Wspomniałam już, że do Sieny na pewno jeszcze blogowo powrócę, a dzisiaj wspomnę
o klasztorze Olivetanów.
Opactwo w Monte Oliveto Maggiore założył w XIV w. sieneński szlachcic św. Bernard Tollomei. Legenda głosi, że został oślepiony, a później pod wpływem wizji Marii Panny wraz z dwoma towarzyszami udał się na pustkowie (w 1313 r.), nazywane wówczas Deserto di Ancona. Wybrane miejsce było wówczas wyjątkowo wyjałowione a sucha ziemia nadawała się wyłącznie do uprawy słoneczników i zboża. Aby można było uprawiać zioła, winorośl, albo warzywa, teren wymagał niełatwego w okolicznych warunkach nawadniania. Klasztor więc był pierwotnie pustelnią, ale już w roku 1319 uzyskano akt budowy opactwa.
Cały kompleks klasztorny stanowi duża ilość zabudowań, w większości objęta klauzulą i niedostępną dla zwiedzających. Mnisi prowadzą tu też Instytut, w którym najnowocześniejszymi metodami odnawiają stare, zabytkowe księgi. Zwiedzającym udostępniono przeszklony krużganek, gdzie można oglądać freski Sodomy i Signiorelliego, bibliotekę i kościół.
Poszliśmy na dziedziniec, aby obejrzeć cykl fresków, których treścią są sceny z życia św. Benedykta z Nursji. Malowidła powstały w okresie renesansu – epoki, która narodziła się właśnie w Toskanii. Freski z całą pewnością stanowią kwintesencję i wzór malarstwa renesansowego, gdyż bardzo wyraziście ukazują to, co jest jego podstawą i istotą, ale o tym za chwilę. Po drodze minęliśmy jeszcze inny dziedziniec, objęty klauzurą.
Obaj twórcy fresków zarówno Giovanni Antonio Bazzi nazywany Sodomą, jak i Lucca Signiorelli malując sceny z życia średniowiecznego ascety – św. Benedykta, w stopniu dotąd nie spotykanym ożywiają swoje postacie, a realistyczne sceny wprost tętnią życiem. Poszczególne zdarzenia są przedstawione z fotograficzną niemal dokładnością. Chociaż obaj artyści mieli krańcowo różne charaktery, to w całym cyklu fresków poza pewnymi wybrykami Sodomy, nie ma jaskrawych różnic ani w stylu, ani w sposobie ilustrowania poszczególnych scen.
Renesans toskański odbiega daleko od samego tylko przedstawiania sztywnych postaci, jak w średniowieczu, które dopiero co minęło. Nic tu nie jest płaskie i do końca statyczne. Oszałamiający jak na tamte czasy postęp polegał również na ukazaniu z perspektywą krajobrazów, wtopionych w konteksty sytuacyjne, prowadzącej do osiągnięcia efektu trójwymiarowości.
Podobnie naigrawał się z pazerności mnichów, skrzętnie skrywanej pod poważnymi i pokornymi minami. Zilustrował scenę, kiedy to mnisi zasiedli do spożywania posiłku i przestrzegając reguły milczenia, mieli się skupić wyłącznie na wdzięczności za otrzymane dary Boże. Sodoma w tym momencie postanawia wpleść w tą scenę aferę. Otóż jeden z braci trzymając własną bułkę, drugą ręką sięga po bułkę współbrata, a przy tym wszystkim na twarzy pazernego mnicha maluje się niewysłowione wprost skupienie, zrównoważenie i powaga, w przeciwieństwie do wyraźnych oznak roztargnienia i smutku siedzącego obok poszkodowanego.
Fresk przedstawiający scenę, w której Florenzo – przyjaciel św. Benedykta wysyła niewiasty do klasztoru jest uważany za jeden z najlepszych z pośród wszystkich.
Sodoma jednak przebrał miarkę w czasie pracy nad tym malowidłem. Otóż skrycie, za rusztowaniami namalował w tej scenie nagie niewiasty, aby zgorszyć mnichów. Kiedy nadszedł moment uroczystego odsłonięcia fresku i wszyscy zobaczyli, co też artysta stworzył za rusztowaniem, opat wpadł we wściekłość i chciał dopaść Sodomę, aby wychłostać go za nieprzyzwoity wybryk. Sodoma jednak uciekł nie zabierając ze sobą nawet rzeczy osobistych, nie mówiąc już o zapłacie za freski, którymi ozdobił 2 ściany. Cóż więc mieli począć mnisi? Musieli sprowadzić innego artystę. Do klasztoru przybył więc Lucca Signiorelli a jego pierwszym zadaniem było przemalowanie sceny i przerobienie kobiet wszetecznych na dostojne niewiasty odziane w suknie.
Jednak Lucca Signiorelli po namalowaniu kilku scen został zaproszony przez papieża do pracy twórczej w katedrze w Orvietto. Mnisi zaczęli wówczas szukać Sodomy i ponownie sprowadzili go do klasztoru, aby ukończył żywot św. Benedykta.
Idąc do biblioteki znaleźliśmy się na klatce schodowej, ozdobionej freskami.
W bibliotece są przechowywane stare księgi, a temperatura i wilgotność powietrza jest odpowiednio uregulowana, dlatego też nasza wizyta w tym miejscu była bardzo krótka.
Na jednym z korytarzy natknęliśmy się znowu na żart Sodomy. Otóż w opactwie było w zwyczaju, że klucze do wszystkich pomieszczeń posiadał tylko jeden z braci – klucznik. Wszyscy więc ciągle tego klucznika szukali. A ponieważ najłatwiej było znaleźć Sodomę, zajętego malowaniem fresków, to właśnie jego najczęściej pytano: czy nie widział klucznika? Artysta namalował więc postać klucznika na korytarzu i odpowiadał, że właśnie tam widział go ostatnio.
Zwiedzanie zakończyło się w kościele, a potem był jeszcze czas na zakupy w sklepiku klasztornym. Zadowolone i znów wzbogacone spotkaniem z pięknem toskańskiego renesansu, nadal pogadując o Sodomie, wróciłyśmy na parking.
Opactwo w Monte Oliveto Maggiore założył w XIV w. sieneński szlachcic św. Bernard Tollomei. Legenda głosi, że został oślepiony, a później pod wpływem wizji Marii Panny wraz z dwoma towarzyszami udał się na pustkowie (w 1313 r.), nazywane wówczas Deserto di Ancona. Wybrane miejsce było wówczas wyjątkowo wyjałowione a sucha ziemia nadawała się wyłącznie do uprawy słoneczników i zboża. Aby można było uprawiać zioła, winorośl, albo warzywa, teren wymagał niełatwego w okolicznych warunkach nawadniania. Klasztor więc był pierwotnie pustelnią, ale już w roku 1319 uzyskano akt budowy opactwa.
Na teren opactwa prowadzi szeroka aleja porośnięta sędziwymi cyprysami. Na teren klasztoru wchodzi się przez ceglaną bramę i most zwodzony. Bramę ozdobiono z dwóch stron rzeźbami. Od zewnątrz umieszczono pokaźnych rozmiarów postać Madonny z Dzieciątkiem. Z drugiej strony bramy znajduje się postać św. Benedykta, patrona zakonu Olivetanów, żyjących według reguły Benedyktyńskiej.
Cały kompleks klasztorny stanowi duża ilość zabudowań, w większości objęta klauzulą i niedostępną dla zwiedzających. Mnisi prowadzą tu też Instytut, w którym najnowocześniejszymi metodami odnawiają stare, zabytkowe księgi. Zwiedzającym udostępniono przeszklony krużganek, gdzie można oglądać freski Sodomy i Signiorelliego, bibliotekę i kościół.
Poszliśmy na dziedziniec, aby obejrzeć cykl fresków, których treścią są sceny z życia św. Benedykta z Nursji. Malowidła powstały w okresie renesansu – epoki, która narodziła się właśnie w Toskanii. Freski z całą pewnością stanowią kwintesencję i wzór malarstwa renesansowego, gdyż bardzo wyraziście ukazują to, co jest jego podstawą i istotą, ale o tym za chwilę. Po drodze minęliśmy jeszcze inny dziedziniec, objęty klauzurą.
Obaj twórcy fresków zarówno Giovanni Antonio Bazzi nazywany Sodomą, jak i Lucca Signiorelli malując sceny z życia średniowiecznego ascety – św. Benedykta, w stopniu dotąd nie spotykanym ożywiają swoje postacie, a realistyczne sceny wprost tętnią życiem. Poszczególne zdarzenia są przedstawione z fotograficzną niemal dokładnością. Chociaż obaj artyści mieli krańcowo różne charaktery, to w całym cyklu fresków poza pewnymi wybrykami Sodomy, nie ma jaskrawych różnic ani w stylu, ani w sposobie ilustrowania poszczególnych scen.
Renesans toskański odbiega daleko od samego tylko przedstawiania sztywnych postaci, jak w średniowieczu, które dopiero co minęło. Nic tu nie jest płaskie i do końca statyczne. Oszałamiający jak na tamte czasy postęp polegał również na ukazaniu z perspektywą krajobrazów, wtopionych w konteksty sytuacyjne, prowadzącej do osiągnięcia efektu trójwymiarowości.
O tym jak demon zburzył dzwonnicę |
Cały cykl malowideł sprzyja kontemplacji nad regułą benedyktyńską, której istota zostaje sprecyzowana dzięki pojawiającym się tu szczegółom i treściom, mającym kluczowe znaczenie dla jej interpretacji.
Św. Benedykt przyjmuje rzymskich młodzieńców Mauro i Placyda |
Św. Benedykt wyraża zgodę, na prośbę pustelników, aby został ich kierownikiem duchowym |
Św. Benedykt posyła Mauro do Francji a Placyda na Sycylię |
Sodoma posiadał ognisty temperament i dość niezwykłą ale też kontrowersyjną osobowość. Zanim na dobre rozpoczął prace nad cyklem fresków przedstawiających żywot św. Benedykta, najpierw na jednym z nich namalował siebie i to bardzo efektownie, wystrojonego w modne szaty.
Giovanni Antonio Bazzi - Sodoma |
Do wszystkich swoich umiejętności toskańskiego mistrza renesansu, którymi mógł się poszczycić, dorzucił jeszcze humor, czasami zabarwiony złośliwością. Bardzo często robił ekscentryczne żarty mnichom, naśmiewał się z niektórych postaci i ich postaw, czego też nie omieszkał przedstawić na swoich malowidłach.
Tak jest na przykład w przedstawieniu sceny, kiedy to św. Benedykt wyjeżdża z rodzinnego domu, aby w Rzymie pobierać nauki. Oczywiście, całość trafnie oddaje atmosferę tego wyjątkowego momentu w życiu świętego. Scenie na pewno nie brakuje dostojeństwa, ale Sodoma nie zapomniał ukazać też pewnego człowieka, którego kopie koń św. Benedykta – a to może za nieprzyjazną postawę wobec przyszłego świętego?
Tak jest na przykład w przedstawieniu sceny, kiedy to św. Benedykt wyjeżdża z rodzinnego domu, aby w Rzymie pobierać nauki. Oczywiście, całość trafnie oddaje atmosferę tego wyjątkowego momentu w życiu świętego. Scenie na pewno nie brakuje dostojeństwa, ale Sodoma nie zapomniał ukazać też pewnego człowieka, którego kopie koń św. Benedykta – a to może za nieprzyjazną postawę wobec przyszłego świętego?
Podobnie naigrawał się z pazerności mnichów, skrzętnie skrywanej pod poważnymi i pokornymi minami. Zilustrował scenę, kiedy to mnisi zasiedli do spożywania posiłku i przestrzegając reguły milczenia, mieli się skupić wyłącznie na wdzięczności za otrzymane dary Boże. Sodoma w tym momencie postanawia wpleść w tą scenę aferę. Otóż jeden z braci trzymając własną bułkę, drugą ręką sięga po bułkę współbrata, a przy tym wszystkim na twarzy pazernego mnicha maluje się niewysłowione wprost skupienie, zrównoważenie i powaga, w przeciwieństwie do wyraźnych oznak roztargnienia i smutku siedzącego obok poszkodowanego.
Fresk przedstawiający scenę, w której Florenzo – przyjaciel św. Benedykta wysyła niewiasty do klasztoru jest uważany za jeden z najlepszych z pośród wszystkich.
Sodoma jednak przebrał miarkę w czasie pracy nad tym malowidłem. Otóż skrycie, za rusztowaniami namalował w tej scenie nagie niewiasty, aby zgorszyć mnichów. Kiedy nadszedł moment uroczystego odsłonięcia fresku i wszyscy zobaczyli, co też artysta stworzył za rusztowaniem, opat wpadł we wściekłość i chciał dopaść Sodomę, aby wychłostać go za nieprzyzwoity wybryk. Sodoma jednak uciekł nie zabierając ze sobą nawet rzeczy osobistych, nie mówiąc już o zapłacie za freski, którymi ozdobił 2 ściany. Cóż więc mieli począć mnisi? Musieli sprowadzić innego artystę. Do klasztoru przybył więc Lucca Signiorelli a jego pierwszym zadaniem było przemalowanie sceny i przerobienie kobiet wszetecznych na dostojne niewiasty odziane w suknie.
Jednak Lucca Signiorelli po namalowaniu kilku scen został zaproszony przez papieża do pracy twórczej w katedrze w Orvietto. Mnisi zaczęli wówczas szukać Sodomy i ponownie sprowadzili go do klasztoru, aby ukończył żywot św. Benedykta.
Idąc do biblioteki znaleźliśmy się na klatce schodowej, ozdobionej freskami.
W bibliotece są przechowywane stare księgi, a temperatura i wilgotność powietrza jest odpowiednio uregulowana, dlatego też nasza wizyta w tym miejscu była bardzo krótka.
Na jednym z korytarzy natknęliśmy się znowu na żart Sodomy. Otóż w opactwie było w zwyczaju, że klucze do wszystkich pomieszczeń posiadał tylko jeden z braci – klucznik. Wszyscy więc ciągle tego klucznika szukali. A ponieważ najłatwiej było znaleźć Sodomę, zajętego malowaniem fresków, to właśnie jego najczęściej pytano: czy nie widział klucznika? Artysta namalował więc postać klucznika na korytarzu i odpowiadał, że właśnie tam widział go ostatnio.
Zwiedzanie zakończyło się w kościele, a potem był jeszcze czas na zakupy w sklepiku klasztornym. Zadowolone i znów wzbogacone spotkaniem z pięknem toskańskiego renesansu, nadal pogadując o Sodomie, wróciłyśmy na parking.