czwartek, 19 września 2013

Koronkowa katedra, św.Katarzyna, contrady i Palio - czyli o urokach Sieny

Do Sieny dojechaliśmy starą autostradą w dolinie Chiana, biegnącą pośród wzgórz, winnic i pól obsianych słonecznikami. Wiekowa Siena, której uroku dodają leciwe i obdrapane mury, w blasku porannego słońca prezentowała się atrakcyjnie i świeżo. 
W trakcie zwiedzania działo się tak dużo, że właściwie nie wiem od czego zacząć. Od katedry? Od średniowiecznych uliczek? Czy od rozległych bądź ciasnych placyków z pomnikami i okazałymi pałacami? 
Nic dziwnego w tym przecież nie ma, gdyż pośród zabytków Sieny prowadziła nas miejscowa pani przewodnik, słynąca z tego, że w Sienie mieszka już 200 lat:) Bez wytchnienia sięgała do zasobów swojej nieprzeciętnej wiedzy, zasypując nas przeogromną lawiną wiadomości o mieście. 
Wiem tylko, że na pewno nie da się opowiedzieć o Sienie wszystkiego w jednym artykule, chociaż moje zwiedzanie trwało zaledwie kilka godzin.

Panorama katedry w Sienie

Zupełnie tak samo jak Rzym, Sienę zbudowano na 7 wzgórzach. Miasto założyli Rzymianie jako swoją kolonię w czasie panowania cesarza Oktawiana Augusta, a w Sienie  do chwili obecnej zachował się starożytny układ ulic. 
Istnieją też niezbite dowody na to, że życie społeczne rozkwitało tu jeszcze wcześniej, bo to właściwie Etruskowie jako pierwsi założyli w tym miejscu swoją osadę a wykopaliska archeologiczne odsłoniły więcej pozostałości etruskich, niż rzymskich. 
Symbolem Sieny od wieków pozostaje wilczyca z dwoma bliźniętami.

Wilczyca z bliźniętami

Zwiedzanie Sieny zaczęło się od bazyliki, w której znajdują się relikwie św. Katarzyny. Dokładna nazwa świątyni brzmi dość nietypowo – Basilica Cateriniana di San Domenico (Bazylika św. Katarzyny świętego Dominika). 

Kościół Dominikanów nie ma wejścia głównego, tam gdzie powinien znajdować się portal świątyni, zgodnie z normami architektury gotyckiej. W miejscu portalu znajduje się kaplica, w której św. Katarzyna przyjęła śluby zakonne. Dlatego też w trakcie rozbudowy kościoła nie było mowy o przeróbce, oznaczającej w praktyce likwidację kaplicy na rzecz fasady i wejścia, toteż wejście do bazyliki znajduje się z boku. 
W gruncie rzeczy, bazylikę mogę pokazać tylko z zewnątrz, gdyż w środku obowiązuje całkowity zakaz fotografowania.

Bazylika św. Katarzyny i św. Dominika

W jednej z kaplic bazyliki znajdują się relikwie – głowa św. Katarzyny. Zaraz po śmierci mistyczki ze Sieny jej ciało złożono w kaplicy dominikanów w Rzymie, w kościele Santa Maria Sopra  Minerva i tam też wybudowano okazały grobowiec. Sieneńczycy jednak uważali, że to właśnie im należy się najcenniejsza relikwia – głowa, gdyż posiadanie tej relikwii miało świadczyć przede wszystkim o potędze miasta i przewadze nad ówczesnymi rywalami. 
Sieneńczycy zdobyli więc głowę mistyczki. Zanim wystawiono relikwie na widok publiczny, aby mogły oficjalnie stać się przedmiotem kultu, najpierw weryfikowano je i odpowiednio przygotowywano zgodnie z obowiązującymi wówczas procedurami, które były przerażająco drastyczne. 
W średniowieczu, kiedy zdobyto głowę jakiegoś świętego, obgotowywano ją w ziołach, aby symbolicznie pozbyć się tego co ziemskie, bo uważano że zniszczalne ciało, które przemija nie ma aż tak wielkiego znaczenia, a najważniejsza jest czaszka. Jednak w przypadku głowy św. Katarzyny odstąpiono od tego toku postępowania. 
Gdyby ktoś miał ochotę całkiem zanurzyć się w barwnym i żywiołowym średniowieczu oraz poznać fakty z życia św. Katarzyny, to gorąco polecam znakomitą powieść „Katarzyna ze Sieny, niepokorna święta”, napisaną przez Don Brophy. Rewelacja! 

Pomnik św. Katarzyny

Znaleźliśmy się przed katedrą Santa Maria Assunta, zaprojektowaną przez toskańskiego rzeźbiarza Giovanniego Pisana, którą zbudowano w 1215 r. Przewodniczka opowiedziała nam całe mnóstwo ciekawostek związanych z historią budowy świątyni, że w pewnym momencie najzwyczajniej przestałam je kodować. 

Sieneńczycy chcieli wybudować katedrę wspanialszą niż ta, która była we Florencji, aby była naocznym dowodem potęgi i blasku bogactwa Sieny. Zabrali się do dzieła, ale zdołali wybudować tylko ścianę, w której miało być wejście główne. W orientacji do obecnie istniejącej katedry nawa główna byłaby przedłużeniem prawego transeptu.

Fragmenty murów katedry wzniesionych przed epidemią dżumy
Prace przy budowie monumentalnej katedry wstrzymano i nigdy więcej nie podjęto ich ponownie, kiedy to w 1348 r. wybuchła epidemia dżumy. Stało się to w czasie, gdy Siena zaliczała się do najbogatszych miast Europy, a swoją wielkością – pod każdym względem mogła równać się wówczas z Paryżem. Czarna śmierć panująca tu przez kilka miesięcy, zabiła aż 2/3 ludności.

W tym ciężkim czasie bardzo dobrze zaczęły funkcjonować szpitale. Właściciele szpitali bogacili się nabywając liczne posiadłości ziemskie i folwarki. Ludzie chcąc ocalić swoje życie od śmierci w czasie zarazy, wraz z błagalnymi modłami składali swoje wota błagalne – właśnie w postaci całych majątków, które zapisywali na rzecz szpitala. Budynek szpitala znajduje się naprzeciwko katedry, wprawdzie szpitala nie zwiedzaliśmy wewnątrz, niemniej jednak przewodniczka mówiła, że znajdują się tam kości i szkielety ofiar średniowiecznej epidemii.

Szpital średniowieczny
Fasada katedry olśniewa prezentując mistrzostwo artystów, którzy wydobyli z gotyku to co najpiękniejsze. Ozdobiona licznymi postaciami świętych trzymających swoje atrybuty, a także sylwetami patriarchów, filozofów i proroków – pochłania swoim urokiem bez reszty. Pośród ornamentów i koronkowych pinakli, dodających majestatu fasadzie, dopatrzyłam się też wielu płaskorzeźb przedstawiających sceny biblijne. Rozeta z witrażem usytuowana w części centralnej fasady rzeczywiście -  jak ażurowa róża zdobi portal, podsycając wrażenie, że całość jest przystrojona wykutą w kamieniu koronką.

Katedra Wniebowzięcia NMP

Detale rzeźbiarskie na fasadzie katedry

Zwiedzając wnętrze katedry, właściwie nie wiadomo, w którą stronę patrzeć najpierw. Inkrustowane sceny przykuwają wzrok z niesłychaną mocą. Właściwie to wystarczyłoby chodzić cały czas z nosem przy ziemi i patrzeć tylko na posadzkę, żeby wyjść z katedry w pełni zadowolonym z wrażeń estetycznych. Posadzka jest odsłonięta 2 miesiące w roku i zabezpieczona tak, aby po niej nie chodzić. Odkrywa się ją tylko wtedy, gdy w mieście odbywa się Palio.

Posadzka w katedrze

Zatrzymaliśmy się przed amboną Pisana, którą ozdabia 307 postaci ludzkich i 70 zwierząt. Artysta dążył do uzyskania ekspresji emocjonalnej na twarzach przedstawianych osób. Rzeźbił uczucia ludzkie.

Ambona - dzieło Giovanniego Pisano

Zajrzałam również do Biblioteki Piccolomini, którą dobudowano do katedry z zamiarem umieszczenia tam księgozbioru papieża Piusa II, którego w efekcie nie zrealizowano. Tłumy ludzi przespacerowujące bibliotekę dookoła, co prawda przesympatycznie ożywiały kaplicę, ale też skutecznie wykluczały jakąkolwiek możliwość bardziej uważnego przyjrzenia się gigantycznym, ręcznie pisanym księgom i malowidłom Pinturicchia. Na szczęście udało mi się na chwilę opuścić tą gromadną karawanę i usytuować się z boku a co najważniejsze pozbyć się przynajmniej wrażenia oczopląsu, spowodowanego mnóstwem fresków o bardzo intensywnych kolorach i pobłyskujących złotem.

Libreria Piccolomini

Spacerując po Sienie, słuchaliśmy także opowieści o charakterystycznych tylko dla Sieny contradach. Sieneńskie contrady, to zarówno dzielnice miasta jak i wspólnoty rodzin. Podział na contrady ma swoje korzenie w średniowieczu, kiedy to stanowiły one o przynależności do wspólnot wykonujących poszczególne rzemiosła i zawody. 
Każda contrada ma swój herb, a w herbach dominują sylwety zwierząt symbolizujących jakiś konkretny fach, profesję, czy rzemiosło i tym samym określają, czym zajmowały się  poszczególne contrady  (np. gąsienica oznacza, że rodziny zajmowały się hodowlą jedwabników i produkcją jedwabiu). 

Podział na contrady nie stanowi w Sienie jedynie jakiejś minionej i na wpół martwej tradycji średniowiecznej. Przynależność do contrady, zostaje określona w momencie narodzin i pozostaje cały czas bardzo istotnym elementem życia towarzyskiego. 
Każda contrada ma swój kościół, dom kultury i muzeum a rodziny z rozmysłem decydują, w której contradzie ochrzcić kolejne dziecko, zwłaszcza gdy rodzice wywodzą się z dwóch różnych contrad.  

Również w swoich contradach rodzice mogą znaleźć pomoc, gdy np. potrzebują opieki dla dziecka przedszkolnego, bo zajęcia w przedszkolu kończą się w południe, a po południu dzieci mogą być otoczone opieką na świetlicy w swojej contradzie.

Sienę zwiedzałam zaledwie kilka dni po wyścigach Palio, a na czas tego wyjątkowego festynu w każdej dzielnicy odświętnie przystraja się całe ulice. Contrada, która zwycięży Palio ma dodatkowe prawo, aby udekorować swoją dzielnicę flagami.

Flagi kontrady Gęsi i dekoracje miasta z okazji festynu Palio
Wyścigi konne Palio, z których Siena słynie mają bardzo obszerny i skomplikowany regulamin. Przede wszystkim przed Palio konia trzeba porządnie pilnować, dzień i noc, ponieważ wszystkie chwyty są dozwolone. Przeciwnik może konia zatruć, albo w inny sposób spowodować, aby zwierzę doznało rozchwiania zdrowia.

Torem wyścigowym na czas zawodów staje się Piazza del Campo przed ratuszem miejskim, który wcześniej odpowiednio się przygotowuje. Przywozi się wtedy grubą warstwę piasku, aby konie mogły bezpiecznie biec. Okrążenie wynosi 330 m, a trzy okrążenia trwają 1,5 minuty. 
Jeden z zakrętów – zakręt św. Marcina zabezpiecza się specjalną potężną, miękką bandą, gdyż w tym miejscu istnieje największe niebezpieczeństwo, że konie wypadną z toru. 
Regulamin mówi też, że wyścigi może wygrać koń bez jeźdźca. Jeśli jeździec uzna, że w pewnym momencie lepiej zsunąć się z konia, bo sam (koń) pobiegnie szybciej i ma szanse na wygraną, to może to zrobić.

Rywalizacji contrad kibicujących swoim zawodnikom towarzyszy wręcz fanatyzm, całkowicie nie znany w innych częściach Włoch, nie wspominając już o obcokrajowcach. Chociaż wyścigi są uznawane za największą atrakcję turystyczną, to ze względu na specyfikę imprezy, mającej głębokie zakorzenienie w tradycji, którą może nasiąknąć wyłącznie sieneńczyk - Palio na pewno nie jest dla turystów. 
Trudno do końca zrozumieć bezgranicznie żywiołowe i fanatyczne reakcje, oraz niebywale silne zjednoczenie w kręgach contrad kibicujących swoim jeźdźcom. Sieneńczycy żyją zawodami na długo przed Palio i długo po wyścigach. 
Przynajmniej ja tego nie rozumiem, bo to nie jest tylko kibicowanie swoim i na pewno nie zostałabym fanką Palio a już zupełnie nie pojmuję, jak się to dzieje, że cały festyn odbywa się na cześć Matki Boskiej. Trzeba być sieneńczykiem z krwi i kości.

Piazza del Campo

Siena jest jednym wielkim muzeum pod gołym niebem. Wcale nie trzeba wchodzić do muzeów, aby zachwycać się sztuką i architekturą gotycką. Wszystko wygląda tu prawie że nietknięte i niezmienne od czasu, kiedy wzniesiono majestatyczne i monumentalne budowle. No i na pewno najlepiej spędzić tu kilka dni, bo kilkugodzinny pobyt nie daje żadnych szans na wczucie się w atmosferę tego bardzo dynamicznie żyjącego miasta, wypełnionego mnóstwem zwiedzającego narodu.


Trzeba by się tu na dłużej dostojnie rozsiąść, aby dobrze poczuć klimat Toskanii w eksplodującej energią Sienie. W każdym razie, blogowo do Sieny na pewno jeszcze powrócę, bo byłoby wielką szkodą, aby wiele jeszcze innych wspomnień i zdjęć nie ujrzało światła dziennego.


wtorek, 17 września 2013

Cortona

Długie milczenie na blogu oznacza to tylko jedno, że dzieje się wiele ważnych i mniej ważnych rzeczy, czy też wręcz niekiedy mało atrakcyjnych, ale w każdym razie jest ich sporo i wszystkie pożerają czas. Wypadłam trochę z rytmu pisania, pogubiłam nieco różnych wpisów, ale na pewno nie te toskańskie! Zabieram się więc szybko za nadrobienie notek, w pierwszej kolejności z uroczych odwiedzonych latem miejsc. Witam serdecznie nowych obserwatorów bloga, a wśród nich moją koleżankę Justynę:) z którą zwiedzałam Toskanię, miło mi bardzo, że cały czas tu zaglądacie!

Dzisiaj powracam blogowo do Cortony. Cortona mnie urzekła zupełną odmiennością toskańskiej aury, będącej przeciwieństwem gwarnej turystycznej atmosfery innych zwiedzanych miasteczek, które wpisują się w toskańskie klimaty. Już sam widok miasta położonego na wzgórzu jest niezwykły. Domy i budynki przyklejone do łagodnego stoku wzniesienia są wyjątkowo zgrane z naturą, malowniczo zawieszone na łagodnym stoku w jakiś genialny sposób zwiększają przestrzeń ukształtowaną przez przyrodę. Miasto zostało założone przez Etrusków jako jedna z 16 osad na terenach Toskanii.



Świadomość istnienia wielu zabytków szczycących się ciekawą architekturą, nie spotykaną w żadnym innym toskańskim miasteczku i wielu miejsc związanych z życiem niezwykłych postaci, z każdą chwilą utwierdzała mnie w przekonaniu, że do Cortony trzeba będzie koniecznie powrócić i to co najmniej na cały dzień. Jest tu muzeum etruskie i diecezjalne, a pośród stromych i krętych uliczek prowadzących do placów i kościołów, jest wiele spokojnych miejsc, w których zahipnotyzowani urokiem miasta przybysze chętnie przysiadają w kafejkowych ogródkach na espresso americano. Tam chronią się przed upałem i w atmosferze sielankowego luzu ratują przed sennością i orzeźwiają lodami.



Cortona jest rodzinnym miastem znakomitego malarza baroku – Pietro da Cortona, wyjątkowego mistrza w operowaniu toskańskim światłem. Artysta został zaproszony do Rzymu przez papieża Urbana VIII, aby tam pracował razem z Berninim i Borrominim. Jeśli dobrze wyłowiłam z całego potoku informacji, to właśnie Pietro da Cortona zaprojektował pałac papieski w Castel Gandolfo. Zwiedzając kilka kościołów w Cortonie, prawie w każdym z nich spotyka się ołtarze ozdobione obrazami tego artysty. Wszystkie są oryginalne i niezwykłe, ze względu na kontrasty barw. W każdym dziele przedstawiającym jakąś biblijną scenę artysta w sposób unikalny właśnie za pomocą niemal mistycznego operowania światłem wydobywał syntezę treści i najważniejsze przesłanie. A toskańskie światło wcale nie jest takie łatwe do ujarzmienia. Przekonałyśmy się o tym na własnej skórze, chwytając w ekran aparatów pejzaże, zabytki i detale. Często zdjęcia wychodziły lekko prześwietlone, zupełnie tak jakby były robione trochę pod słońce. Najtrudniejszym orzechem do zgryzienia była biel, od której światło odbijało się tak intensywnie, że wokół powstawała jasna mglista aura. 

Spacer po Cortonie oznacza ciągłe wspinanie się pod górę. Tłumy turystów spokojnie snujące się po uliczkach, placach, przystające od czasu do czasu przed zabytkami, w żaden sposób nie zakłócają życia codziennego mieszkańców. Miejscowi są całkowicie pochłonięci swoimi codziennymi zajęciami i to z pewnością w dużym stopniu na tym polega urok miasteczka. Cortona jest fenomenalnie niesztampowa. Nie przesiąkła do końca tym, co swoimi dyktują przybysze wymaganiami i życzeniami, chociaż roi się tu od turystów przyjeżdżających przede wszystkim za sprawą amerykańskiej pisarki Frances Mayes autorki książek „Pod słońcem Toskanii” i „Rok w podróży”.


Do miasta weszliśmy przez bliźniaczą bramę w murach etruskich, zbudowanych między IV a III wiekiem p.n.e. Otaczające Cortonę mury mają około 3 km długości i na przestrzeni wieków były kilka razy gruntownie przebudowywane. Najpierw w czasach imperium rzymskiego, a potem w średniowieczu, kiedy to zostały dotkliwie zniszczone w czasie walk gwelfów z gibelinami. Elementami pochodzącymi z czasów etruskich są fundamenty i najniższe partie ścian zbudowane z masywnych, prostokątnych szarych kamieni. Pomysł architektoniczny bramy, zbudowanej z dwóch jednakowych łuków również należy do Etrusków.


Po drodze do katedry zatrzymaliśmy się przy pomniku św. Małgorzaty z Cortony. Słuchaliśmy opowieści naszej przewodniczki o niezwykłej aktywności św. Małgorzaty, która w średniowiecznej Cortonie swoją charyzmatyczną osobowością wywierała ogromny wpływ na życie duchowe mieszkańców. Sama w swoim życiu dokonała całkowitej przemiany a potem przeogromnym zaangażowaniem w niełatwą pracę i siłą własnej osobowości poczyniła spore zmiany w całym mieście, otaczając troską chorych i ubogich. Nawet Dante Alghierii przybył do Cortony, aby osobiście ją poznać. 

Małgorzata przyszła na świat w 1247 r. a w wieku 16 lat związała się z właścicielem zamku w Montepulciano, z którym wiodła rozpustne życie, ku niewyobrażalnemu zgorszeniu całej okolicy. Pewnego dnia znalazła ciało zamordowanego kochanka, odgrzebane przez psa. Rodzice Arseniusza wypędzili ją z zamku wraz z synem. Wtedy nastąpił moment w którym jej życie uległo całkowitej zmianie. Udała się do Cortony i zaczęła pracować w przytułku dla chorych, aby utrzymać siebie i syna. Później została tercjarką i zaczęła coraz częściej praktykować pokuty i posty, nawołując do tego również innych. Małgorzata wywierała tak wielki wpływ na grzeszników, że ci ściągali do Cortony z całych Włoch a nawet z zagranicy, aby zasięgnąć rady u Małgorzaty. Niezmordowana w swojej pracy założyła w Cortonie szpital i zorganizowała grupę kobiet nazywanych wówczas poverelle, które opiekowały się biednymi. Święta umarła w 1297 r. a jej ciało znajduje się w Kościele św. Małgorzaty. Jest patronką fałszywie oskarżonych, reformatorów i prostytutek.


Idąc pod górę dotarliśmy na rozległy plac przed katedrą Santa Maria Assunta, stojącą w jednym z wyżej położonych miejsc w mieście, przy samej krawędzi potężnych murów. To jedno z piękniejszych miejsc w całej Cortonie. Wyrównując oddech po niedługiej wspinaczce, ponownie mogliśmy do woli popadać w zachwyt i sycić się widokami przepięknej panoramy na Val di Chiana rozlegającej się u stóp Cortony. 


W budynku dawnego małego kościoła, stojącego naprzeciw katedry ulokowano muzeum diecezjalne, które jest uznawane za jedno z najważniejszych w całej Toskanii ze względu na kolekcję dzieł sztuki wyróżniających się wyjątkową wartością artystyczną, jak na przykład obrazy Fra Angelico - mistrza z Fiesole.



Przyszedł czas na zwiedzanie katedry. Architektura wnętrza katedry zadziwia. Wszystkie elementy ozdobne zostały tu rozmieszczone według dokładnie opracowanego schematu symetrii i geometrii. Zaskoczyło mnie też niekonwencjonalne połączenie renesansu z barokiem, w które gdzieniegdzie wplatały się jeszcze elementy z epok wcześniejszych. Przewodniczka przybliżyła nam pokrótce dzieje budowy świątyni i pomogła ogarnąć to wszystko w kilku chwilach, co prawda nie fachowym, ale względnie analitycznym okiem.



Informacje turystyczne przekazane przez przewodniczkę w trakcie zwiedzania katedry, wprowadzały w najważniejsze zagadnienia historyczne. Świątynia powstała w XVIII w. na miejscu starego kościoła z IV wieku, który z kolei stanął na ruinach starożytnej świątyni pogańskiej. Wyrazista ciągłość i harmonia zachodząca pomiędzy następującymi po sobie epokami, które niby jedna po drugiej spychają się mroki przeszłości, lecz jednocześnie nadal współistnieją obok siebie w sposób widoczny, a to jest właśnie istota rzeczy, która w dużym stopniu decyduje o unikalnej aurze Cortony. Wewnątrz katedry znajduje się wiele dzieł sztuki pochodzących z różnych kościołów w Cortonie, które zostały zniszczone, albo utraciły swój charakter sakralny i zmieniły przeznaczenie, stając się np. muzeum. Po pół godzinnej i jednokrotnej wizycie w katedrze trudno ogarnąć wszystko pamięcią. Słuchając informacji turystycznych przez moment kontemplowaliśmy obraz Pietro da Cortona „Nativita del Gesu”. Kilka chwil później chwyciłam w obiektyw niezwykle ekspresyjną Pietę, stojącą w renesansowej niszy z kolorowego marmuru, zadumałam się też przed znanym obrazem – również autorstwa Pietro Berrettiego „Pokłon pasterzy”, no i trzeba było iść dalej.


Cała grupa zgodnie dążyła do tego, aby razem odwiedzić możliwie jak najwięcej miejsc w takim tempie, żeby zaoszczędzić jak najwięcej minut na czas wolny. Takim turystycznym tempem doszliśmy do kościoła San Francesco. 


Tam  znajduje się inny obraz Pietro da Cortona - „Zwiastowanie”. To ostatnie dzieło w życiu artysty, w którym oświetla nie tylko główna scenę, ale także postacie anielskie ponad głowami Maryi i Archanioła Gabriela.

Pietro da Cortona Zwiastowanie
W głównym ołtarzu oglądaliśmy przepiękny relikwiarz z drzazgą z krzyża Chrystusa. Arcydzieło można oglądać z bliska, wchodząc po dwubiegunowych schodach za ołtarzem. Być może przed relikwiarzem stałam za krótko, bo chociaż całe dzieło dokładnie obejrzałam, to jednak nijak nie mogłam się dopatrzeć, gdzie znajduje się drzazga. A może istnieje jakaś tajemnicza reguła, według której relikwia nie jest widoczna dla wszystkich oglądających? : )



Snując się spacerkiem, pomiędzy sklepikami z ceramiką, skórami i pachnącym mydłem szliśmy w kierunku ratusza i centrum Cortony. Na jednym z odcinków szlak spacerowy prowadził wzdłuż murów. Przed jednym z domów zobaczyłam cały stos dachówek, ułożonych przy murze, były dość duże, mogły mieć ok. 40-50 cm długości i około 25 cm szerokości. 
Oczywiście zaraz przyszło mi do głowy, że dobrze by było przywieźć taką pamiątkę, aby potem na niej namalować, albo zdekupażować – może jakąś średniowieczną budowlę, anioła, albo toskański pejzaż. Cokolwiek. Najważniejsze, żeby to było na toskańskiej dachówce. 
Rozejrzałam się kilka razy w poszukiwaniu potencjalnego właściciela, aby jedną sztukę odkupić, bo nie koniecznie chciałam uciekać przed jakąś strażą miejską, ale wokół nie było żywej duszy, a zewsząd patrzył tylko monitoring: ) Wobec tego nie udało się przywieźć spontanicznie wypatrzonej pamiątki i tworzenia na dachówce na razie nie będzie.



Wczesnym popołudniem wybrałyśmy się do Bramasole, domu Frances Mayes, odległego około 2,5 km od centrum Cortony. Najpierw trzeba było iść w stronę parku. Po drodze minęłyśmy fontannę ozdobioną dwiema postaciami nimf, oplecionych wężowatymi delfinami. Ich elastyczne postacie, wygięte w dość jogicznej pozycji są nadzwyczaj oryginalne.



Szeroką żwirową promenadą o długości około kilometra doszłyśmy do drogi wijącej się w cieniu cyprysów i co tu dużo mówić, znalazłyśmy się niemal na toskańskiej wsi – niemal – bo wiejskie pejzaże oglądałyśmy ze stoku wzgórza.



Bramasole jest urocze. Dom stoi na niewielkim wzniesieniu, a w murze otaczającym posesję znajduje się niewielka nisza porośnięta wokół lawendą a w niej rozbrajająco piękna kapliczka. Nie mogło jej tu zabraknąć, bo jest nieozdownym elementem ideału toskańskiej willi, tym bardziej, że została wykonana w stylu toskańskiego artysty della Robbia. Chociaż Madonny w Toskanii „trącają się łokciami” – jak napisał Ferenc Mate, to w żadnym wypadku wizerunki Madonn w przydrożnych kapliczkach nie kwalifikują się jako szablonowe. Sprawa istnego gąszczu kapliczek wygląda inaczej w przypadku wskazywania innym drogi. Mówiąc komuś, aby skręcił „przy Madonnie” oznacza, że może skręcić wszędzie, a jeśli skręci „przy Madonnie” to na pewno trafi wyłącznie tam, gdzie los go zaprowadzi. 


W drodze powrotnej z Bramasole przeżyłam swoją przygodę ze żmiją, pamiętacie? Ale przecież w Toskanii i tak króluje łagodność i spokój. 

środa, 7 sierpnia 2013

Monteriggioni - korona Toskanii

Jest jeszcze sporo miejsc z które chciałabym wspominać i pamiętać z czasu spędzonego w Italii. Na dzisiaj wybrałam niezwykle urocze Monteriggioni.
Potężne mury twierdzy górują nad okolicą.
Pierścień murów otaczających niewielką osadę, został ozdobiony czternastoma strzelistymi wieżami. Szata architektoniczna potężnej budowli przypomina najważniejszy atrybut królewski - koronę,
dlatego też Monteriggioni nazywa się też Koroną Toskanii. 


http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Monteriggioni_z01.jpg
Twierdzę zbudowano w XIII w. aby kontrolować i chronić okolice przed najeźdźcami z Florencji, rywalizującej wtedy ze Sieną. Budowla zachowała w znacznej części wygląd dokładnie taki, jaki nadano jej w średniowieczu.
W obrębie murów mieszkali wtedy głównie żołnierze ale też i sporo ludności cywilnej i rodzin. 

Średniowieczna twierdza jest otoczona polami zbóż, winnicami i gajami oliwnymi, a do jej bram prowadzi wąska, droga z wijącymi się zakrętami. Pośród takich krajobrazów, już sam dojazd do murów wprawia w zachwyt.

Do twierdzy weszliśmy przez bramę Sieneńską. Oprócz niej jest jeszcze tylko jedna brama - Florencka - znajdująca się po przeciwległej stronie murów.



Przywitał nas rozległy plac, zupełnie tak, jakby miasteczko czekało tylko na nas.
Po rozgrzanym od słońca bruku spacerowało tylko kilka osób.

Miasteczko wyludniło się i oswobodziło od tłumów turystów z powodu świętej siesty, która właśnie dobiegała końca.

Weszliśmy do małego romańskiego kościółka, jedynego w osadzie.
Intensywne światło wpadające do środka przez okno umieszczone w absydzie, jasno oświetlało ołtarz.



Kiedy siesta już skończyła się na dobre i co najważniejsze - punktualnie:) mogłam kupić bilety wstępu na mury.



Gdyby ktoś chciał w tym miejscu przenieść się na dobre duchem w barwną przeszłość i zaczerpnąć wrażeń również z myśli największego średniowiecznego poety, mógłby tu otworzyć Boską Komedię Dantego. 
Dante  po tych murach spacerował, a w swoim utworze porównał
wieże Monteriggioni do mitologicznych olbrzymów.

Jako wieńczące Montereggion mury
Wokół u szczytów basztami się stroją;
Tak w cembrowiny wnętrzu, w pół postury,
Na wzór wież, kołem wielkoludy stoją;
Ich to dziś jeszcze, kiedy huczy burza,
Gniewem Jowisza gromy niepokoją.
(Boska Komedia, Piekło, Pieśń XXXI)

Tymczasem pogoda zaczęła zmieniać się gwałtownie na burzową, na szczęście zwiedzanie akurat dobiegało końca. Spacer w obrębie murów malowniczego Monteriggioni był w tym dniu bajkowym dopełnieniem naszego spotkania ze średniowieczem.



sobota, 3 sierpnia 2013

Wizyta w San Giminiano

Dzień wyjazdu do San Giminiano od rana zapowiadał się wyjątkowo pogodny. Wschodzące słońce wydobywało z pejzażu coraz bardziej intensywne barwy zieleni, błękitu i wielu odcieni ochry, które chwila po chwili odsłaniała poranna mgła. Po drodze przez krainę Chianti, podziwiałam cudne wiejskie widoki, będące wizytówką charakteryzującą cały region. Te wiejskie pejzaże są najchętniej fotografowane i malowane przez artystów, a także umieszczane na etykietach regionalnych specjałów. Droga biegła pomiędzy, polami z leżącymi snopami słomy i z ożywiającymi krajobraz słonecznikami zgodnie nachylającymi swoje główki wszystkie w jednym kierunku i a także między łagodnymi stokami wzgórz porośniętymi krzewami winorośli i gajami oliwnymi. 


Na jednej z łąk pasły się bardzo rzadkie, bo całkiem białe krowy – albinosy. O krowach mogę jednak tylko opowiedzieć, bo i zdjęcia należą do rzadkości. Zwierzęta spotkaliśmy tylko w jednym miejscu podczas podróży autokarem i minęliśmy je w krótkiej chwili. Cielęta krów albinosów były wyjątkowo szczupłe, miały odcień lekko beżowy i nie wiem, czy taka jest ich natura, czy maleństwa lekko się pobrudziły. Nasza pani przewodnik wyjaśniła, że to właśnie z mięsa tych krów przyrządza się jeden z rzadkich specjałów kuchni toskańskiej, prawdziwy bistecca alla fiorentina. W restauracjach z reguły porcja waży pół kilograma i ma około 5 centymetrów grubości. Przyrządzenie polega na położeniu przyprawionego mięsa na krótki czas na grillu, aby się tylko na wierzchu lekko opiekło a w środku pozostało surowe.


Podobały mi się bardzo bramy w ogromnych murach średniowiecznych miasteczek osadzonych na wzgórzach. W większości miejsc były zbudowane z wulkanicznego tufu. Ciepła kolorystyka tej porowatej skały, nadgryzionej i wytartej upływem czasu, dodawała do wrażeń estetycznych przekonania o ciągłej żywotności odległego średniowiecza. Kamienne domy i uliczki tworzą niezwykłą atmosferę, w której trwa teraźniejszość i przeszłość harmonijnie łączy się z turystycznym zgiełkiem. To znane wrażenie dla każdego, kto choć raz po takich miasteczkach spacerował. Trasa naszego zwiedzania prowadziła do bajkowo pięknych zakątków.

 
Po drodze do centrum podziwialiśmy lokalne wyroby ceramiczne, ręcznie malowane. 


Miniaturowe figurki w etruskim stylu przypominały, że przed wiekami San Giminiano było jedną z 16 osad założonych przez ten starożytny lud.


Specjalności kulinarne były tu zaprezentowane wyjątkowo fantastycznie i niezwyczajnie. Były nie tylko ładne i wytworne, ale przede wszystkim podkreślały obfitość wszelkich cennych i życiodajnych bogactw natury okolicznych pól i lasów. Wrażenie wizualne w połączeniu z zapachami było dużym powodem do zachwytu nad urodą tutejszych wiejskich klimatów. 


Pomimo, że San Giminiano nie jest duże, to na pewno nie da się zwiedzić wszystkiego w ciągu jednego dnia. Stwierdziłam, że dobrze byłoby tu jeszcze kiedyś wrócić, bo kilkugodzinny pobyt jest tylko dobrą okazją na zadowalające zorientowanie się, gdzie warto pójść i w którym miejscu trzeba być obowiązkowo. Najpierw poszliśmy na główny plac miasta - Piazza della Cisterna, na którym pośrodku stoi potężna studnia z trawertynu. Czasu wystarczyło tylko na pierwsze wrażenie, tak jak zresztą w każdym innym zakątku miasteczka. Świadomość, że są tu jeszcze muzea, obrazy i freski w kościołach i inne wiele rzadziej odwiedzane piękne zakamarki niemal od razu obudziła swojego rodzaju nostalgiczny żal, że niedługo trzeba będzie stąd wyjechać.

 
Przyszedł też czas, aby zatrzymać się pod kolejno pod kilkoma wieżami, które to właśnie świadczą wyjątkowości miasta i zgłębić ich dzieje i pochodzenie. Otóż przez miasto przebiegał w średniowieczu szlak handlowy łączący Florencję ze Sieną. Dzięki temu miasto rozwijało się i bogaciło a średniowieczni mieszkańcy San Giminiano już odpowiednio zadbali, aby było to widać gołym okiem. Tak więc najbogatsi wznosili wieże mieszkalne, będące też doskonałym schronieniem w razie konieczności obrony. Drzwi wejściowe do domów w wieżach były dopiero na pierwszym piętrze, więc w przypadku ataku, mieszkańcy chowali schodki, albo drabiny i mogli czuć się bezpiecznie. Z tego wynika, że w okolicznościach ewentualnego niebezpieczeństwa, wygoda wchodzenia do domu nie była tu najważniejsza. Kuchnie w wieżach mieszkalnych były usytuowane na ostatnim piętrze, aby ograniczyć konsekwencje ewentualnego pożaru. Natomiast wysokość zbudowanej wieży była odzwierciedleniem stopnia zamożności rodziny.


Przez San Giminiano przebiegał też szlak pielgrzymkowy Via Francigena, wytyczony przez jednego z biskupów Cantenbury. W miastach położonych na szlaku, pielgrzymi odpoczywali i leczyli się z dolegliwości spowodowanych uciążliwością drogi, bardzo trudnej do pokonania w średniowieczu. Ludzie majętni fundowali szpitale i domy pielgrzymkowe, aby odkupić swoje grzechy.


Uliczkami nad którymi górowały kamienne wieże dotarliśmy do romańskiej kolegiaty katedry pod wezwaniem Santa Maria Assunta, nazywanej też katedrą San Giminiano.

 
Przy katedrze znajduje się Palazzo della Podesta, pełniący funkcję miejskiego ratusza. Do budowli przylega najwyższa wieża w mieście licząca 51 m. Weszliśmy na dziedziniec ratusza ozdobiony freskami. 


Kiedy jeszcze jechaliśmy do San Giminiano, słuchaliśmy opowieści o różnych odmianach winogron, ich uprawie i o rodzajach wina Chianti, ale do tego powrócę jeszcze przy innym wpisie. Wspomnę teraz tylko o etykiecie na winach, na której widnieje czarny kogut z czerwoną otoczką – symbol krainy Chianti. Postać koguta jest związana z legendą opowiadającą o czasach rywalizacji terytorialnych, prowadzonych między Sieną a Florencją, jednak bardziej sprzyjającą okazją do wspomnienia legendy o kogucie będzie na pewno wpis o Montepulciano. W każdym razie symbol koguta jest umieszczany wyłącznie na butelkach wyselekcjonowanych markowych win Chianti.


Na miejscu jest reklamowane białe wino Vernaccia di San Giminiano, którego receptura sięga XIII w. Kiedy poszłyśmy na bruschettę pachnącą bazylią i obficie polaną zieloną oliwą, spróbowałam też Vernaccia. Nie wyczułam posmaku orzechowego, którego miałam się spodziewać, ale wino było porządnie schłodzone. Wyszło na to, że w lampce wina schłodziła się też jakaś przypadkowa mikro – turystka, wchodząc tam aż po kolana. 


Aby w delektowaniu się smakami brakowało jak najmniej, poszłyśmy na lody, do lodziarni ze zdobytym kilka lat temu mistrzostwem świata. Wspominałam już o tej lodziarni pamiętacie? Lody wyróżniały się niepospolitymi smakami, jeden z nich nazwano imieniem jednej z patronek San Giminiano – Santa Fina.


A potem był spacer, którego efektem było jak zwykle kilka zdjęć w najpiękniejszych zakątkach.


Opuszczałam upalny średniowieczny Manhattan z dużym uczuciem niedosytu, a turyści wychodzący z miasteczka chłodzili się na pożegnanie przy fontannie. 

piątek, 2 sierpnia 2013

Grotta del Vento

Powrócę jeszcze do Grotty del Vento. W trakcie zwiedzania w niektórych lepiej oświetlonych miejscach nagrałam kilka ujęć i zmontowałam filmik. Półmrok w jaskini nie ułatwiał zadania, ale udało się.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...