Ozdobiłam małą szkatułkę na drobiazgi. Już dawno stwierdziłam, że zdecydowanie wolę ozdabiać przedmioty nowe, ale od czasu do czasu trzeba coś przemalować. No i najważniejsze, że skrzyneczka zyskała nowy wygląd. Teraz zabieram się za dekupażowanie ozdób świątecznych, żeby zdążyć na czas. Jest co prawda dopiero październik, ale chyba nie tylko mnie już podkusiło, żeby wystartować z przygotowywaniem świątecznych drobiazgów. Czemuż by zresztą nie spędzić na tym kilku chwil podczas szarych jesiennych dni?
piątek, 18 października 2013
środa, 16 października 2013
Spacer po Florencji (cz.2) - trzy perły na Piazza del Duomo
Piazza del Duomo jest bez wątpienia głównym punktem programu zwiedzania we Florencji. Katedra Santa Maria del Fiore, Baptysterium z Drzwiami Raju i Dzwonnica Giotta – trzy arcydzieła architektury stojące obok siebie swoim urokiem zapierają dech w piersiach wszystkich przybyszów spragnionych wrażeń estetycznych.
Cokolwiek by nie było wiadomo o twórcach wszelkich arcydzieł w Toskanii w ogóle, o ich wzajemnej rywalizacji i sporach, o ich wadach, słabościach, czy skłonnościach do niekonwencjonalnych zachowań, to niepodważalnym w żaden sposób faktem, jest ponad wszystko ich geniusz – polegający na niezwykłej umiejętności dostrzegania piękna we wszelkim stworzeniu, które potem dzięki swoim talentom potrafili wykuć w kamieniu, czy namalować. Na temat wrażeń estetycznych i atmosfery, jaką tworzą te wspaniałe arcydzieła sztuki rozpisałam się już dużo wcześniej we wpisie Moja Florencja, kiedy to wyjazd do Toskanii należał jeszcze do odległych planów. A teraz do rzeczy.
W stronę katedry szliśmy uliczką, która docierała do placu katedralnego na wysokości kopuły. Kopuła Brunelleschiego – zwieńczająca katedrę – potężna, olśniewająca perła gotyku włoskiego, widoczna była już z daleka pomiędzy kamienicami. Zatrzymywałam się co chwilę, żeby zrobić zdjęcie z pełnym przekonaniem, że jedno, to absolutnie za mało, bo z każdym krokiem ta perspektywa była inna i zachwycała coraz bardziej. Taki widok spowodował, że zdjęcia na dobrą sprawę niemalże same się pstrykały, a na twarzy każdego fotografa pojawiał się uśmiech od ucha do ucha.
Na placu przed katedrą słuchaliśmy wielu informacji turystycznych na temat budowy kopuły, której konstrukcja była nie lada wyzwaniem w czasach, gdy powstawała. Długo analizowano różne propozycje rozwiązań, aby wybrać najbardziej odpowiedni projekt. Otóż najpierw zaproponowano, aby kopułę zbudować z lekkiej skały wulkanicznej, aby waga była jak najmniejsza. Potem wymyślono, żeby na czas budowy usypać wewnątrz katedry kopiec i ukryć w nim złote monety, zbudować kopułę, poczekać aż konstrukcja wyschnie i okrzepnie, po czym dzieci miałyby wynosić ziemię wraz z pieniążkami. W końcu ogłoszono konkurs na sposób budowy kopuły, który wygrał Filippo Brunelleschi, posiadający unikalną wiedzę jak na tamte czasy. W trakcie budowy okazało się, że architekt niejako wynalazł też jedyne w swoim rodzaju narzędzia, które były używane tylko przy budowie tej kopuły. Teraz można je oglądać w Museo Opera del Duomo, w którym znajdują się jednak przede wszystkim najcenniejsze arcydzieła: oryginalne Drzwi Baptysterium Ghibertiego, czy rzeźby z dzwonnicy Giotta, gdyż na zewnątrz z oczywistych względów oglądamy ich kopie. Niesamowitą atrakcję stanowi punkt widokowy na szczycie kopuły – w wieńczącej czaszę latarni.
Chwilę później z zadartą głową wlepiałam wzrok we wspaniałą fasadą Katedry Santa Maria del Fiore.
Kopułę katedry ukończono w XV w. Katedra była gotowa już w wieku XIV, a fasada w porównaniu z wiekiem katedry jest właściwie „nowa”, bo wykonano ją dopiero pod koniec XIX w. Co prawda fasadę zamierzano wykonać od razu, według projektu Arnolfa di Cambio wykonanego wraz z projektem katedry. Jednak i wokół tego tematu rozgorzał spór, rozpisywano konkursy i zwlekano wiekami, bo ostateczną decyzję podjęto dopiero w 1887r. wybierając projekt Emilia de Fabris.
Fasada ozdobiona geometrycznymi wzorami z kolorowych marmurów i finezyjnymi ornamentami otaczającymi postacie Apostołów i świętych, jest arcydziełem, zaliczającym się do tych na które można patrzeć wiele razy, przez długi czas i za każdym razem dostrzegać coś nowego.
Oczywiście zwiedziliśmy wnętrze, ale w dość szybkim tempie, bo grup oczekujących na wejście do katedry było mnóstwo, a każda miała czas właściwie tylko na szybką rundkę w środku. Znalazła się tylko krótka chwilka, aby tylko rzucić okiem na fresk Sąd Ostateczny namalowany przez Vasariego i Zucchariego w wewnętrznej części kopuły, na kilka innych malowideł i nagrobek Brunelleschiego i niestety w ciągu kilkunastu minut trzeba było zwiedzanie zakończyć.
Pod Baptysterium nie było o wiele luźniej. Tłum skupiający się wokół Drzwi Ghibertiego według nieznanych nikomu zasad poruszał się tak, aby ci którzy nadchodzą z tyłu mogli podejść bliżej. A z bliska też przecież nie było mowy o kontemplacji nad słynnym arcydziełem, ani o rozpoznawaniu scen biblijnych, które artysta rzeźbił aż przez 27 lat. Gdy Michał Anioł zobaczył arcydzieło Ghibertiego, stwierdził że drzwi są tak piękne, że mogłyby służyć jako Drzwi Raju. Trafiłam akurat na taki czas, kiedy sezon turystyczny we Florencji wszedł właśnie w fazę apogeum i daleko było do rajskiego spokoju. Jeśli ktoś chce te miejsca zwiedzić, a nie tylko zobaczyć, zdecydowanie powinien przyjechać kiedy indziej. A najlepszym sposobem na dokładne obejrzenie drzwi, jest mimo wszystko podziwianie ich najpierw w albumie, czy przewodniku, kwatera, po kwaterze. Potem, kiedy już stoi się przed Baptysterium z łatwością przychodzi rozpoznawanie poszczególnych zdarzeń biblijnych przedstawionych na płaskorzeźbach, no i wtedy lepiej też patrzy się na coś już bardzo dobrze znanego.
Najpiękniejszą dzwonnicę w całej Italii – Campanilę, zaprojektowana przez Giotto ozdobiono rzeźbami, które ustawiono tak, aby wyrażały głęboką myśl przejścia człowieka ze stanu grzechu do stanu łaski. Na dole przedstawiono sceny stworzenia i pracy ludzkiej, a wyżej personifikacje wszelkich cnót, sakramentów i rzemiosł, za pomocą których człowiek ma osiągnąć doskonałość.
A na koniec dygresja i ciekawostka – chociaż może nie dla wszystkich nowa. W okolicach katedry zauważyłam młodego człowieka idącego triumfującym i zamaszystym krokiem, a na głowie miał okazały wieniec z liści laurowych. Przewodniczka wyjaśniła, że on na pewno właśnie dzisiaj skończył uniwersytet, dostał dyplom i zaczyna świętowanie. Przygotowany na tę specjalną okazje wieniec ma swoją nazwę – corona d’alloro. Laureatowi brakowało tylko czerwonej peleryny, a wyglądałby jak Dante Alghieri na fresku w katedrze. Tak on jak i jego kompani na przemian rozmawiali i podśpiewywali na tyle głośno, aby przykuć uwagę przynajmniej części turystów na placu. Zdjęcia z wrażenia nie zrobiłam, bo panował tak straszliwy tłok, że nawet o tym nie pomyślałam.
W tym wpisie nie będę już wspominać o Kościele San Lorenzo, o domu Dante Alghieri, Ogrodach Boboli i innych miejscach, do których dotarłam, gdyż post byłby nieco za długi. O tych miejscach wspomnę kolejnym razem.
A teraz UWAGA!
Postanowiłam, że zorganizuję drugi konkurs na blogu. Już dzisiaj zapraszam Was serdecznie do udziału, a temat będzie oczywiście związany z Toskanią. Tym razem też będą to foto – zagadki, które jeszcze ciągle wybieram i myślę, co by tu było najbardziej odpowiednie. Nagrodą będzie zdekupażowana przeze mnie bombka świąteczna. Planuję, że będzie duża, jeśli nie ogromna. O zasadach konkursu napiszę już za tydzień i opublikuję też zagadki konkursowe.
Cokolwiek by nie było wiadomo o twórcach wszelkich arcydzieł w Toskanii w ogóle, o ich wzajemnej rywalizacji i sporach, o ich wadach, słabościach, czy skłonnościach do niekonwencjonalnych zachowań, to niepodważalnym w żaden sposób faktem, jest ponad wszystko ich geniusz – polegający na niezwykłej umiejętności dostrzegania piękna we wszelkim stworzeniu, które potem dzięki swoim talentom potrafili wykuć w kamieniu, czy namalować. Na temat wrażeń estetycznych i atmosfery, jaką tworzą te wspaniałe arcydzieła sztuki rozpisałam się już dużo wcześniej we wpisie Moja Florencja, kiedy to wyjazd do Toskanii należał jeszcze do odległych planów. A teraz do rzeczy.
W stronę katedry szliśmy uliczką, która docierała do placu katedralnego na wysokości kopuły. Kopuła Brunelleschiego – zwieńczająca katedrę – potężna, olśniewająca perła gotyku włoskiego, widoczna była już z daleka pomiędzy kamienicami. Zatrzymywałam się co chwilę, żeby zrobić zdjęcie z pełnym przekonaniem, że jedno, to absolutnie za mało, bo z każdym krokiem ta perspektywa była inna i zachwycała coraz bardziej. Taki widok spowodował, że zdjęcia na dobrą sprawę niemalże same się pstrykały, a na twarzy każdego fotografa pojawiał się uśmiech od ucha do ucha.
Na placu przed katedrą słuchaliśmy wielu informacji turystycznych na temat budowy kopuły, której konstrukcja była nie lada wyzwaniem w czasach, gdy powstawała. Długo analizowano różne propozycje rozwiązań, aby wybrać najbardziej odpowiedni projekt. Otóż najpierw zaproponowano, aby kopułę zbudować z lekkiej skały wulkanicznej, aby waga była jak najmniejsza. Potem wymyślono, żeby na czas budowy usypać wewnątrz katedry kopiec i ukryć w nim złote monety, zbudować kopułę, poczekać aż konstrukcja wyschnie i okrzepnie, po czym dzieci miałyby wynosić ziemię wraz z pieniążkami. W końcu ogłoszono konkurs na sposób budowy kopuły, który wygrał Filippo Brunelleschi, posiadający unikalną wiedzę jak na tamte czasy. W trakcie budowy okazało się, że architekt niejako wynalazł też jedyne w swoim rodzaju narzędzia, które były używane tylko przy budowie tej kopuły. Teraz można je oglądać w Museo Opera del Duomo, w którym znajdują się jednak przede wszystkim najcenniejsze arcydzieła: oryginalne Drzwi Baptysterium Ghibertiego, czy rzeźby z dzwonnicy Giotta, gdyż na zewnątrz z oczywistych względów oglądamy ich kopie. Niesamowitą atrakcję stanowi punkt widokowy na szczycie kopuły – w wieńczącej czaszę latarni.
Chwilę później z zadartą głową wlepiałam wzrok we wspaniałą fasadą Katedry Santa Maria del Fiore.
Kopułę katedry ukończono w XV w. Katedra była gotowa już w wieku XIV, a fasada w porównaniu z wiekiem katedry jest właściwie „nowa”, bo wykonano ją dopiero pod koniec XIX w. Co prawda fasadę zamierzano wykonać od razu, według projektu Arnolfa di Cambio wykonanego wraz z projektem katedry. Jednak i wokół tego tematu rozgorzał spór, rozpisywano konkursy i zwlekano wiekami, bo ostateczną decyzję podjęto dopiero w 1887r. wybierając projekt Emilia de Fabris.
Fasada ozdobiona geometrycznymi wzorami z kolorowych marmurów i finezyjnymi ornamentami otaczającymi postacie Apostołów i świętych, jest arcydziełem, zaliczającym się do tych na które można patrzeć wiele razy, przez długi czas i za każdym razem dostrzegać coś nowego.
![]() |
Fasada Katedry - detale |
Pod Baptysterium nie było o wiele luźniej. Tłum skupiający się wokół Drzwi Ghibertiego według nieznanych nikomu zasad poruszał się tak, aby ci którzy nadchodzą z tyłu mogli podejść bliżej. A z bliska też przecież nie było mowy o kontemplacji nad słynnym arcydziełem, ani o rozpoznawaniu scen biblijnych, które artysta rzeźbił aż przez 27 lat. Gdy Michał Anioł zobaczył arcydzieło Ghibertiego, stwierdził że drzwi są tak piękne, że mogłyby służyć jako Drzwi Raju. Trafiłam akurat na taki czas, kiedy sezon turystyczny we Florencji wszedł właśnie w fazę apogeum i daleko było do rajskiego spokoju. Jeśli ktoś chce te miejsca zwiedzić, a nie tylko zobaczyć, zdecydowanie powinien przyjechać kiedy indziej. A najlepszym sposobem na dokładne obejrzenie drzwi, jest mimo wszystko podziwianie ich najpierw w albumie, czy przewodniku, kwatera, po kwaterze. Potem, kiedy już stoi się przed Baptysterium z łatwością przychodzi rozpoznawanie poszczególnych zdarzeń biblijnych przedstawionych na płaskorzeźbach, no i wtedy lepiej też patrzy się na coś już bardzo dobrze znanego.
Najpiękniejszą dzwonnicę w całej Italii – Campanilę, zaprojektowana przez Giotto ozdobiono rzeźbami, które ustawiono tak, aby wyrażały głęboką myśl przejścia człowieka ze stanu grzechu do stanu łaski. Na dole przedstawiono sceny stworzenia i pracy ludzkiej, a wyżej personifikacje wszelkich cnót, sakramentów i rzemiosł, za pomocą których człowiek ma osiągnąć doskonałość.
A na koniec dygresja i ciekawostka – chociaż może nie dla wszystkich nowa. W okolicach katedry zauważyłam młodego człowieka idącego triumfującym i zamaszystym krokiem, a na głowie miał okazały wieniec z liści laurowych. Przewodniczka wyjaśniła, że on na pewno właśnie dzisiaj skończył uniwersytet, dostał dyplom i zaczyna świętowanie. Przygotowany na tę specjalną okazje wieniec ma swoją nazwę – corona d’alloro. Laureatowi brakowało tylko czerwonej peleryny, a wyglądałby jak Dante Alghieri na fresku w katedrze. Tak on jak i jego kompani na przemian rozmawiali i podśpiewywali na tyle głośno, aby przykuć uwagę przynajmniej części turystów na placu. Zdjęcia z wrażenia nie zrobiłam, bo panował tak straszliwy tłok, że nawet o tym nie pomyślałam.
W tym wpisie nie będę już wspominać o Kościele San Lorenzo, o domu Dante Alghieri, Ogrodach Boboli i innych miejscach, do których dotarłam, gdyż post byłby nieco za długi. O tych miejscach wspomnę kolejnym razem.
A teraz UWAGA!
Postanowiłam, że zorganizuję drugi konkurs na blogu. Już dzisiaj zapraszam Was serdecznie do udziału, a temat będzie oczywiście związany z Toskanią. Tym razem też będą to foto – zagadki, które jeszcze ciągle wybieram i myślę, co by tu było najbardziej odpowiednie. Nagrodą będzie zdekupażowana przeze mnie bombka świąteczna. Planuję, że będzie duża, jeśli nie ogromna. O zasadach konkursu napiszę już za tydzień i opublikuję też zagadki konkursowe.
wtorek, 15 października 2013
Marchewka aromatyzowana
Marchewkę marynowaną co prawda lepiej przygotować latem (młodą), ale i ta, która zalicza się już do darów jesieni doskonale nadaje się na przetwory zimowe. Przydaje się do sałatek, przy sporządzaniu past do kanapek, albo najzwyczajniej jako dodatek do obiadu.
Proporcje składników najlepiej jednak regulować sobie według własnego uznania w zależności od tego, jaki efekt chcemy uzyskać. Składniki są mniej więcej takie:
Zalewa:
woda + ocet winny (albo zwykły)
II wersja zalewy: woda + sól morska
Przyprawy:
cebula, czosnek, estragon
II wersja: goździki, rodzynki, estragon, czosnek
Marchewkę włożyć do słoików i zalać gorącą zalewą. Pasteryzować ok. 1 godz.
W zależności od wielkości słoika.
W zależności od wielkości słoika.
Obydwie wersje zalewy doskonale nadają się też do pomidorków koktajlowych ( których ostatki jeszcze o tej porze roku gdzieś mogą się znaleźć :) i dobrze jest je przyprawić też tymiankiem i zieloną pietruszką.
poniedziałek, 14 października 2013
Promyki słońca
Rano poszłam z kijkami nad morze. Naładowałam akumulatorki odrobiną energii, no i sfotografowałam niecodzienny widoczek.
niedziela, 13 października 2013
Lusterko z makami
Jesień już w pełni, dzisiaj trochę szara i ponura i nawet na chwilę słoneczko nie chce zaświecić. Co prawda przeglądam już wzory do dekoracji świątecznych, żeby podekupażować troszkę ozdób, ale jeszcze dzisiaj pochwalę się dziełkiem w letnim i słonecznym nastroju.
czwartek, 10 października 2013
Spacer po Florencji (cz.1) - Santa Croce, Palazzo Vecchio i artyści
Chociaż
od mojego pobytu we Florencji minęło już sporo czasu, a szczegóły w pamięci nieco się
zacierają, to jednak nie wszystkie. Trwałe są wrażenia i pamięć tej
niezwykłej atmosfery zwiedzania w gwarnym tłumie, ciekawym pereł kultury renesansu.
To nie była moja pierwsza wizyta w tym mieście. Ty bardziej nie da się Florencji
nie pamiętać. Ten jedyny w swoim rodzaju zapach kawy, wymykający się z kafejek,
błyskawicznie przesuwające się kolejki we wszechobecnych fast foodach, setki
turystów skupionych na obiektywach i tabletach – po to, aby pochwycić i zabrać ze sobą na zawsze
piękno, które ogarniają wzrokiem i te tłumy chroniące się przed południowym
skwarem to pod Logią Lanzich, albo przeciwnie – wygrzewające się na gorącym
bruku, jak na plaży – przed Pałacem Pitti – to też czar Florencji, który długo
się pamięta.
Panorama Florencji |
Urokiem
miasta – takim dynamicznym – są jak
wiadomo grupy turystów, spacerujące pośród zabytków ze swoimi przewodnikami,
którzy swoją ogromną pasją i wiedzą doskonale potrafią obudzić zachwyt nad
dziełami architektury i sztuki a nawet wręcz zarazić na trwałe zamiłowaniem
do Florencji. Grupy są w pewnym sensie oznaczane kolorami smyczy do
„radyjka” ze słuchawkami, służącego do słuchania informacji i opowieści
przewodnika. Nasza grupa „chodziła na smyczy” pomarańczowej i dzięki temu
wynalazkowi nikt się nie zgubił, a zachwytem nad Florencją z pewnością
„zaraziła się” zdecydowana większość grupy, a żadna aplikacja na smartfona, ani
audioguide nigdy nie zastąpi przewodnika opowiadającego na żywo.
Zanim
opowiem o miejscach, które odwiedziłam i na świeżo obfotografowałam, wspomnę jeszcze
w skrócie o początkach miasta. Uczynię to w stylu z lekka encyklopedyczno
– przewodnikowym, bo pewien ułamek z tych priorytetowych informacji – najlepiej
przytacza się właśnie na modłę encyklopedii – i wtedy da się powiedzieć dużo
i syntetycznie :) W taki to właśnie
sposób przekazywałam niektóre informacje swoim turystom, kiedy to nie podróżowałam
tak błogo i beztrosko, jak tym razem, ale wcześniej – jako pilot wycieczek. No i co tu dużo mówić, zwiedzanie też jest moją pasją!
Otóż,
jeśli chodzi o początki Florencji to w 59 r. przybył tu Cezar i na miejscu
dawnej osady etruskiej założył kolonię rzymską. Urok tego miejsca, ozdobionego
przez naturę różnorodnymi gatunkami kwiatów sprawił, że kolonii nadano nazwę
Florencja – od flores (kwiaty).
Florencja szybko okazała się znakomitym miejscem postojowym dla karawan
kupców przecinających Italię, przywożących tu nie tylko atrakcyjne towary, ale
też nowiny o innych fascynujących cywilizacjach i religiach. Już w II w.
dotarło do Florencji chrześcijaństwo, które rozwijało się tu z trudem, bo
mieszkańcy byli tak przepojeni różnymi religiami, że na przemian wyznawali
wiarę w Chrystusa i składali pokłony Izydzie – bogini niejako „zaimportowanej”
przez kupców z Egiptu. Tak więc misjonarzom pierwszych wieków krzewienie
chrześcijaństwa przychodziło tu o wiele trudniej niż w Rzymie, gdzie
poganie sami wyśmiewali pogaństwo i swoich zmiennych i niekonsekwentnych
bogów, a chrześcijaństwo stało się dla nich – w najgorszym wypadku – przynajmniej
nauką wypełniająca tą pustkę.
Około
1000 r. rozpoczął się rozkwit Florencji, który trwał wiele stuleci pomimo
licznych wojen, sporów, powodzi i panującej zarazy. Coraz pełniej rozkwitała
literatura, sztuka i doskonale prosperował handel. W okresie humanizmu
Florencja wybijała się spośród innych miast Italii pod względem poziomu
kultury. Co prawda uniwersytet został tu otwarty dopiero w XIV w. ale za to
w wieku XV były tu już wydziały nie tylko prawa, ale też medycyny, filozofii, retoryki i
logiki. We Florencji uczyły się rzemiosła artystycznego całe rzesze malarzy
i rzeźbiarzy.
Właśnie do
Florencji pewien prawnik, Piotr da Vinci przywiózł swojego syna Leonarda
i umieścił go w pracowni Verocchia. Tutaj też kształcił się drugi
przedstawiciel szczytów florenckiej kultury, młodszy o 20 lat od Leonarda –
Michał Anioł Buonarotti. Gdy poznano się na ich geniuszu, zostali wezwani do
Rzymu, aby tam tworzyć, ale do Florencji często powracali.
Zwiedzanie
zaczęliśmy od kościoła Santa Croce. Jakież tłumy przyszły podziwiać ten
kościół! Trzeba było czekać na wejście, aby w środku były szanse na komfortowe
w miarę obejrzenie posadzki z licznymi płytami nagrobkowymi, bo wnętrze jest
tak monumentalne, a kamienne filary i łuki tak potężne, że nawet w największym
tłoku wystarczyłoby patrzeć tylko w górę i to w zupełności starczyłoby,
aby ogarnąć z zachwytem wyjątkowej urody gotyckie wnętrze świątyni.
![]() |
Kościół Santa Croce |
Oglądaliśmy
także nagrobki wielkich artystów i obywateli, którzy dodawali chluby znakomitej
Florencji, czy to świetnością swoich genialnych arcydzieł, czy to robieniem
hałasu za sprawą swoich kontrowersyjnych poglądów, albo też przyczyniając się
do upiększania miasta, pokrywając ogromne koszty budowy i upiększania
kaplic i świątyń.
Zatrzymaliśmy
się przed nagrobkiem Galileusza, którego współczesna mu epoka uznała za
heretyka, ze względu na to, że był zwolennikiem teorii heliocentrycznej. Przez
wieki nie pamiętano za bardzo o tym potępieniu i Galileusz został
zrehabilitowany dopiero przez papieża Jana Pawła II. Natomiast obok znajduje
się pomnik pochowanego w Rawennie Dante Alghieri.
Naprzeciwko
Galileusza spoczywa Michał Anioł Buonarotti. Jakaż to barwna postać! Wykonał ogromną
ilość rzeźb a zasłynął z malowidła „Sąd Ostateczny”, nad którym pracował
w Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie. Artysta podpisał się pod tym
arcydziełem jako M.A. B. RZEŹBIARZ. Podobno sam skrytykował swoje
najsłynniejsze malowidło jako „ciężkie” i niedoskonałe pod względem operowania
światłocieniem. Uważał, że postacie „wyrzeźbił” pędzlem. „Sąd Ostateczny”
w Kaplicy Sykstyńskiej przez wieki zachwyca miliony turystów, a Michał
Anioł uważał, że w zasadzie to on wcale nie jest utalentowany! Jednak poza
swoim geniuszem był prawdopodobnie człowiekiem o bardzo ciężkim charakterze,
a w swoim otoczeniu budził skrajne przekonania. Dla jednych był istną
udręką, w innych zaś budził podziw i sympatię. Te skrajności wynikały
w dużej części ze specyficznego trybu życia geniusza. Ponoć chodził
brudny, nie mył się tygodniami, spał w ubraniu – bo inaczej nie miał czasu, a
buty ściągał tylko raz na jakiś czas ze… skórą. Kiedy zmarł w Rzymie
w wieku 89 lat w jego mieszkaniu na Placu Weneckim – znaleziono całą
skrzynię pieniędzy, z których nigdy nie skorzystał. Więcej pasjonujących i
niekoniecznie przerażających wiadomości o losach i stylu życia genialnego
artysty, o sposobach – jakimi
zdobywał wiedzę, ale także o niezwykłej jego wrażliwości na piękno można
przeczytać w starej biograficznej powieści „Udręka i ekstaza” napisanej
przez Irving Stone. Tą książkę pamięta się niezwykle długo i jak na dobrą
powieść historyczną przystało – wspaniale przenosi w czasie i wyraziście
przywołuje atmosferę odległej epoki. Czytając, oddycha się renesansem.
![]() |
Nagrobek Michała Anioła |
Nagrobki
oglądało się całkiem swobodnie a nawet komfortowo, ale podejście do Kaplic
upiększonych dziełami Giotta i innych wspaniałych artystów było już
trudniejsze.
Po
drodze do Kaplicy Pazzich mogłam się zachwycać krużgankiem bazyliki. W kaplicy
znajduje się Krucyfiks Cimabuego, arcydzieło pochodzące z XIII w.
które niezwykle ucierpiało w czasie słynnej powodzi w 1966 r. , która dotkliwie
zniszczyła miasto i liczne dzieła sztuki. W wyniku zalania to najstarsze
arcydzieło straciło większość farby i trzeba było je całkowicie odrestaurować.
![]() |
Dziedziniec przy kościele Santa Croce i Kaplica Pazzich |
Później
dotarliśmy na bardzo zatłoczony Piazza della Signoria. Przez chwilę
podziwialiśmy Palazzo Vecchio słuchając informacji turystycznych wyselekcjonowanych z
przebogatych dziejów historii tego zabytku. Oczywiście zajrzeliśmy też na
dziedziniec ozdobiony freskami Vasariego i złoconymi kolumnami i piękną
fontanną z amorkiem pośrodku, będącą dziełem Verocchia.
![]() |
Palazzo Vecchio |
Oczywiście
trzeba było obowiązkowo sfotografować Dawida.
Ogarnęłam
też wzrokiem Loggię Lanzich, pełną rzeźb o szczególnej wartości. Złapałam w
obiektyw „Porwanie Sabinek” – grupę o niesamowitej dynamice – wyrzeźbioną przez
artystę Giovanni da Bologna. Skoro baletnicy próbując stanąć w pozycji, którą
przedstawia rzeźba mogą tak wytrzymać tylko 50 sekund, ciekawe jak rzecz się
miała kilka wieków temu z pozowaniem modeli i modelek w pracowni
rzeźbiarza?
Spojrzałam
też na przesławną postać Perseusza odcinającego głowę Meduzy, odlaną przez
rzeźbiarza Benvenuto Celliniego. Pierwsza wersja dzieła, zamówionego przez
Kosmę I Medyceusza, księcia Toskanii – zdecydowanie nie spodobała się
zleceniodawcy. Było to ostatnie dzieło w życiu tego artysty, świadomego
własnego geniuszu i zawziętego, znanego tez jako czarny charakter, który ciągle
gdzieś się ukrywał. Wykonał więc poprawkę. Podobno straszliwie urażony w
całkowitej desperacji wrzucał do ognia wszystkie metalowe przedmioty, ze
sztućcami włącznie, nie zwracając uwagi nawet na fakt, że zapalił się dach jego
domu. Gdy po dwóch dniach wyjął głowę z formy i chciał ją obejrzeć, użył
lustra, aby nie patrzeć jej w oczy. Praca bardzo spodobała się Medyceuszom a
Kosma Stary zażyczył sobie jej miniaturową kopię – w formie karafki do wina.
Okropność, jak to ludziom od wieków z dobrobytu się w głowach przewraca.
Dalej
przez Plac Galerii Uffizi poszliśmy w stronę Ponte Vecchio. Tu dopiero było mnóstwo natchnionych artystów, kompletnie
wyłączonych z otaczającego zgiełku i skupionych na swoich pracach. Zresztą
na każdym kroku można było spotkać twórców prezentujących swoje niemałe talenty
, nie tylko w okolicach Ponte Vechio. Tworzyli dzieła bardziej lub mniej trwałe
i takie które pierwszy deszcz zmyje, ale co tam. Liczy się pasja!
A żeby
mieć szczęście i do Florencji jeszcze nieraz powrócić, obowiązkowo pogłaskałam dzika po ryjku.
Już po
najbliższej niedzieli blogowo powrócę do katedry Santa Maria del Fiore i innych
odwiedzonych miejsc. Pamiętam też cały czas o drugiej części opowieści o
Sienie. Jednym słowem – piękna przywiezionego z Toskanii nadal mam mnóstwo.
Mało tego – ono się chyba dopiero teraz rozmnaża!
Subskrybuj:
Posty (Atom)