Ziemski paradoks:
Z odejściem każdego człowieka
świat staje się uboższy, lecz życie
każdego człowieka wzbogaciło
życie innych ludzi.
Nadeszły dwa wyjątkowe dni: Uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. A w tym czasie w szczególny sposób myślimy o naszych bliskich
i kochanych zmarłych. Te świąteczne dni sprzyjają rozważaniom „dla duszy”.
I tak mi te Święta przyniosły już kilka powszechnych
myśli, których pewnie by nie było, gdyby nie przeróżne dyskusje, a nawet spory
ideologiczne wokół pierwszych dni listopada – a przede wszystkim wokół chrześcijańskich
Świąt i próbujących zaistnieć alternatywnych sposobów świętowania w tym
czasie, które poniekąd w sposób zewnętrzny już zaistniały. Ale nie chcę się
odnosić do tego co już zostało wielokrotnie i na różne sposoby powiedziane. Po
prostu napiszę po swojemu i niekoniecznie wszystko, co mi do głowy przyszło.
Otóż śmierć istniała odkąd istnieje świat i życie. I
niczego odkrywczego w tym nie ma. Od zawsze, wszystko to, czego ludzie nie
rozumieli a co miało dla nich znaczenie kluczowe: pytanie o wieczność i
życie po śmierci – wiązali z potężnymi mocami duchowymi. Niegdyś nazywali je
bogami – nadając im różne imiona. Każde bóstwo miało się troszczyć o inny
aspekt doczesności czy wieczności. Nie znali Boga, który swoją mocą ogarnąłby
wszystko. Pewnie dlatego też z czasem dopatrzyli się w tych bożkach
niejako „cieńkich Bolków”, bo cóż to za wszechmoc, która ogarnia tylko jeden
aspekt życia po tej, czy tamtej stronie?
A Bóg – Stwórca świata, który tylko człowieka stworzył
na swój obraz i podobieństwo, powiedział nam również wszystko o
osiągnięciu życia wiecznego. Wszystko– co tylko swoim ludzkim umysłem możemy
ogarnąć i starannie te „informacje” dobrał, uznając za wystarczające – a
wiedza o tym kiedy i w jaki sposób będzie przebiegał cały ten „proces” należy
do Boga.
Ale cóż. Bywa i tak, że ludzie za wszelką cenę chcą
zrewanżować się Bogu i nadal „stwarzają” własnych bogów – jak niegdyś – o różnych
imionach, aby tylko zabezpieczyć sobie długie i dostatnie życie (co nie jest
złem, dopóki chorobliwie nie uzależnia i nie wiedzie do pazerności i nie tylko).
Albo po to, aby zapewnić sobie uwolnienie od lęków (co też nie jest złem o ile
nie wiedzie do zakłamania samego siebie). Stwarzane bożki mają też zapewnić powodzenie
– bez stawiania sobie jakichkolwiek pytań o wyrządzone po drodze innym osobom zło.
A nawet… o zgrozo! mają zapewnić doskonałe samopoczucie nazywając się „lepszą i
bardziej świadomą (pseudo)pobożnością – niż ci „nie nasi” i godni pogardy „inni”.
Niedobrze. O ile ze stwarzaniem bożków idzie nam
ludziom – niestety – doskonale, to przy pomocy nawet najbardziej kreatywnego
bóstwa nikt z nas nie potrafi stworzyć szczęśliwej wieczności. Ani sobie, ani
swoim bliskim zmarłym. Nikt też nie zadecyduje komu ona się należy. Nie da się,
choćby nie wiadomo jak bardzo znaczące, słuszne i wartościowe w naszych oczach
były nasze działania. Aby dojść do radości wiecznej, potrzebny jest dar wiary.
Właśnie w to, że wieczność jest Bożym darem.
Dobrze, że są takie dni, jak ten dzisiaj i jutro – kiedy
z całą pewnością da się – obrazowo mówiąc – „zamknąć drzwi” przed tymi postwarzanymi
bożkami i skupić myśli przede wszystkim na tych, którzy są już po tamtej
stronie. Nie zaprzątam sobie też głowy tym, czy jakaś dynia na mnie patrzy i
kto zmienił zdjęcie na facebooku na wizerunek świętego.
To najlepszy czas też i na to, żeby pomyśleć o słowach
Stwórcy, mówiącego o drogowskazach do wieczności i sprawdzić, czy „niebo”
pełne świętych jest dla mnie dalekie czy bliskie? Bo inaczej, jak ich tam spotkamy?