poniedziałek, 11 listopada 2013

O ŚWIĘTYM MARCINIE



Dzisiejszy wpis nie należy co prawda do najnowszych notek, które przywiozłam z ostatniej podróży do Włoch. Nadarza się dobra okazja, aby znów powędrować myślami do Asyżu. Do miasta pokoju.
Otóż w Bazylice św. Franciszka w Asyżu w Kościele Dolnym znajduje się kaplica św. Marcina. Na ścianach kaplicy widnieją freski – namalowane przez artystę epoki średniowiecza - Simone Martini, przestawiające żywot św. Marcina. W dziesięciu scenach, zapewne konsultowanych przez ówczesnych teologów – jak to wtedy było przyjęte w przypadku dzieł o treści religijnej, został streszczony cały żywot świętego.


Św. Marcin urodził się w IV w. (w 316 r.) w Sabaudii, na terenie dzisiejszych Węgier. Jego ojciec był rzymskim trybunem wojskowym. Kiedy św. Marcin był jeszcze dzieckiem, rodzice przenieśli się do włoskiej Pavii, wraz z całym garnizonem. Marcin jednak od dzieciństwa nie był w ogóle zainteresowany tym, aby pójść w ślady ojca i dążyć do kariery wojskowej – tak jak ewidentnie należałoby postąpić zgodnie z tradycją rodzinną i obyczajami, niemalże niepodważalnymi w starożytności. Już w wieku 10 lat wpisał się na listę katechumenów, po to, aby móc przyjąć chrzest. Zamiary św. Marcina spotkały się ze zdecydowaną dezaprobatą jego pogańskiej rodziny, bliskiej gniewu na samą myśl o tym, że Marcin miałby stać się chrześcijaninem. Zatem w wieku 15 lat, zgodnie z wolą ojca rozpoczął służbę wojskową.
Św. Marcin został pasowany na rycerza i został legionistą.

W okolicach miasta Amiens w Galii, miało miejsce wydarzenie najbardziej znane z życia świętego, którego scena na zawsze już pozostała obrazem identyfikującym postać św. Marcina, pozwalającym od razu rozpoznać wizerunek świętego. Św. Marcin oddał połowę swojego płaszcza żebrakowi proszącemu o jałmużnę u bram miasta Amiens.

Następnej nocy św. Marcinowi ukazał się Chrystus odziany właśnie w ten płaszcz, mówiący do aniołów: „To Marcin okrył mnie swoim płaszczem”. Pod wpływem tego wydarzenia 23 letni św. Marcin przyjął chrzest i opuścił szeregi wojskowe. W tamtych czasach nie można było być jednocześnie chrześcijaninem i żołnierzem, ponieważ walka była związana z przelewem krwi. Nie było to również tylko jakimś umownym przekonaniem, ale wiązało się z formalnym zakazem wydanym przez papieża. Opuszczenie służby wojskowej przez św. Marcina nastąpiło jednak w niezwykłych okolicznościach. Dowódcy nie mieli zamiaru zwolnić Marcina z wojska i zastosowali wobec niego karę aresztu. Wtedy św. Marcin poprosił o możliwość udziału w bitwie z barbarzyńcami w pierwszym szeregu, bez broni, jedynie ze znakiem krzyża. Wyrażono na to zgodę, ale do bitwy nie doszło, gdyż przeciwnik poprosił o zawarcie pokoju i wojna dobiegła końca a św. Marcin uzyskał zgodę na wystąpienie z wojska.

Później św. Marcin udał się do św. Hilarego, stając się jego uczniem. Zamierzał zostać pustelnikiem, ale lud wybrał go biskupem Tours. Święty Marcin nadal prowadził bardzo surowe życie, budząc sprzeciw okolicznych biskupów. Kiedy tylko zachodziła tak potrzeba szedł z pomocą bliźnim. Kiedy w 383 r. został zamordowany cesarz Gracjan, jego następca nakazał wytracić wszystkich jego zwolenników. Św. Marcin stanął wtedy stanowczo w obronie niewinnych i przyczynił się do wypuszczenia ich z aresztu. Udał się też w drogę do samego cesarza, aby przed nim wstawić się w obronie swoich wiernych. W żywocie świętego odnotowano, że żona cesarza – arianka nie chciała Go wpuścić do pałacu, ale biskup nie ustąpił, dopóki nie spotkał się z cesarzem Walentynianem I.
Na freskach przedstawiono także scenę wskrzeszenia dziecka i pogrzeb świętego. Sceny z życia świętego z epoki starożytności przedstawione w gotyckiej szacie, pozwalają poniekąd podwójnie zagłębić się w odległe wieki, które moim zdaniem w porównaniu z czasem obecnym pozostawiły odmienną niż w naszej codzienności – bardziej czytelną i wyrazistą świeżość ducha chrześcijaństwa. A nie dzieje się to bynajmniej za sprawą chłodu panującego w średniowiecznych murach.

niedziela, 10 listopada 2013

O jeden dzień dłużej



Ponieważ nadeszło bardzo mało odpowiedzi na pytania konkursowe, zdecydowałam się na przedłużenie konkursu „Zabytki Toskanii” o jeden dzień. Na odpowiedzi na pytania konkursowe będę czekać do 11 listopada włącznie.
Nagroda już jest gotowa i czeka na zwyciężczynię. Jest to bombka ze styropianu o średnicy 15 cm. Tak więc nadaje się zdecydowanie jako odrębna dekoracja świąteczna, nie koniecznie do zawieszenia na choinkę, właśnie ze względu na rozmiary.


Wyniki konkursu opublikuję 12 listopada.
Tymczasem życzę miłego świętowania.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Na styku dwóch dolin


Tym razem wrócę blogowo do znanej miejscowości uzdrowiskowej Chianciano Terme, położonej w miejscu, gdzie spotykają się dwie doliny Val d’Orcia i Val di Chiana. Całkiem podobnie jak w Montecatini Terme –  starówkę dzieli spora odległość od części nowszej, w której znajdują się hotele i sanatoria. To nie był mój pierwszy pobyt w Chianciano, ale dopiero w tym roku po raz pierwszy miałam okazję odwiedzić najstarszą część miasta. 


A wycieczka doszła do skutku z inicjatywy uczestników. Ze sporą dawką dobrego humoru część naszej grupy uruchomiła przedsięwzięcie, które było kształtowane ze sporą dozą determinacji w trakcie powrotu do hotelu po całodziennym zwiedzaniu. Otóż co chwilę przez autokar tam i z powrotem przetaczały się wszelkie argumenty przemawiające za koniecznością urządzenia dodatkowej, wieczornej wycieczki. Polegały one w dużej części na kreatywnym wyliczaniu i wyolbrzymianiu  fatalnych, graniczących z nieszczęściem skutków i przeżyć, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć wtedy, gdyby wycieczki nie było. I tak to trwało, dopóki nie zapadła decyzja, że dodatkową – 1 godzinną wycieczkę da się zrealizować. Metoda prowadzenia negocjacji też była w pełni uzasadniona, bo był to powrót z Montepulciano, gdzie zgodnie z programem troszkę popróbowaliśmy toskańskich win.
Kiedy przybyliśmy na starówkę, nadal nic nie wskazywało na to, abyśmy opuścili rejon, w którym tamtejsi mieszkańcy szczycą się produkcją wina.


Miasteczko jest bardzo małe a budynkiem reprezentacyjnym jest ratusz z wieżą zegarową.


Wstąpiłam też do kościółka dell’Immacolata, gdzie wyjątkowo wpadła mi w oko trójwymiarowo zrobiona na szydełku koronka, zdobiąca obrus na ołtarzu.


Epokowe kontrasty także miały wyjątkowe uroki.


Jadąc do tej części miasta, położonej na wzgórzu mijaliśmy po drodze liczne termy. Dowiedziałam się, że w starożytności w miejscach, gdzie wybijały źródła wód mineralnych budowano bóstwom świątynie, składając im w ten sposób ofiarę z wody. Natomiast wykopaliska archeologiczne, prowadzone w okolicach Chianciano Terme przyniosły odkrycia ogromnych nekropolii z czasów zarówno etruskich jak i rzymskich. Odkryto rozległe nekropolie i setki grobowców, pośród których były też groby komorowe, wykute w skale tufowej. W grobowcach znajdowały się ogromne pomieszczenia – „pokoje”, gdzie pozostawiono zmarłym naczynia ceramiczne, biżuterię i ozdoby z brązu. Znaleziska można oglądać w Muzeum Archeologicznym we Florencji. W samym Chianciano Terme również znajduje się Muzeum  Archeologiczne, w którym również można oglądać ekspozycje związane z kulturą etruską, ale tam już nie udało się dotrzeć.
Później zdążyłam jeszcze zrobić kilka zdjęć i błyskawiczna wycieczka dobiegła końca tak szybko, że aż trudno było uwierzyć, jak szybko może minąć jedna godzina.


Ogarniam jeszcze z grubsza drugą część opowieści o Sienie, a także o najważniejszych miejscach, którymi szczyci się Lukka i właśnie o tych miejscach wspomnę w najbliższym czasie, we wpisach o Toskanii.


piątek, 1 listopada 2013

Pod niebem pełnym Świętych



Ziemski paradoks:

Z odejściem każdego człowieka
świat staje się uboższy, lecz życie
każdego człowieka wzbogaciło
życie innych ludzi.
(autor nieznany)


Nadeszły dwa wyjątkowe dni: Uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. A w tym czasie w szczególny sposób myślimy o naszych bliskich i kochanych zmarłych. Te świąteczne dni sprzyjają rozważaniom „dla duszy”.

I tak mi te Święta przyniosły już kilka powszechnych myśli, których pewnie by nie było, gdyby nie przeróżne dyskusje, a nawet spory ideologiczne wokół pierwszych dni listopada – a przede wszystkim wokół chrześcijańskich Świąt i próbujących zaistnieć alternatywnych sposobów świętowania w tym czasie, które poniekąd w sposób zewnętrzny już zaistniały. Ale nie chcę się odnosić do tego co już zostało wielokrotnie i na różne sposoby powiedziane. Po prostu napiszę po swojemu i niekoniecznie wszystko, co mi do głowy przyszło.

Otóż śmierć istniała odkąd istnieje świat i życie. I niczego odkrywczego w tym nie ma. Od zawsze, wszystko to, czego ludzie nie rozumieli a co miało dla nich znaczenie kluczowe: pytanie o wieczność i życie po śmierci – wiązali z potężnymi mocami duchowymi. Niegdyś nazywali je bogami – nadając im różne imiona. Każde bóstwo miało się troszczyć o inny aspekt doczesności czy wieczności. Nie znali Boga, który swoją mocą ogarnąłby wszystko. Pewnie dlatego też z czasem dopatrzyli się w tych bożkach niejako „cieńkich Bolków”, bo cóż to za wszechmoc, która ogarnia tylko jeden aspekt życia po tej, czy tamtej stronie? 


A Bóg – Stwórca świata, który tylko człowieka stworzył na swój obraz i podobieństwo, powiedział nam również wszystko o osiągnięciu życia wiecznego. Wszystko– co tylko swoim ludzkim umysłem możemy ogarnąć i starannie te „informacje” dobrał, uznając za wystarczające – a wiedza o tym kiedy i w jaki sposób będzie przebiegał cały ten „proces” należy do Boga.

Ale cóż. Bywa i tak, że ludzie za wszelką cenę chcą zrewanżować się Bogu i nadal „stwarzają” własnych bogów – jak niegdyś – o różnych imionach, aby tylko zabezpieczyć sobie długie i dostatnie życie (co nie jest złem, dopóki chorobliwie nie uzależnia i nie wiedzie do pazerności i nie tylko). Albo po to, aby zapewnić sobie uwolnienie od lęków (co też nie jest złem o ile nie wiedzie do zakłamania samego siebie). Stwarzane bożki mają też zapewnić powodzenie – bez stawiania sobie jakichkolwiek pytań o wyrządzone po drodze innym osobom zło. A nawet… o zgrozo! mają zapewnić doskonałe samopoczucie nazywając się „lepszą i bardziej świadomą (pseudo)pobożnością – niż ci „nie nasi” i godni pogardy „inni”.

Niedobrze. O ile ze stwarzaniem bożków idzie nam ludziom – niestety – doskonale, to przy pomocy nawet najbardziej kreatywnego bóstwa nikt z nas nie potrafi stworzyć szczęśliwej wieczności. Ani sobie, ani swoim bliskim zmarłym. Nikt też nie zadecyduje komu ona się należy. Nie da się, choćby nie wiadomo jak bardzo znaczące, słuszne i wartościowe w naszych oczach były nasze działania. Aby dojść do radości wiecznej, potrzebny jest dar wiary. Właśnie w to, że wieczność jest Bożym darem.

Dobrze, że są takie dni, jak ten dzisiaj i jutro – kiedy z całą pewnością da się – obrazowo mówiąc – „zamknąć drzwi” przed tymi postwarzanymi bożkami i skupić myśli przede wszystkim na tych, którzy są już po tamtej stronie. Nie zaprzątam sobie też głowy tym, czy jakaś dynia na mnie patrzy i kto zmienił zdjęcie na facebooku na wizerunek świętego.

To najlepszy czas też i na to, żeby pomyśleć o słowach Stwórcy, mówiącego o drogowskazach do wieczności i sprawdzić, czy „niebo” pełne świętych jest dla mnie dalekie czy bliskie? Bo inaczej, jak ich tam spotkamy?


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...