niedziela, 9 lutego 2014

Wschód słońca

Witajcie. Dzisiaj będzie krótko. Otóż jestem właśnie w trakcie przygotowywania następnego wpisu, który będzie gotowy najpóźniej we wtorek. Ale mam dla Was piątkowy wschód słońca, z wieżą kościoła św. Katarzyny. Co prawda osobiście nie jestem zachwycona do maximum jakością zdjęcia, ale to nie zmienia faktu, że temat jest jednym z najpiękniejszych do obfotografowania.

Poza tym zabrałam się za poważniejsze porządki, a przy okazji za metamorfozę krzeseł, które mają zyskać nowy wygląd w stylu schaby schick. Zmiany które przeprowadzam, nie są wielkie, ale wymagają sporo czasu i trochę skupienia, dlatego też zwolniłam nieco obroty na blogu. Skoro już się pochwaliłam, to efekty też zaprezentuję, kiedy wszystko będzie gotowe :)
A poza tym, niedługo powrócę  blogowo do Toskanii. Nie zdążyłam Wam jeszcze opowiedzieć  o Pienzy i Montepulciano, ani też dokończyć opowieści o Lucce.

Miłej niedzieli!

wtorek, 4 lutego 2014

Sopelki

Jeszcze zima trzyma w najlepsze. W weekend znów zrobiłam kilka zdjęć na plaży, a widoczki są niecodzienne i bardzo ulotne ze względu na wahania temperatury. Otóż  Matka natura wyrzeźbiła mikro ” jaskinie” z piasku, dekorując je efektownie soplami:) Ciekawe wyglądają, nieprawdaż?



sobota, 1 lutego 2014

Z mroźnej przechadzki

Na trasie przechadzki przy siarczystym mrozie, znalazła się też Kaplica Królewska. Bardzo podoba mi się jaskrawy, pomarańczowy kolor tej budowli. Będąc na Starym Mieście, nieraz staram się iść właśnie tak, aby specjalnie tamtędy przechodzić. Kolor Kaplicy przypomina czerwień sieneńską, kojarzącą się wyłącznie z rozgrzanymi słońcem murami. Zresztą przecież tak właśnie ta barwa się nazywa. Przy takim zimnie i nieznośnie ponuro szarym niebie, taka ciepła kolorystyka w połączeniu ze wspaniałą architekturą od razu poprawia nastrój.
A naprzeciw wejścia do kościoła leżą w śniegu gdańskie lwy, ozdoba fontanny, która latem jest prawdziwym źródłem uciechy dla dzieciaków i jednym z piękniejszych miejsc do pamiątkowych fotografii.



Bazylika św. Mikołaja jest jednym z najstarszych spośród wszystkich gdańskich kościołów. Gdy powstawał w XII wieku jako kościół parafialny w dawnym grodzie istniał tylko kościół św. Katarzyny. Każdego roku czasie Jarmarku Dominikańskiego nadarza się okazja aby zaglądnąć w zakamarki kościoła, wspiąć się na poddasze i poznać bogatą historię tego miejsca, która obfituje w ciekawe i doniosłe a także w burzliwe wydarzenia. Oczywiście ta cała przygoda przebiega z reguły pod pieczą zakonnego przewodnika. 

A wnętrze – niespotykane, choćby ze względu na fakt, że elementy wyposażenia wykonywano na przestrzeni wszystkich epok od gotyku aż po rokoko.
Co prawda ornamenty w stylu barokowym i rokokowym, tak ogólnie nie przypadają mi do gustu, ze względu na przerafinowane zawijasy, które często są zanurzone w rażąco błyszczącym złocie. Nie zachwycam się też otyłymi amorkami, udekorowanymi jedynie fałdami na brzuchach i nogach, kojarzącymi się właśnie z barokiem.

Jednak w Bazylice św. Mikołaja, żadne udziwnień tego rodzaju nie ma. Dzieła sztuki z różnych epok doskonale tu współistnieją, tworząc swoisty „klimat równowagi”  pomiędzy bogactwem kwiecistych i najprostszych form.



A dach Wielkiego Młyna był lekko przyprószony śniegiem. Czyż te okienka nie są najbardziej wyszukaną, spośród najprostszych dekoracji dachu? Niby każde z nich bardzo proste i zwyczajne a wszystkie razem niezwykłe i przeurocze.



Tak właśnie mniej więcej wyglądała moja przechadzka przy tęgim mrozie. Zimowo i cieplutko pozdrawiam wszystkich odwiedzających i nowych obserwatorów!


czwartek, 30 stycznia 2014

Miasto w zimowej szacie

Trzeba przyznać, że widok skutej lodem Motławy robi wrażenie. Nie wiem, czy zamarzła na całej swojej długości 50 kilometrów, ale biorąc pod uwagę fakt, że nasze Morze Bałtyckie i w pewnym stopniu także Zatoka Gdańska o tej porze roku działają na zasadzie „kaloryfera” ocieplającego powietrze – to przy ujściu Motława powinna pozostać całkowicie  w „stanie ciekłym”.
Przy Długim Pobrzeżu było wyjątkowo cicho i spokojnie. A dostojny, wiekowy Żuraw i kolorowe kamieniczki przy deptaku nad Motławą, pokrytą białą zimową szatą, tworzą iście bajkowy widok. Dobrze jest przejść się Długim Pobrzeżem gdy jest niemal całkowicie wyludnione i podumać sobie w ciszy.



Tak jak to bywa w każdym starym mieście, nie jest możliwe, aby nad Motławą nie zahaczyć myślami o... „duchy” odległych i barwnych epok, które właśnie tutaj sobie pozostały, choćby w postaci zabytkowych budowli. Bardzo lubię to miejsce, gdyż  atmosfera jest bardzo sugestywna jeśli chodzi o posmak historii. Aby poczuć ten klimat wystarczy tylko pospacerować deptakiem i przejść pod  którąkolwiek bramą, na przykład Mariacką, najsłynniejszą i najpiękniejszą. A jeśli ktoś się chętnie skłania do zagłębienia w architektoniczne szczegóły i w historię, przebogatą w barwne zdarzenia, szybko wydobędzie z powrotem na światło dzienne obraz życia dawnego miasta. Łatwo jest wtedy wyobrazić sobie na przykład kupców, uwijających się pośród egzotycznych towarów rozładowywanych pod Żurawiem, kamieniarzy i budowniczych wspaniałych kamienic, przybywających tu z Holandii i pochylonych w swoich warsztatach nad… na przykład płaskorzeźbami, którymi później ozdobiono przedproża. A wreszcie trzeba też wspomnieć huczne zabawy  dawnych mieszkańców Gdańska i przybyszów z innych krajów, którzy zażywali uciech biesiadując w okolicach średniowiecznego portu i Żurawia. Bywało, że entuzjazm na tych ucztach przekraczał wszelkie granice, a objawiło się to wyrzucaniem do Motławy kubków do wina, kufli do piwa, monet i pewnie też wielu innych przedmiotów. Jednak efekty tego ekscentrycznego średniowiecznego entuzjazmu okazały się  w naszych czasach źródłem niesamowitej radości dla archeologów.



Podreptałam jeszcze w kilka innych miejsc udekorowanych zimową szatą i oczywiście po drodze zrobiłam też kilka zdjęć . Pokażę je w następnym wpisie, gdyż chciałabym się skupić na całkiem innym rejonie miasta. Bardzo polecam zimowe spacery, pośród zabytków przykrytych zimową kołderką – znakomicie wpływają na nastrój, pomimo szarego nieba i wszelkich innych niedogodności związanych z zimą, bo co  to za przeszkody dla żywotnych i energicznych ludzi? Tylko co najważniejsze!  Pamiętajcie, żeby się opatulić na Eskimosa, aby przy okazji zimowego oddychania dziejami  nie dopadła Was infekcja zmuszając do walki z grypowymi atrakcjami. 

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Malowane anioły



Naoglądałam się pięknych malowanych i dekupażowanych aniołów na waszych blogach, latem na jarmarku, a w czasie wakacyjnych podróży w przeróżnych uroczych miejscach wypełnionych małymi dziełami sztuki i rękodziełem. Pamiętam, jak bardzo zachwyciły mnie postacie anielskie malowane na deskach, które oglądałam będąc w małej kameralnej galerii w Kazimierzu Dolnym. Uciekając przed obfitym deszczem, a raczej nagłą i niespodziewaną pompą, która raptem poleciała z nieba, wbiegłam do niezwykłej galerii i oto znalazłam się pośród niezliczonych „zastępów” anielskich wymalowanych na małych i dużych deskach, na płótnach, szkatułkach, wazonach i pamięcią już nie sięgam na czym jeszcze. Aniołowie są wszędzie, gdzie tylko pojawia się rękodzieło, czy pamiątki. Są kolorowe, pastelowe, białe, pstrokate, wesołe albo poważne i zamyślone, rozmodlone albo figlarne. W stylu bywają super nowoczesne, niemal skłaniające się ku jakimś formom futuryzmu, inne nawiązują do tych, które w średniowieczu wyszły spod pędzla Giotto. Moda malowanych postaci anielskich też stanowi szerokie pole manewru, jeśli chodzi o podkreślenie ich różnorodności : jedne mają dostojne, błyszczące i fantazyjne suknie, inne proste tuniki, a jeszcze inne najzwyczajniej przyodziano w dżinsy. Anioły są  z pewnością najpiękniejszym tematem do wymalowania a zarazem też najwdzięczniejszym  dla każdego, kto odkrywa w sobie choćby najmniejsze zakusy do sięgania po farby i pędzel. 



Mnie też trudno było wybronić się przed inspiracją, czego zresztą wcale nie usiłowałam robić. Zaopatrzyłam się w deski i zabrałam się za swój pierwszy tego rodzaju malarski wyczyn. Swoje anioły namalowałam farbami akrylowymi na deskach wcześniej wybejcowanych. Motywy ozdobiłam złotą konturówką, suknie przyozdobiłam kwiatami lawendy wyciętymi z serwetek a całość zostanie jeszcze zabezpieczona lakierem. Malując anioła w zielonej sukni chciałam, aby przede wszystkim jak najwyraźniej nawiązywał do wiosny. Jest dość wysoki, długość deski wynosi 48 centymetrów, przy szerokości zaledwie 10 cm. Drugiego anioła namalowałam na małej deszczułce 10x20 centymetrów. Anioł w białej sukni  przypomina nieco malowidła ze starożytnego Egiptu, ale czyż starożytnej sztuce można zarzucić brak elegancji?

niedziela, 26 stycznia 2014

Oblodzone molo




Nadeszła zima z tęgim mrozem a mnie dopadł czas zwolnionych obrotów z natchnieniem na siedzenie w wygodnym fotelu z kubkiem gorącej herbatki. Jednym słowem coś na kształt  totalnego lenistwa,  a żeby nie brzmiało prozaicznie, można to też nazwać  deficytem motywacji do działania. Rano zabrałam się co prawda za malowanie aniołów na deskach, ale czas mijał błyskawicznie i  trzeba było odstawić  farby i wyłaniające się na deskach postacie anielskie na rzecz wszelakich ceremonii obiadowych. Myślę, że aniołkami skromnie się pochwalę w ciągu tygodnia, kiedy już będą całkiem gotowe. A dzisiaj znowu mam kilka zdjęć z zimowymi widoczkami z plaży. Tym razem poszłam obejrzeć oblodzone molo. Mróz szczypał potwornie, nawet trzymanie aparatu bez rękawiczek już po krótkiej chwili okazało się strasznie trudne i nieprzyjemne. No, ale schwytałam obiektywem co nieco a wiatr cały czas smagał bezlitośnie. W rezultacie wróciłam z tak intensywnymi czerwonymi plackami na twarzy, jakich na pewno nie przystałoby wypędzlować różem do policzków w ramach makijażu, no chyba, że karnawałowego.


 


Więcej zdjęć znajduje się w albumie pt: "Zima"

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...