Gdyby nie tytuł postawiłabym pytanie: Zgadnijcie gdzie
byłam? Na pewno nie trudno odgadnąć, bo już
wcześniej zamieściłam w galerii część zdjęć z mojej rzymskiej
wyprawy. Nie będę też pisać dlaczego
umyka mi czas i ostatnio pisze mniej niż bym chciała, bo powody są stale
te same,
ale jestem wdzięczna moim stałym Czytelnikom i tym którzy tu zaglądają od
czasu do czasu. To mnie cieszy, mobilizuje i naprawdę nie przesadzę, jeśli
powiem, że też wzrusza.
Jeśli chodzi o mój wyjazd do Rzymu - tym razem zupełnie
niczego nie planowałam i całkiem spontanicznie znalazłam się
w Wiecznym Mieście, w wyjątkowym i pięknym dla nas wszystkich
czasie. Pojechałam na inaugurację pontyfikatu papieża Franciszka a sprawił
to niezwykły splot okoliczności. Otóż w środę 13 marca, z samego rana,
kiedy jeszcze trwało konklawe kupiłam bilety na samolot do Rzymu. Tak jak zapewne wielu
spośród Was chciałam koniecznie tam być właśnie wtedy, gdy wybierano nowego papieża. Pomyślałam, że skoro
ostatnie dni obfitują w mnóstwo niezwykłych wydarzeń, to może
i konklawe będzie dłuższe i uda mi się zobaczyć na własne oczy ten
biały dym. No, ale ta myśl zdezaktualizowała się jeszcze tego samego dnia
wieczorem. Wybrano papieża Franciszka! Radość i zaskoczenie. Na drugi
dzień było już wiadomo, że inauguracja będzie 19 marca. Pasowało to idealnie do
terminu mojego wyjazdu. A więc
radości co niemiara!
W Rzymie wylądowałam w niedzielę wieczorem. Długo mnie
tam nie było. Od beatyfikacji Ojca św. Jana Pawła II. Autobus z lotniska zawiózł
mnie na Piazza Cavour, a stamtąd pojechałam do hotelu, położonego nieco
dalej od centrum.
Na drugi dzień z samego rana pojechałam sobie do
Bazyliki św. Piotra. Idąc w kierunku Placu św. Piotra mogłam cieszyć się
wiosną, choć nie było wiele cieplej niż w Polsce.
Przed Bazyliką trwały właśnie przygotowania do
uroczystości inauguracji pontyfikatu. Właśnie
układano dopiero co powieszoną bordową kotarę pod balkonem Błogosławieństw, na
którym zaledwie 5 dni wcześniej stanął nowo wybrany Papież.
Wewnątrz Bazyliki
było jeszcze zupełnie cicho i prawie pusto, były tam zaledwie trzy grupy turystów.
Przy grobie Jana Pawła II, który znajduje się w Kaplicy św.Sebastiana, było zaledwie kilka osób.
Przy najsłynniejszym na świecie i obleganym zazwyczaj
przez pielgrzymów i turystów pomniku św. Piotra, (trzymającego klucze
Królestwa Niebieskiego) Tutaj też nie było tłumów. To niecodzienny widok.
Zazwyczaj turyści ustawiają się tu w kolejce, aby dotknąć
i ucałować stopę św. Piotra, prosząc aby kluczami powierzonymi Mu przez
Chrystusa otworzył każdemu z nich Bramy Nieba. Pomnik św. Piotra, wykonany z brązu stoi
na marmurowym cokole, wykonanym z zielonego, sycylijskiego marmuru,
nazywanego „marmurem św. Piotra”. Tłem pomnika jest czerwono- złota mozaika.
W dniu 29 czerwca przypada uroczystość św. Piotra i tego dnia
postać Apostoła jest ubierana w odświętne szaty, tiarę, stułę i pierścień.
Doskonałość każdego detalu dzieł sztuki; intarsji,
sarkofagów, ornamentów i misternie ułożonych mozaik, zachwyca coraz
bardziej z każdą chwilą przebywania w Bazylice. Mozaiki zdobią czasze
kopuł, pendentywy, w tej też
technice wykonano kilka obrazów. Największym obrazem jest
„Przemienienie”, o którym już kiedyś wspominałam. Mozaiki zdobiące
Bazylikę św. Piotra prezentują najwyższą klasę artystyczną.
Artyści
uzyskiwali materiał stapiając minerały ze szkliwem, dodając do tego odpowiednie
barwniki. Prawdopodobnie, tym sposobem potrafili uzyskać 28 tysięcy kolorów i odcieni. Pierwsze
mozaiki, którymi ozdobiono obecną Bazylikę pojawiły się w XVI w. Aby je wykonać, najpierw trzeba było pokryć
ścianę gipsem, potem nanieść szkic obrazu, wraz z kolorami i dopiero
na tak przygotowanym podłożu układano odpowiednie kostki sześcienne o boku 1 centymetra.
Wychodząc Bazyliki zauważyłam, że dźwig używany do prac
przygotowawczych stał sobie wewnątrz kościoła, przy Kaplicy Chrztu, pośród
wspaniałych marmurowych intarsji. Nie byłam tam jedyną osobą, którą ten widok
niebywale rozweselił.
Chciałam odwiedzić jeszcze wiele miejsc, więc stwierdziłam,
że najlepiej i najszybciej będzie „przemieszczać się” metrem i tak
też zrobiłam. Po niedługim czasie dotarłam do Bazyliki Matki Bożej Anielskiej i
Męczenników, zbudowanej na ruinach tepidarium (sali do wypoczynku) należącego
do kompleksu Term Dioklecjana,
ukończonych w 305 r. Wchodząc,
po lewej stronie znajduje się rzeźba polskiego rzeźbiarza Igora Mitoraja,
przedstawiająca głowę Jana Chcrzciela. Ten sam artysta zaprojektował również
drzwi do tejże Bazyliki.
Z Bazyliki wychodzi się na Piazza Repubblica. Chciałam
„podziwiać” usytuowaną centralnie fontannę, a to szalony pomysł, ze względu na ruch samochodowy i oczywiście
okazało się to niewykonalne, choć niektórzy nie dawali za wygraną. Na zdjęciu
robionym pośród tego dziwnego rozgardiaszu
jakimś cudem uchwyciłam tylko
jeden (mini)samochód, ale zapewniam, jest to widok mało realistyczny… Naprawdę był, ruch, trąbienie, szum, hałas i wszystko inne
związane w godzinami porannego szczytu i to jeszcze w dodatku rzymskiego.
Przy okazji widziałam
naprawdę dzielnych do szaleństwa turystów, którzy wybrali się na
zwiedzanie Rzymu odkrytym piętrowym autobusem, kiedy cały czas właściwie padało.
Cóż i to ma to swój urok.
Wróciłam na Piazza dei Cinquecento i po raz pierwszy
miałam okazję przyjrzeć się nowoczesnemu pomnikowi Jana Pawła II.
Zaskakuje przede wszystkim swoim ogromem, monumentalnością i sprawia
wrażenie niezwykle ciężkiego.
Po małej rzymskiej kawce przy barze, spożytej ku doładowaniu
energii – powiedzmy i całkowitemu dobudzeniu, a było to konieczne ze
względu na pogodę zdominowaną szarością i deszczem i do tego
urozmaiconą wiatrem, ruszyłam dalej. Grzechem jednak
byłoby narzekać na cokolwiek w takich okolicznościach. No to wypiłam
espresso, kupiłam parasol i poszłam do Bazyliki Santa Maria Maggiore. Na
całe szczęście rozpadało się na dobre dopiero wtedy, gdy weszłam do przedsionka.
Tak więc za sprawą deszczu w Bazylice Matki Bożej Większej spędziłam
godzinę.
W Bazylice, z powstaniem której jest związana
piękna legenda opowiadająca o papieżu Liberiuszu i Rzymianinie Janie,
którzy we śnie ujrzeli Matkę Bożą, która powiedziała im, że w miejscu, w którym
w lecie spadnie śnieg zostanie zbudowany kościół – znajduje się ikona
Matki Bożej Salus Populi Romani – Ocalenie Ludu Rzymskiego. Tak się złożyło, że
w kaplicy Paulińskiej, w której znajduje się obraz akurat
rozpoczynała się msza św. więc zostałam.
|
Innym cennym zabytkiem znajdującym się w Bazylice Matki
Bożej Większej są relikwie żłóbka świętego.
Na soborze w Efezie w 431 r. ogłoszono Maryję Matką Boga. Z inicjatywy
papieża pod prezbiterium skonstruowano Grotę Betlejemską. Jednak na przestrzeni
wieków miejsce to było wielokrotnie przerabiane i upiększane. Dzisiaj
można oglądać relikwiarz, w którym przechowywane są relikwie żłóbka.
Duże wrażenie sprawiają też monumentalne kolumny,
oddzielające nawę główną od bocznych,
mozaiki barwnie opowiadające dzieje Mojżesza i Jozuego, ułożone wzdłuż
nawy głównej, niemalże pod sklepieniem,
no i oczywiście starożytna mozaikowa posadzka.
Spacerując w okolicach Bazyliki Santa Maria Maggiore,
dotarłam na Piazza San Martino Ai Monti w okolice Bazyliki San Silvestro.
Uznałam, że super pięknie to tam nie jest. W pierwszym momencie zadziwiła
mnie bryła architektoniczna kościoła i uznałam ją za niezbyt uroczą, ale
po chwili zorientowałam się, że przecież oglądam Bazylikę z tyłu!
Idąc spacerkiem i tu znalazłam też wiosnę pod drzewkiem
bonzai i sklep z artystycznymi
wyrobami z czekolady.
Pojechałam więc dalej, metrem oczywiście. Tym razem wysiadłam na Piazza
Barberini. Zamierzałam poszukać jakiejś
restauracji , a więc sobie szłam i szłam, restauracji ani śladu, ale czyż
pomimo pochmurnego nieba taki widoczek z
perspektywą nie jest piękny?
Spacerkiem dotarłam do Fontanny di Trevi, a moje myśli
wciąż krążyły wokół jednego tematu. A więc na obiad była pizza!
Odpoczęłam trochę przy tej okazji i poszłam w kierunku
Panteonu. Od czasu do czasu zawieszałam
oko na sklepowych wystawach, chłonęłam atmosferę przytulnych, wąskich uliczek, na których budynki są z reguły ozdobione tynkami
- jak powszechnie wiadomo tu i tam ponadgryzanymi artystycznie zębem czasu - choć nie wszędzie.
Później już prawie pod koniec dnia poszłam na Kapitol. Stamtąd też podziwałam widok na Forum Romanum.
A
to z pewnością najpiękniejsza wilczyca kapitolińska, jaką można
zobaczyć. Wprost arcydzieło sztuki ogrodniczej.
Ze wzgórza Kapitolińskiego rzuciłam okiem na Forum
Romanum. Ponieważ Muzea Kapitolińskie
były nieczynne z racji poniedziałku, poszłam więc w kierunku Koloseum.
Po drodze weszłam do kościółka św.
Kosmy i Damiana. Niepozorne, skromne wejście prowadzi na dziedziniec,
z którego dopiero wchodzi się do kościoła. Pośrodku znajduje się piękna
fontanna z sylwetami koni a w czaszy fontanny pływające pomarańczowe,
żywe rybki.
Bardzo dawno już tu nie byłam. Wnętrze
kościółka na nowo zaskoczyło mnie wspaniałością dzieł sztuki. Kościół jest też
wyjątkowo rozplanowany pod względem architektonicznym. Nie posiada naw bocznych
a z tyłu, tam gdzie zwykle we wszystkich kościołach jest wyjście, znajduje
się szyba, a raczej trzeba by było powiedzieć – szklana ściana, przez którą
można sobie popatrzeć z góry na wystawę archeologiczną, na którą wchodzi
się od strony Forum Romanum.
Później szłam nadal w kierunku Koloseum.
Okazało się, że pogoda definitywnie zmienia się na lepszą. Z każdą
chwila robiło się coraz bardziej słonecznie i coraz cieplej, pomimo tego, że
zbliżał się już wieczór. Teraz mogłam nareszcie wyplątać się z wełnianego
szalika i pójść na lody.
Przy Forum Trajana i Forum Augusta trwały jakieś prace
archeologiczno – remontowe, dlatego też w kierunku Piazza Venezia musiałam iść
wzdłuż Via dei Fori Imperiali.
No tak,
to chyba dopiero połowa z mojej rzymskiej wyprawy, albo nawet nie. Wrócę więc do tematu i jeszcze w tym tygodniu opowiem więcej.
W każdym razie mój pierwszy dzień pobytu w Rzymie zakończył się nie
lada przygodą. Otóż wracając do hotelu, kiedy już zrobiło się ciemno
i całkiem leciałam z nóg, najzwyczajniej w świecie hotel
„zgubiłam”. Ciekawa perspektywa, na drugi dzień trzeba wcześnie wstać na
uroczystość a tu jeszcze czas powrotu się przedłuża. Tak to mnie pilnował Anioł
Stróż. Wsiadłam więc do taksówki, która po przejechaniu kilku zakrętów pod
stromą górę, może po 3 minutach się zatrzymała, bo… była już pod
hotelem. A więc, jak najbardziej, można
„zgubić” hotel będąc prawie na miejscu:)
Mam też dla Was miłą
wiadomość. Już teraz zapraszam Was serdecznie
do zabawy z nagrodą, a szczególnie moich stałych Czytelników. Trzeba
będzie rozwiązać kilka zagadek fotograficznych związanych z Rzymem, no,
może tak naprawdę to jedną (ciągle nad tym myślę) i moim zdaniem niezbyt trudną.
O szczegółach zabawy i o nagrodzie napiszę już za tydzień. Jedyne co
mogę zdradzić to tylko to, że nagrodą będzie moje zdekupażowane niewielkie
„dzieło”.
Pięknie... Pozazdrościć. Tymczasem mój zasięg podróżniczy niezwykle na ten rok zmalał, także choć mnie to szalenie interesowało zawsze, obecnie moje drogi nie prowadzą do Rzymu. A szkoda, wielka szkoda.
OdpowiedzUsuńProwadzą, prowadzą, tylko "rogatkę" trzeba podnieść:) w końcu WSZYSTKIE drogi prowadzą do Rzymu... Wybierz się kiedyś koniecznie:) od razu inaczej wszystko wygląda, jak od czasu do czasu "pooddycha się" atmosferą "Wiecznego Miasta" i napatrzy na jego piękno. Nie ważne ile razy się tam jedzie, Rzym jest tak niesamowity, że za każdym razem odkrywa się coś nowego.
UsuńTo był pierwszy dzień? To ja chyba nigdy w Rzymie nie byłam. Szkoda że w nagrodę nie zabierasz czytelników na wspólne zwiedzanie;-)
OdpowiedzUsuńHmm..., czy ja napisałam, że nie zabieram?:)Na wszelki wypadek nie warto niczego wykluczać:)
UsuńTo prawda, nachodziłam się. Jednak w Rzymie moja energia ulega chyba jakiemuś "pączkowaniu":)