Dzień wyjazdu do San Giminiano od rana zapowiadał się wyjątkowo pogodny. Wschodzące słońce wydobywało z pejzażu coraz bardziej intensywne barwy zieleni, błękitu i wielu odcieni ochry, które chwila po chwili odsłaniała poranna mgła. Po drodze przez krainę Chianti, podziwiałam cudne wiejskie widoki, będące wizytówką charakteryzującą cały region. Te wiejskie pejzaże są najchętniej fotografowane i malowane przez artystów, a także umieszczane na etykietach regionalnych specjałów. Droga biegła pomiędzy, polami z leżącymi snopami słomy i z ożywiającymi krajobraz słonecznikami zgodnie nachylającymi swoje główki wszystkie w jednym kierunku i a także między łagodnymi stokami wzgórz porośniętymi krzewami winorośli i gajami oliwnymi.
Na jednej z łąk pasły się bardzo rzadkie, bo całkiem białe krowy – albinosy. O krowach mogę jednak tylko opowiedzieć, bo i zdjęcia należą do rzadkości. Zwierzęta spotkaliśmy tylko w jednym miejscu podczas podróży autokarem i minęliśmy je w krótkiej chwili. Cielęta krów albinosów były wyjątkowo szczupłe, miały odcień lekko beżowy i nie wiem, czy taka jest ich natura, czy maleństwa lekko się pobrudziły. Nasza pani przewodnik wyjaśniła, że to właśnie z mięsa tych krów przyrządza się jeden z rzadkich specjałów kuchni toskańskiej, prawdziwy bistecca alla fiorentina. W restauracjach z reguły porcja waży pół kilograma i ma około 5 centymetrów grubości. Przyrządzenie polega na położeniu przyprawionego mięsa na krótki czas na grillu, aby się tylko na wierzchu lekko opiekło a w środku pozostało surowe.
Podobały mi się bardzo bramy w ogromnych murach średniowiecznych miasteczek osadzonych na wzgórzach. W większości miejsc były zbudowane z wulkanicznego tufu. Ciepła kolorystyka tej porowatej skały, nadgryzionej i wytartej upływem czasu, dodawała do wrażeń estetycznych przekonania o ciągłej żywotności odległego średniowiecza. Kamienne domy i uliczki tworzą niezwykłą atmosferę, w której trwa teraźniejszość i przeszłość harmonijnie łączy się z turystycznym zgiełkiem. To znane wrażenie dla każdego, kto choć raz po takich miasteczkach spacerował. Trasa naszego zwiedzania prowadziła do bajkowo pięknych zakątków.
Miniaturowe figurki w etruskim stylu przypominały, że przed wiekami San Giminiano było jedną z 16 osad założonych przez ten starożytny lud.
Specjalności kulinarne były tu zaprezentowane wyjątkowo fantastycznie i niezwyczajnie. Były nie tylko ładne i wytworne, ale przede wszystkim podkreślały obfitość wszelkich cennych i życiodajnych bogactw natury okolicznych pól i lasów. Wrażenie wizualne w połączeniu z zapachami było dużym powodem do zachwytu nad urodą tutejszych wiejskich klimatów.
Pomimo, że San Giminiano nie jest duże, to na pewno nie da się zwiedzić wszystkiego w ciągu jednego dnia. Stwierdziłam, że dobrze byłoby tu jeszcze kiedyś wrócić, bo kilkugodzinny pobyt jest tylko dobrą okazją na zadowalające zorientowanie się, gdzie warto pójść i w którym miejscu trzeba być obowiązkowo. Najpierw poszliśmy na główny plac miasta - Piazza della Cisterna, na którym pośrodku stoi potężna studnia z trawertynu. Czasu wystarczyło tylko na pierwsze wrażenie, tak jak zresztą w każdym innym zakątku miasteczka. Świadomość, że są tu jeszcze muzea, obrazy i freski w kościołach i inne wiele rzadziej odwiedzane piękne zakamarki niemal od razu obudziła swojego rodzaju nostalgiczny żal, że niedługo trzeba będzie stąd wyjechać.
Przyszedł też czas, aby zatrzymać się pod kolejno pod kilkoma wieżami, które to właśnie świadczą wyjątkowości miasta i zgłębić ich dzieje i pochodzenie. Otóż przez miasto przebiegał w średniowieczu szlak handlowy łączący Florencję ze Sieną. Dzięki temu miasto rozwijało się i bogaciło a średniowieczni mieszkańcy San Giminiano już odpowiednio zadbali, aby było to widać gołym okiem. Tak więc najbogatsi wznosili wieże mieszkalne, będące też doskonałym schronieniem w razie konieczności obrony. Drzwi wejściowe do domów w wieżach były dopiero na pierwszym piętrze, więc w przypadku ataku, mieszkańcy chowali schodki, albo drabiny i mogli czuć się bezpiecznie. Z tego wynika, że w okolicznościach ewentualnego niebezpieczeństwa, wygoda wchodzenia do domu nie była tu najważniejsza. Kuchnie w wieżach mieszkalnych były usytuowane na ostatnim piętrze, aby ograniczyć konsekwencje ewentualnego pożaru. Natomiast wysokość zbudowanej wieży była odzwierciedleniem stopnia zamożności rodziny.
Przez San Giminiano przebiegał też szlak pielgrzymkowy Via Francigena, wytyczony przez jednego z biskupów Cantenbury. W miastach położonych na szlaku, pielgrzymi odpoczywali i leczyli się z dolegliwości spowodowanych uciążliwością drogi, bardzo trudnej do pokonania w średniowieczu. Ludzie majętni fundowali szpitale i domy pielgrzymkowe, aby odkupić swoje grzechy.
Uliczkami nad którymi górowały kamienne wieże dotarliśmy do romańskiej kolegiaty katedry pod wezwaniem Santa Maria Assunta, nazywanej też katedrą San Giminiano.
Przy katedrze znajduje się Palazzo della Podesta, pełniący funkcję miejskiego ratusza. Do budowli przylega najwyższa wieża w mieście licząca 51 m. Weszliśmy na dziedziniec ratusza ozdobiony freskami.
Kiedy jeszcze jechaliśmy do San Giminiano, słuchaliśmy opowieści o różnych odmianach winogron, ich uprawie i o rodzajach wina Chianti, ale do tego powrócę jeszcze przy innym wpisie. Wspomnę teraz tylko o etykiecie na winach, na której widnieje czarny kogut z czerwoną otoczką – symbol krainy Chianti. Postać koguta jest związana z legendą opowiadającą o czasach rywalizacji terytorialnych, prowadzonych między Sieną a Florencją, jednak bardziej sprzyjającą okazją do wspomnienia legendy o kogucie będzie na pewno wpis o Montepulciano. W każdym razie symbol koguta jest umieszczany wyłącznie na butelkach wyselekcjonowanych markowych win Chianti.
Na miejscu jest reklamowane białe wino Vernaccia di San Giminiano, którego receptura sięga XIII w. Kiedy poszłyśmy na bruschettę pachnącą bazylią i obficie polaną zieloną oliwą, spróbowałam też Vernaccia. Nie wyczułam posmaku orzechowego, którego miałam się spodziewać, ale wino było porządnie schłodzone. Wyszło na to, że w lampce wina schłodziła się też jakaś przypadkowa mikro – turystka, wchodząc tam aż po kolana.
Aby w delektowaniu się smakami brakowało jak najmniej, poszłyśmy na lody, do lodziarni ze zdobytym kilka lat temu mistrzostwem świata. Wspominałam już o tej lodziarni pamiętacie? Lody wyróżniały się niepospolitymi smakami, jeden z nich nazwano imieniem jednej z patronek San Giminiano – Santa Fina.
Opuszczałam upalny średniowieczny Manhattan z dużym uczuciem niedosytu, a turyści wychodzący z miasteczka chłodzili się na pożegnanie przy fontannie.
Na jednej z łąk pasły się bardzo rzadkie, bo całkiem białe krowy – albinosy. O krowach mogę jednak tylko opowiedzieć, bo i zdjęcia należą do rzadkości. Zwierzęta spotkaliśmy tylko w jednym miejscu podczas podróży autokarem i minęliśmy je w krótkiej chwili. Cielęta krów albinosów były wyjątkowo szczupłe, miały odcień lekko beżowy i nie wiem, czy taka jest ich natura, czy maleństwa lekko się pobrudziły. Nasza pani przewodnik wyjaśniła, że to właśnie z mięsa tych krów przyrządza się jeden z rzadkich specjałów kuchni toskańskiej, prawdziwy bistecca alla fiorentina. W restauracjach z reguły porcja waży pół kilograma i ma około 5 centymetrów grubości. Przyrządzenie polega na położeniu przyprawionego mięsa na krótki czas na grillu, aby się tylko na wierzchu lekko opiekło a w środku pozostało surowe.
Podobały mi się bardzo bramy w ogromnych murach średniowiecznych miasteczek osadzonych na wzgórzach. W większości miejsc były zbudowane z wulkanicznego tufu. Ciepła kolorystyka tej porowatej skały, nadgryzionej i wytartej upływem czasu, dodawała do wrażeń estetycznych przekonania o ciągłej żywotności odległego średniowiecza. Kamienne domy i uliczki tworzą niezwykłą atmosferę, w której trwa teraźniejszość i przeszłość harmonijnie łączy się z turystycznym zgiełkiem. To znane wrażenie dla każdego, kto choć raz po takich miasteczkach spacerował. Trasa naszego zwiedzania prowadziła do bajkowo pięknych zakątków.
Miniaturowe figurki w etruskim stylu przypominały, że przed wiekami San Giminiano było jedną z 16 osad założonych przez ten starożytny lud.
Specjalności kulinarne były tu zaprezentowane wyjątkowo fantastycznie i niezwyczajnie. Były nie tylko ładne i wytworne, ale przede wszystkim podkreślały obfitość wszelkich cennych i życiodajnych bogactw natury okolicznych pól i lasów. Wrażenie wizualne w połączeniu z zapachami było dużym powodem do zachwytu nad urodą tutejszych wiejskich klimatów.
Pomimo, że San Giminiano nie jest duże, to na pewno nie da się zwiedzić wszystkiego w ciągu jednego dnia. Stwierdziłam, że dobrze byłoby tu jeszcze kiedyś wrócić, bo kilkugodzinny pobyt jest tylko dobrą okazją na zadowalające zorientowanie się, gdzie warto pójść i w którym miejscu trzeba być obowiązkowo. Najpierw poszliśmy na główny plac miasta - Piazza della Cisterna, na którym pośrodku stoi potężna studnia z trawertynu. Czasu wystarczyło tylko na pierwsze wrażenie, tak jak zresztą w każdym innym zakątku miasteczka. Świadomość, że są tu jeszcze muzea, obrazy i freski w kościołach i inne wiele rzadziej odwiedzane piękne zakamarki niemal od razu obudziła swojego rodzaju nostalgiczny żal, że niedługo trzeba będzie stąd wyjechać.
Przyszedł też czas, aby zatrzymać się pod kolejno pod kilkoma wieżami, które to właśnie świadczą wyjątkowości miasta i zgłębić ich dzieje i pochodzenie. Otóż przez miasto przebiegał w średniowieczu szlak handlowy łączący Florencję ze Sieną. Dzięki temu miasto rozwijało się i bogaciło a średniowieczni mieszkańcy San Giminiano już odpowiednio zadbali, aby było to widać gołym okiem. Tak więc najbogatsi wznosili wieże mieszkalne, będące też doskonałym schronieniem w razie konieczności obrony. Drzwi wejściowe do domów w wieżach były dopiero na pierwszym piętrze, więc w przypadku ataku, mieszkańcy chowali schodki, albo drabiny i mogli czuć się bezpiecznie. Z tego wynika, że w okolicznościach ewentualnego niebezpieczeństwa, wygoda wchodzenia do domu nie była tu najważniejsza. Kuchnie w wieżach mieszkalnych były usytuowane na ostatnim piętrze, aby ograniczyć konsekwencje ewentualnego pożaru. Natomiast wysokość zbudowanej wieży była odzwierciedleniem stopnia zamożności rodziny.
Przez San Giminiano przebiegał też szlak pielgrzymkowy Via Francigena, wytyczony przez jednego z biskupów Cantenbury. W miastach położonych na szlaku, pielgrzymi odpoczywali i leczyli się z dolegliwości spowodowanych uciążliwością drogi, bardzo trudnej do pokonania w średniowieczu. Ludzie majętni fundowali szpitale i domy pielgrzymkowe, aby odkupić swoje grzechy.
Uliczkami nad którymi górowały kamienne wieże dotarliśmy do romańskiej kolegiaty katedry pod wezwaniem Santa Maria Assunta, nazywanej też katedrą San Giminiano.
Przy katedrze znajduje się Palazzo della Podesta, pełniący funkcję miejskiego ratusza. Do budowli przylega najwyższa wieża w mieście licząca 51 m. Weszliśmy na dziedziniec ratusza ozdobiony freskami.
Kiedy jeszcze jechaliśmy do San Giminiano, słuchaliśmy opowieści o różnych odmianach winogron, ich uprawie i o rodzajach wina Chianti, ale do tego powrócę jeszcze przy innym wpisie. Wspomnę teraz tylko o etykiecie na winach, na której widnieje czarny kogut z czerwoną otoczką – symbol krainy Chianti. Postać koguta jest związana z legendą opowiadającą o czasach rywalizacji terytorialnych, prowadzonych między Sieną a Florencją, jednak bardziej sprzyjającą okazją do wspomnienia legendy o kogucie będzie na pewno wpis o Montepulciano. W każdym razie symbol koguta jest umieszczany wyłącznie na butelkach wyselekcjonowanych markowych win Chianti.
Na miejscu jest reklamowane białe wino Vernaccia di San Giminiano, którego receptura sięga XIII w. Kiedy poszłyśmy na bruschettę pachnącą bazylią i obficie polaną zieloną oliwą, spróbowałam też Vernaccia. Nie wyczułam posmaku orzechowego, którego miałam się spodziewać, ale wino było porządnie schłodzone. Wyszło na to, że w lampce wina schłodziła się też jakaś przypadkowa mikro – turystka, wchodząc tam aż po kolana.
Aby w delektowaniu się smakami brakowało jak najmniej, poszłyśmy na lody, do lodziarni ze zdobytym kilka lat temu mistrzostwem świata. Wspominałam już o tej lodziarni pamiętacie? Lody wyróżniały się niepospolitymi smakami, jeden z nich nazwano imieniem jednej z patronek San Giminiano – Santa Fina.
Opuszczałam upalny średniowieczny Manhattan z dużym uczuciem niedosytu, a turyści wychodzący z miasteczka chłodzili się na pożegnanie przy fontannie.