską. Chociaż życie tego tajemniczego, pradawnego ludu już na zawsze w większej części będzie tajemnicą, zasłoniętą prze tysiące lat, to jednak wizyta w Fiesole była doskonałym startem, rzucającym światło na korzenie pradawnej Toskanii, którą mieliśmy zwiedzać i bliżej poznać.
Powróciłam też po raz kolejny do Florencji – stolicy Toskanii. Jednodniowy pobyt w tym niesamowitym mieście, to kropla w morzu czasu, który przydałby się, aby tu porządnie pospacerować i dotrzeć do miejsc kryjących cenne dzieła sztuki. Oprócz najważniejszych zabytków w centrum zdążyłam tylko dojść do Palazzo Piti i odetchnąć chwilę w Ogrodach Boboli. Domyślacie się na pewno, że cały czas spacerowaliśmy w tłoku? Tak właśnie było. Pod Palazzo Vecchio, kiedy trzymałam aparat, aby sfotografować jedną osobę, na ekranie miałam ich 20 i tak już musiało zostać. Mnie też zrobili zdjęcie z tłumem i nie było innego wyjścia.
W Montecatini Terme wybrałyśmy się na degustację wód z miejscowych źródeł mineralnych. W parku przy termach trafiłyśmy na odbywający się akurat festyn średniowieczny. Tutaj też były pokazy średniowiecznej broni i mogłyśmy wypróbować swoje siły. Dzięki uprzejmości Włocha Marcusa, sprawdziłyśmy czy damy radę utrzymać średniowieczny miecz ważący kilkanaście kilogramów. Miecz jakoś utrzymałam, chociaż trochę wcisnęło mnie w ziemię i okazało się, że nie jest to takie trudne jeśli trzyma się go pod odpowiednim kątem.
W San Giminiano, nazywanym Manhattanem średniowiecza można było pójść na lody, które na najbardziej prestiżowym konkursie kulinarnym zdobyły mistrzostwo świata. Lodziarnia słynie z nietypowych smaków, jak np. można tu zjeść lody o smaku malinowo-rozmarynowym, o smaku wina Vernaccia, czy o smaku czarnej porzeczki z lawendą. Idąc do lodziarni miałam zamiar spróbować lodów serowych, gdyż o takich wcześniej słyszałam, a ponieważ nie było ich tego dnia w całym i tak nie przebranym asortymencie, wybrałam lody o smaku crema di Santa Fiona.
Chodzi tu o legendę związaną z tą postacią. Według średniowiecznej opowieści Fiona miała ona dostać egzotyczny, niespotykany w Italii owoc od obcego wędrowca, pielgrzymującego przez Toskanię i pewnie o ten owoc chodzi. Jednak o jaki owoc chodzi, nie wiem do tej pory. Wiem tylko, że w lodach znalazłam też całe migdały. W każdym razie lody były wspaniałe, przysłowiowe „niebo w gębie”. Przybywając do San Giminiano znaleźliśmy się na pradawnym szlaku pielgrzymim wiodącym od Cantenbury w Anglii do Rzymu, nazywanym Via Francigena.
W Monte Olivetto Maggiore zwiedziliśmy opactwo benedyktyńskie. Ponad godzinę oglądaliśmy wspaniałe freski, namalowane przez Sodomę – artystę, który miał niezwykle barwną osobowość i drugiego – Signiorelliego, który z Monte Olivetto Magiore został zabrany przez jednego z papieży do Watykanu, aby tam służył swoim talentem.
Na murze klasztornym rosły piękne kwiaty – kapary, używane do przyprawiania potraw, rzadziej jednak w kuchni toskańskie, a częściej w kalabryjskiej.
Pienza i Montepulciano, to urocze miejsca, gdzie jak w większości średniowiecznych toskańskich miasteczek, zaraz po przejściu kamiennej bramy w murze z tufu czy trawertynu, trzeba wąską uliczką niemal zawsze się wspinać w kierunku jakiegoś centrum. Te spacery wymagały mocnych nóg i głębokiego oddechu. W każdym miasteczku znajdowało się coś, co całkowicie odwracało uwagę od jakichkolwiek kwestii związanych z kondycją. W Pienzy i Montepulciano wyjątkowo dobrze można było poznać smaki i zapachy Toskanii. Pienza słynie z serów owczych a Montepulciano z wina.
Będąc w pradawnej Cortonie, założonej jeszcze przez Etrusków a rozsławionej na cały świat przez pisarkę Frances Mayes w książce „Pod słońcem Toskanii”, słuchaliśmy opowieści przewodnika na temat dziejów miasta, zabytków, a także wyjątkowych dzieł sztuki wielkich artystów, min. Pietro da Cortona.
Dotarłyśmy również do odległego około 3 km od centrum domu pisarki z San Francisco – do Bramasole.
Kiedy właśnie spełniłam jedno ze swoich toskańskich marzeń i wracałam już z Bramasole, przeżyłam dość duży stres. Idąc aleją w parku w Cortonie zauważyłam, że zaraz na coś nadepnę. W ostatniej chwili odruchowo cofnęłam nogę, pewna, że omijam „psią pamiątkę” a po chwili już widziałam co to jest i okropnie się przestraszyłam. Nie wnikam czy to wąż, czy żmija, brzydactwo leżało najedzone i nieruchome, udając że nie żyje. Z bezpiecznej odległości zrobiłam zdjęcie tej okropnej „przyczynie” mojego stresu.
Strach się rozładował tak szybko, jak przyszedł. Ciekawym zbiegiem okoliczności po chwili dostałam wiadomość, że wpłata za moje ubezpieczenie od kosztów leczenia już dotarła. No cóż… to chyba dobrze, no nie? Tak, czy inaczej zostałam ocalona.
Nie powinnam też być zdziwiona spotkaniem ze żmiją. W powieści „Pod słońcem Toskanii” i w niektórych przewodnikach turystycznych, są informacje, że w Toskanii w jaskiniach i w etruskich grobowcach, mieszkają całe kłębowiska żmij. Czemuż więc żmija miała się nie wybrać z jaskini do pobliskiego parku na lunch?
Siena – była już ostatnim miastem, które zwiedzaliśmy. Szczyci się posiadaniem najważniejszej relikwii św. Katarzyny – Jej głowy. Słynie z konnej gonitwy Palio, na którą każda sieneńska contrada – wspólnota rodzin wystawia swojego konia, co wiąże się z niesamowitymi emocjami i jedynym w swoim rodzaju kibicowaniem. Chociaż opowiadanie o Palio bardzo mnie zaciekawiło, szybko doszłam do wniosku, że na pewno nie zostałabym ich miłośniczką.
Katedra sieneńska zachwyca i olśniewa setkami, jeśli nie tysiącami misternych detali rzeźbiarskich umieszczonych zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Katedra słynie z niespotykanie pięknej posadzki i ambony a także z ikony Maryi, ale to monumentalne dzieło architektury to temat na zupełnie nowy tekst.
Nie mogłam się oprzeć fotografowaniu drzwi, kołatek i okienek, które nadają jedyny w swoim rodzaju charakter toskańskim wąskim, kamiennym i krętym uliczkom.
To oczywiście nie wszystkie miejsca, które odwiedziłam w Toskanii. Blogowo jednak i tak powrócę po kolei, albo też z przetasowaniem do wszystkich odwiedzonych miasteczek.
W czasie tych spacerów łapałam na ramiona i kark promienie toskańskiego słońca i w postaci lekkiej opalenizny przywiozłam je do słonecznego – niestety w kratkę Gdańska. Dzięki wiatrom od wzgórz i pasma Apeninów w Toskanii w jedyny w swoim rodzaju sposób działała tam „klimatyzacja naturalna”, która nie pozwalała, aby upał stał się nieznośny, pomimo tego, że temperatura w trakcie naszej wycieczki utrzymywała się najczęściej powyżej 30 stopni w ciągu dnia.
Na wycieczkę do Toskanii wybrałam się sama, nie za bardzo miałam nawet czas, aby rozwijać w związku z tym jakiekolwiek obawy. I słusznie. Ledwo wsiadłam do autokaru i już miałam wspaniałą koleżankę, towarzyszkę wycieczkowej doli i niedoli, z którą zwiedziłam kawał tego pięknego regionu Italii. Z podróży przywiozłam prawie 1700 zdjęć, które nadal układam i przeglądam, a jeśli chodzi o ich ilość, to w żadnym wypadku nie ustanowiłam żadnego rekordu wśród uczestników toskańskiej wyprawy. Przywiozłam też kilkadziesiąt stron notatek, które już zawierają zaczęte wpisy na temat odwiedzonych uroczych miejsc, a jest ich kilkanaście. Oj, działo się wiele! Przede wszystkim jednak, miło było podróżować w towarzystwie prawdziwych miłośników fotografii, kochających Toskanię.
Podróżowałam po Toskanii północnej i południowej, odwiedziłam rejon Chianti, Val di Chiana i Amiata Val d’Orcia. Łącznie, jak już wspomniałam kilkanaście miejsc, a niemal każdemu z nich chciałabym poświęcić osobny wpis, gdyż bogactwo Toskanii pod wieloma względami jest ogromne!
W podróż do Toskanii oprócz aparatu fotograficznego, na pewno trzeba jeszcze spakować dwie książki- albo jeszcze lepiej: przeczytać je przed wyjazdem. Jest to „Boska komedia” Dante Alghieri i według mnie także powieść „Pod słońcem Toskanii” Frances Mayes.
W Toskanii chciało się niemalże wszystko jakoś „złapać” w obiektyw. Tak wiele jest tu wyjątkowych miejsc, w których czas się po swojemu zatrzymał, albo w renesansie, albo w średniowieczu, albo nawet po części jeszcze w epoce pradawnych tajemniczych Etrusków.
Przez cały tydzień syciłam też oko toskańskim pejzażem. Łagodne linie wzgórz, wrastających w pasma Apeninów są usiane strzelistymi cyprysami, charakterystycznymi dla toskańskiego pejzażu. Cyprysy zostały sprowadzone z Azji jeszcze w czasach etruskich, a potem, jako egzotyczne i drogie drzewo były sadzone w willach starożytnych Rzymian.
Obecnie w Toskanii takim bardzo modnym i jednocześnie rzadko spotykanym i kosztownym drzewem, niesamowitej urody jest araukaria, sprowadzona z Ameryki Południowej. Spotkać ją można przy nielicznych toskańskich willach.
Na szczytach wzgórz tu i tam wznoszą się zamki, twierdze i kamienne miasteczka, najczęściej otoczone grubymi, kamiennymi, potężnymi murami. Nieporównywalny z innym miejscem na świecie krajobraz, charakterystyczny dla Toskanii jest w dużej części ukształtowany ręką ludzką. Natura, na przestrzeni kilkuset lat została uporządkowana przez pokolenia wieśniaków. Pola z rozmysłem zostały odpowiednio podzielone i rozplanowane.
Niektóre obszary nadal są uprawiane tak samo jak setki lat temu, ponieważ ze względu na ukształtowanie terenu nie wszędzie jest możliwość używania sprzętu rolniczego. Podobnie przy uprawie winorośli, stosuje się pradawną metodę wczesnego wykrywania obecności szkodników. Otóż na początku rzędu drzewek winorośli sadzi się krzew róży. Szkodnik, jeśli się pojawi, najpierw pojawia się na krzewie różanym. Stąd rolnicy wiedzą czy się pojawił, czy nie i w razie czego mogą podjąć odpowiednie działania.
Dokonanie kompletnej charakterystyki Toskanii w jednym wpisie, jest rzeczą niemożliwą, więc nawet nie będę do tego teraz dążyć. Nie sposób opowiedzieć o tym regionie i nie wspomnieć o artystach z różnych epok a zwłaszcza z renesansu. Przemilczenie tych wątków, nie oznacza w żadnym razie pominięcia tematu, ale umyślne przełożenie go „na potem”, tak aby nic potrzebnego i ważnego niepotrzebnie nie umknęło.
Swoją toskańską przygodę rozpoczęłam od odwiedzenia parku archeologicznego i muzeum Etrusków w Fiesole. Oczywiście zwiedziliśmy również całe miasteczko, jednak w muzeum mogłam lepiej poznać życie i sztukę etruską. Chociaż życie tego tajemniczego, pradawnego ludu już na zawsze w większej części będzie tajemnicą, zasłoniętą prze tysiące lat, to jednak wizyta w Fiesole była doskonałym startem, rzucającym światło na korzenie pradawnej Toskanii, którą mieliśmy zwiedzać i bliżej poznać.
Powróciłam też po raz kolejny do Florencji – stolicy Toskanii. Jednodniowy pobyt w tym niesamowitym mieście, to kropla w morzu czasu, który przydałby się, aby tu porządnie pospacerować i dotrzeć do miejsc kryjących cenne dzieła sztuki. Oprócz najważniejszych zabytków w centrum zdążyłam tylko dojść do Palazzo Piti i odetchnąć chwilę w Ogrodach Boboli. Domyślacie się na pewno, że cały czas spacerowaliśmy w tłoku? Tak właśnie było. Pod Palazzo Vecchio, kiedy trzymałam aparat, aby sfotografować jedną osobę, na ekranie miałam ich 20 i tak już musiało zostać. Mnie też zrobili zdjęcie z tłumem i nie było innego wyjścia.
W Montecatini Terme wybrałyśmy się na degustację wód z miejscowych źródeł mineralnych. W parku przy termach trafiłyśmy na odbywający się akurat festyn średniowieczny. Tutaj też były pokazy średniowiecznej broni i mogłyśmy wypróbować swoje siły. Dzięki uprzejmości Włocha Marcusa, sprawdziłyśmy czy damy radę utrzymać średniowieczny miecz ważący kilkanaście kilogramów. Miecz jakoś utrzymałam, chociaż trochę wcisnęło mnie w ziemię i okazało się, że nie jest to takie trudne jeśli trzyma się go pod odpowiednim kątem.
W San Giminiano, nazywanym Manhattanem średniowiecza można było pójść na lody, które na najbardziej prestiżowym konkursie kulinarnym zdobyły mistrzostwo świata. Lodziarnia słynie z nietypowych smaków, jak np. można tu zjeść lody o smaku malinowo-rozmarynowym, o smaku wina Vernaccia, czy o smaku czarnej porzeczki z lawendą. Idąc do lodziarni miałam zamiar spróbować lodów serowych, gdyż o takich wcześniej słyszałam, a ponieważ nie było ich tego dnia w całym i tak nie przebranym asortymencie, wybrałam lody o smaku crema di Santa Fiona.
Chodzi tu o legendę związaną z tą postacią. Według średniowiecznej opowieści Fiona miała ona dostać egzotyczny, niespotykany w Italii owoc od obcego wędrowca, pielgrzymującego przez Toskanię i pewnie o ten owoc chodzi. Jednak o jaki owoc chodzi, nie wiem do tej pory. Wiem tylko, że w lodach znalazłam też całe migdały. W każdym razie lody były wspaniałe, przysłowiowe „niebo w gębie”. Przybywając do San Giminiano znaleźliśmy się na pradawnym szlaku pielgrzymim wiodącym od Cantenbury w Anglii do Rzymu, nazywanym Via Francigena.
W Monte Olivetto Maggiore zwiedziliśmy opactwo benedyktyńskie. Ponad godzinę oglądaliśmy wspaniałe freski, namalowane przez Sodomę – artystę, który miał niezwykle barwną osobowość i drugiego – Signiorelliego, który z Monte Olivetto Magiore został zabrany przez jednego z papieży do Watykanu, aby tam służył swoim talentem.
Na murze klasztornym rosły piękne kwiaty – kapary, używane do przyprawiania potraw, rzadziej jednak w kuchni toskańskie, a częściej w kalabryjskiej.
Pienza i Montepulciano, to urocze miejsca, gdzie jak w większości średniowiecznych toskańskich miasteczek, zaraz po przejściu kamiennej bramy w murze z tufu czy trawertynu, trzeba wąską uliczką niemal zawsze się wspinać w kierunku jakiegoś centrum. Te spacery wymagały mocnych nóg i głębokiego oddechu. W każdym miasteczku znajdowało się coś, co całkowicie odwracało uwagę od jakichkolwiek kwestii związanych z kondycją. W Pienzy i Montepulciano wyjątkowo dobrze można było poznać smaki i zapachy Toskanii. Pienza słynie z serów owczych a Montepulciano z wina.
Będąc w pradawnej Cortonie, założonej jeszcze przez Etrusków a rozsławionej na cały świat przez pisarkę Frances Mayes w książce „Pod słońcem Toskanii”, słuchaliśmy opowieści przewodnika na temat dziejów miasta, zabytków, a także wyjątkowych dzieł sztuki wielkich artystów, min. Pietro da Cortona.
Dotarłyśmy również do odległego około 3 km od centrum domu pisarki z San Francisco – do Bramasole.
Kiedy właśnie spełniłam jedno ze swoich toskańskich marzeń i wracałam już z Bramasole, przeżyłam dość duży stres. Idąc aleją w parku w Cortonie zauważyłam, że zaraz na coś nadepnę. W ostatniej chwili odruchowo cofnęłam nogę, pewna, że omijam „psią pamiątkę” a po chwili już widziałam co to jest i okropnie się przestraszyłam. Nie wnikam czy to wąż, czy żmija, brzydactwo leżało najedzone i nieruchome, udając że nie żyje. Z bezpiecznej odległości zrobiłam zdjęcie tej okropnej „przyczynie” mojego stresu.
Strach się rozładował tak szybko, jak przyszedł. Ciekawym zbiegiem okoliczności po chwili dostałam wiadomość, że wpłata za moje ubezpieczenie od kosztów leczenia już dotarła. No cóż… to chyba dobrze, no nie? Tak, czy inaczej zostałam ocalona.
Nie powinnam też być zdziwiona spotkaniem ze żmiją. W powieści „Pod słońcem Toskanii” i w niektórych przewodnikach turystycznych, są informacje, że w Toskanii w jaskiniach i w etruskich grobowcach, mieszkają całe kłębowiska żmij. Czemuż więc żmija miała się nie wybrać z jaskini do pobliskiego parku na lunch?
Siena – była już ostatnim miastem, które zwiedzaliśmy. Szczyci się posiadaniem najważniejszej relikwii św. Katarzyny – Jej głowy. Słynie z konnej gonitwy Palio, na którą każda sieneńska contrada – wspólnota rodzin wystawia swojego konia, co wiąże się z niesamowitymi emocjami i jedynym w swoim rodzaju kibicowaniem. Chociaż opowiadanie o Palio bardzo mnie zaciekawiło, szybko doszłam do wniosku, że na pewno nie zostałabym ich miłośniczką.
Katedra sieneńska zachwyca i olśniewa setkami, jeśli nie tysiącami misternych detali rzeźbiarskich umieszczonych zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Katedra słynie z niespotykanie pięknej posadzki i ambony a także z ikony Maryi, ale to monumentalne dzieło architektury to temat na zupełnie nowy tekst.
Nie mogłam się oprzeć fotografowaniu drzwi, kołatek i okienek, które nadają jedyny w swoim rodzaju charakter toskańskim wąskim, kamiennym i krętym uliczkom.
To oczywiście nie wszystkie miejsca, które odwiedziłam w Toskanii. Blogowo jednak i tak powrócę po kolei, albo też z przetasowaniem do wszystkich odwiedzonych miasteczek.