niedziela, 1 lipca 2012

WAZON I OSŁONKA

 
Któregoś dnia natchnęło mnie na szczegółowe zwiedzanie hipermarketu a konkretnie działu gospodarstwa domowego. Taki sobie relaks, co prawda niepoprawny psychologicznie, ale warto było. Oczywiście w żadnym wypadku nie wchodziło 
w rachubę, żebym wróciła do domu z niczym. Wypatrzyłam powiedzmy, że butelko – karafkę na sok,  niezbyt gustownie okraszoną nadrukowanymi  chyba pasami, ale kształt bardzo mi się spodobał i od razu pasował na wazon. Zakryłam wzorem mało urokliwe niebiesko-pomarańczowe pasy i tak właśnie butelka służy jako wazon, nie budząc żadnych podejrzeń o jej pierwotne spożywcze przeznaczenie.


Osłonka czekała na dopasowanie odpowiedniego wzoru. Chodziło mi  właśnie o coś umiarkowanie jaskrawego. Wzór znalazłam i gotowe!



sobota, 30 czerwca 2012

ALEGORIE CNÓT - FRESKI GIOTTA


Pogoda przedziwna, wyczynia takie niespodzianki, że trudno się na nich nie skupić, choćby przez chwilę. Dopiero grzało a już grzmi, potem robi się ciemno 
w środku dnia a za chwilę znowu grzejące słońce.  Czekam na czas urlopu 
i nadal się zastanawiam w którą stronę pojechać. Oczywiście przydałoby się zrealizowanie wszystkich dostępnych opcji.  W międzyczasie bardzo intensywnie wciska mi się do głowy cała seria moich licznych włoskich podróży. Powrócę więc do jednego z najbardziej ulubionych miejsc, do Bazyliki Świętego Franciszka w Asyżu. 


piątek, 29 czerwca 2012

HYMN O MIŁOŚCI - ŚWIĘTY PAWEŁ Z TARSU

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, 
i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, 
a miłości bym nie miał, byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał. 

Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą; 
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego; 
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą. 
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje, 

 jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie.
Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe.
Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś (zobaczymy) twarzą 

w twarz: Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość." 

1 List do Koryntian 1-13

 



sobota, 23 czerwca 2012

MOJA FLORENCJA


Nareszcie w słoneczną, ale nadal nie upalną sobotę zebrałam się do rozpakowania części „majowych zapasów”. Napisałam „części”, bo już i tak wiem, że nie napiszę tu teraz o Florencji wszystkiego co chcę, ale silnie mnie kusi już teraz, zanim jeszcze na dobre nie zaczęłam, aby do tego tematu powracać.

Realnie nie udało mi się wpisać w grono szczęśliwców, którzy mogli spacerować po Florencji w ostatnim czasie i delektować się jej pięknem, chodzić uliczkami pośród dzieł stworzonych przez geniuszy i wielkich artystów.  Pewnie jeszcze sobie trochę poczekam na luksus florenckich spacerów, bo w tym roku mało wskazuje na to, abym mogła ten zamiar zrealizować. Ale co się odwlecze – to w tym przypadku uciecze tylko na jakiś czas…  Swoje florenckie spacery przeliczałam czasami na dni i tygodnie, ale i tak czas przytarł w pamięci wiele barwnych i ciekawych szczegółów, które muszą doczekać się odświeżenia, albo też poznania na nowo.

Tak to już jest, że u progu lata z reguły myślę o Florencji częściej niż zwykle, wracam myślą do spacerów, których szlak wiódł poprzez olśniewające pięknem place i kościoły.  Spacerowałam po Florencji  wiosną w maju, w upalne lipce i w skwarne sierpniowe poranki i południa, w deszczu w październiku i listopadzie, ale nie widziałam jeszcze Florencji w zimowej szacie. Pamiętam Florencję kwitnącą i kolorową , słoneczną i mglistą, wielojęzyczny gwar turystów, niepowtarzalny aromat kawy podkreślający śródziemnomorską egzotykę. 

Florencja

Pamiętam poranki, gdy podziwiałam doskonałość wielobarwnych kamiennych mozajek na fasadach kościołów, oświetlonych bajecznie padającymi promieniami słońca, podkreślającymi intensywność i świeżość barw. Pamiętam, gdy stawałam pod kopułą Brunelleschiego i z zachwytem patrzyłam w górę na rzędy fresków opowiadających biblijne wydarzenia i przedstawione tam apokaliptyczne wizje, ogarniało mnie przekonanie, że właściwie to tylko na to czekałam od zawsze. A potem w innym miejscu, czy malowniczym zakątku miasta przekonywałam się 
o tym samym. Promienie słoneczne wpadające przez latarnię kopuły Brunelleschiego oblewając swoim światłem freski podsuwały myśl, że tu zdecydowanie potrzeba wszystkim oglądającym iluminacji dla umysłu i duszy, nie tylko znajomości treści malowideł.  

Podczas florenckich spacerów doskwierający upał okazywał się niejednokrotnie sprzymierzeńcem w odnajdywaniu na mojej drodze coraz to nowych dzieł  sztuki i architektury – bo zmuszał do wypatrywania kościołów, gdzie można było się trochę ochłodzić a tam – odkrywać nowe niespodzianki, czasami całkiem blisko centrum, ale najczęściej przemilczane w przewodnikach. Jak to dobrze, że jest wspaniały blog Pani Małgorzaty z Toskanii – Toskańskie Zapiski Spełnionych Marzeń! Dziękuję, że mogę  w taki sposób bardzo często wędrować tam, gdzie już od dawna nie byłam, albo gdzie jeszcze wcale nie dotarłam. Pani Małgorzato, czekam na więcej i jestem na 1000 procent pewna, że nie tylko ja!

Florencja jak żadne inne miasto obdarowuje niezapomnianymi wrażeniami wpisując w nie jednocześnie zobowiązanie do powrotu, które konsekwentnie, cicho i tajemniczo siedzi sobie w duszy. Tak, właśnie zobowiązanie do zachwytu 
i kontemplowania arcydzieł Mistrzów. Nieśmiertelni twórcy, którzy odnaleźli swoje miejsce w słonecznej stolicy Toskanii, wypełniali ją przez wieki blaskiem trwającego i niegasnącego piękna, po to, aby je nam pozostawić.  Wiele jest miejsc, które odsłaniają oczom turysty fenomen piękna ozdobionego jeszcze większym pięknem, ale we Florencji odnajduję o wiele więcej.
Każdy z genialnych artystów pozostawił tu nie tylko materialne „ślady” swojej kunsztownej, twórczej pracy w postaci dzieł małych i tych monumentalnych, onieśmielających swoją doskonałością. We Florencji zachwyca nie tylko sztuka - dostarczając  wrażeń – choć jak najbardziej, skutecznie przecież obdarowuje turystę uczuciem zapierania tchu w piersi. To z pewnością zasługa artystów.

Dzięki zachwytowi nad tą pełną przepychu, ale też i nad skromniejszą architekturą kościołów, placów, budowli, rzeźb, fresków itd. czasem subtelnie 
a czasem z zadziwiającą wyrazistością to właśnie ci średniowieczni i renesansowi geniusze prowadzą nas cicho po śladach doniosłych wydarzeń z minionych epok.  
Historia niektórych dzieł nawiązuje do zaciętych walk o władzę nad miastem otoczonym wzgórzami,  które Etruskowie tysiące lat temu wzbogacili o swoje dzieje. Genialni artyści poprzez swoje dzieła, historię i okoliczności  ich tworzenia odkrywają przed turystą również burzliwe spory o hierarchię wartości toczone 
z taką zaciekłością, że niejednokrotnie decydowały o gwałtownych zwrotach 
w nurcie zdarzeń. Opowiadają też o zawziętych konkurencjach pomiędzy samymi artystami,  które prowadziły  - w sumie- do osiągnięcia genialnych rozwiązań architektonicznych i tworzenia olśniewających dzieł sztuki. Florenckie spacery pozwalają przekonać się namacalnie, że geniusz jest nieśmiertelny!

We Florencji wyjątkowo wyraziście wszystko razem się splata: sztuka, historia, religia, obyczaje, dzieje życia artystów, władców, panujących rodów, a nawet papieży!
Dowodem na wszechstronną burzliwość okoliczności w których rozkwitała piękna Florencja niech będzie fragment „Boskiej Komedii” Dantego Alighieri wędrującego po Piekle, gdzie dusze cierpią za swoje grzechy i o nich opowiadają, przedstawiając jednocześnie  problemy  z którymi borykali się mieszkańcy miasta:

„«Przezwisko Ciacco nosiłem nad Arnem:
Za grzech obżarstwa, brzydki i zwierzęcy.
Jako tu widzisz, w deszczu moknę czarnem.
Nie sam tu cierpię, ale wśród tysięcy.
Wszystko męczarnią karanych jednaką
Za równe winy». Zamilkł i nie rzekł więcej.
Na to ja: «Tak mnie twój stan boli Ciacco,
Że oto z ócz mych płynie woda.
Lecz powiedz jeszcze: czyli wiesz na jaką
Niedolę kłótnia głupich mieszczan poda?
Jestże kto prawy w mieście? I jak na to
Przyszło, że tak je rozdarła niezgoda»
A on:«Gdy w zwadzie długie minie lato,
Zbroczą oręże i nareszcie dzicy
Wypędzą drugich z krwi wielką utratą:
W trzy słońca padną, a ich przeciwnicy
Wzniosą się męża wziąwszy za narzędzie,
Co dziś się łasi podły i dwulicy.
Długo stronnictwo to panować będzie
I trzymać tamtych pod grozą obucha.
Płaczu i gniewu nie mając na względzie.
Dwaj sprawiedliwi są, nikt ich nie słucha;
Z trzech iskier: chciwstwa, zawiści i pychy,
Na wszystkie serca niegodziwość bucha».

(Dante, Piekło, Pieśń VI)
Dante i Trzy Królestwa. Fresk w Bazylice Matki Bożej Kwietnej.

Ot, takie „Dantejskie średniowiecze” zdaje się być ponadczasowe. Nawet nie tylko się zdaje – tak po prostu jest. A ludzie myślą, że odkryli kto wie jakie kombinacje i dyplomatyczne cuda na kiju. Tak czy inaczej geniuszom 
i artystom na pewno nie było łatwo żyć w tym chaosie, albo też i w bałaganie będącym skutkami tegoż chaosu i pewnie nie za bardzo sprzyjało to pracy twórczej. 

Tym bardziej czuję się zobowiązana, aby podziwiać piękno przez nich stworzone, zwłaszcza gdy szeroko otwierają drzwi zapraszając do nieustannego poznawania ich dzieł, którymi mogli mówić o swoich dążeniach do dobra i doskonałości i co tu owijać w bawełnę! Mówili o istnieniu DOBRA ABSOLUTNEGO pośród rozwichrzonych dziejów, które od zawsze dla ludzi składały się z „szarych dni”.

Miłego wieczoru i słonecznej niedzieli! 

Może połączonej z podziwianiem jakiegoś dzieła sztuki?



piątek, 22 czerwca 2012

RÓŻNICA MIĘDZY KOBIETĄ I MĘŻCZYZNĄ

Właśnie znalazłam na facebooku bardzo ciekawy „wykład” z psychologii.




Z moich kobiecych obserwacji opartych na myśleniu przyczynowo - skutkowym - wynika, że to PUDEŁKO NICOŚCI jest z pewnością ustawione centralnie i musi być z pewnością dość duże..

czwartek, 31 maja 2012

MAJOWE „ZAPASY”

Właściwie to coś tam sobie robię, chociaż mam wrażenie, że zupełnie nic mi nie idzie do przodu. Pogoda pochmurna, szara, po pierwszych ciepłych dniach nęka mnie przenikliwe zimno i zupełnie chyba przez te anomalia wszystko mi poszarzało i się wlecze. Tu i tam utworzyły mi się odłożone na potem „zapasy” . 

Napisałam co prawda ambitnie o Florencji, która przyciąga moje myśli szczególnie wiosenną porą, właśnie w maju , ale pełna blasku stolica Toskanii zupełnie nie wpasowała się w mój nastrój podporządkowany północnoeuropejskiej pogodzie 
i post o florenckim spacerze, póki co czeka na ciepło słońca  i końcowy szlif 
w ołówkowym notesie. W wersji ołówkowej „zakonserwowałam”  jeszcze inny post, ale to kolejny majowy  „zapas” , który sam się odłożył na później. 

W sobotni poranek zauważyłam też inne „zapasy” w postaci kilku zdekupażowanych drobiazgów do wykończenia  a między nimi też doniczki na zioła. Zabrałam się więc za wykańczanie tych „dzieł”, ale przebrnęłam tylko przez dwa, bo odkryłam kilka innych „zapasów” w całkiem innym zakresie, również odłożonych na później i pod ciśnieniem terminów to właśnie nimi zajęłam się 
w pierwszej kolejności.

W każdym razie z doniczkami dobrnęłam już prawie do końca. Co prawda lepsze byłyby osłonki aluminiowe, czy ocynkowane, ale pierwszą warstwę farby położyłam już dawno więc osłonki jeszcze sobie poczekają. Przy tej zdecydowanie niekorzystnej aurze malowało mi się też niezbyt dobrze, ale zioła w nich będą sobie na razie rosły. 


Już jutro 1 czerwca a ja siedzę w wełnianych skarpetach , bez jakiejkolwiek werwy do czegokolwiek. Trzeba się jednak zerwać i wykrzesać nieco energii, żeby nie daj Boże nie pozwolić aurze „zakonserwować” się na dobre. Myślę, że najlepsza będzie  gorąca zielona herbata i… do dzieła!

niedziela, 20 maja 2012

MAJOWY WIECZÓR W NOC MUZEÓW

Mało przypadają mi do gustu tygodnie bez bieżących blogowych wpisów, gdy czas zabierają mi z nadwyżką inne obowiązki i zajęcia. Wszystkie oczywiście, jak najbardziej lubię, no, prawie wszystkie i te planowane, standardowe, jak i te wpadające spontanicznie do kalendarza. Po tych „chudych” blogowych dniach brakuje mi czegoś do smaku codzienności – a tym „czymś” jest najzwyczajniej napisanie tekstu i kliknięcie przycisku „opublikuj”:) Jednak nareszcie ominęłam różnego rodzaju perturbacje czasowe i doczekałam się odpowiedniej i sprzyjającej chwili na napisanie o Nocy Muzeów.  

Otóż urządziłam sobie krótki, wieczorny spacer w tłumie – właściwie bardziej pomiędzy Muzeami.  Zdecydowanie odeszła mi ochota na wyciskanie z programu wszystkich atrakcji , jak soku z cytryny. W Muzeach tłumy i zwiedzanie nie idzie mi wcale w takich okolicznościach, ale i te klimaty mają swój niepowtarzalny urok. Szkoda tylko, że w ciągu całego roku – na pewno z wyjątkiem sezonu turystycznego jest prawie pusto w salach muzealnych, że wystraszyć się można. Tak więc pomyślałam sobie, że o czym będę mogła, z czasem napiszę w innych postach dokładniej a teraz tylko o tym, co widziałam w Noc Muzeów.

Najpierw weszłam na wieżę Muzeum archeologicznego, popatrzyłam na panoramę miasta tu i tam ozdobionego soczystą i świeżą zielenią.


Później przyszła kolej na niektóre atrakcje zapowiedziane w programie. Jedną 
z nich był pokaz czerpania papieru na sposób średniowieczny. Oczywiście jak najbardziej można było spróbować „wyczerpać” taki papier samodzielnie. Chociaż już widziałam kiedyś kilka razy jak to wyglądało, to nie miałam jeszcze okazji, żeby o tym opowiedzieć. Etapy tego niezłożonego procesu, są następujące: specjalny czerpak – sito zanurzano w  wannie z rozmoczona celulozą,


odsączano z wody celulozę, na tyle na ile było to możliwe a mokrą, uformowaną masę, która właściwie już była mokrą kartką układano na lnianym płótnie do wyschnięcia na kilkanaście godzin.



Można było też własnoręcznie sobie zrobić średniowieczną biżuterię „dla ludu”.


Następnym Muzeum do którego poszłam był Ośrodek Kultury Morskiej. Bardzo spodobała mi się architektura nowego wnętrza, konstrukcja jest w takim samym stopniu lekka, jak i monumentalna. Nowoczesny hol z którego wchodzi się do sal z eksponatami jeszcze bardziej podkreśla kontrast epok, przynajmniej  tak ja to widzę. 



Wśród kilku proponowanych atrakcji były też informacje i ciekawostki dotyczące trwałości i zachowania eksponatów z żelaza. Przykładem były kule armatnie, 
a których jedna leżała przez wieki w słonej morskiej wodzie. W takich warunkach doszło do wypłukania tych składników chemicznych (chyba elektrolitów?), które 
w efekcie końcowym zadecydowały o znacznym zmniejszeniu wagi kuli armatniej. 


Kula wydobyta z morza była niewiele cięższa od grejpfruta (po lewej) a druga, taka sama mająca cały czas dopływ powietrza zachowała wagę porównywalną do solidnego jak na swoje rozmiary hantla. Widok kul jest mylący, to właśnie ta większa jest lżejsza.
Gdy tak sobie zgłębiałam i przypominałam ciekawostki prze duże „C” dotknęłam właśnie żywej, choć nieożywionej historii. Dowiedziałam się, że obie kule armatnie pochodzą ze zwycięskiej Bitwy Oliwskiej ze Szwedami stoczonej 28 listopada 1627 r.  Trzymanie w ręku kuli armatniej z takiego wydarzenia w dziejach może budzić tylko zaszczyt. Ależ ta kula mogła narobić zamieszania w XVII w. ! 


Później byłam jeszcze kilka minut w Dworze Artusa, gdzie rzymscy legioniści akurat opowiadali o towarzyskich grach żołnierzy starożytnego Imperium, ale nie za bardzo do mnie cokolwiek dotarło z powodu tłoku  a gry  wyglądały mniej więcej tak:


Na Noc Muzeów trzeba było wcześniej się wyspać zamiast wstawać w sobotę 
o 6.00, więc na tym zakończyłam swoje nocne zwiedzanie, bo zupełnie „nie widziałam się” w tłumnej kolejce w środku Głównego Miasta w nocy.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...