czwartek, 10 października 2013

Spacer po Florencji (cz.1) - Santa Croce, Palazzo Vecchio i artyści



Chociaż od mojego pobytu we Florencji minęło już sporo czasu,  a szczegóły w pamięci nieco się zacierają, to jednak nie wszystkie. Trwałe są wrażenia i pamięć tej niezwykłej atmosfery zwiedzania w gwarnym tłumie, ciekawym pereł kultury renesansu. To nie była moja pierwsza wizyta w tym mieście. Ty bardziej nie da się Florencji nie pamiętać. Ten jedyny w swoim rodzaju zapach kawy, wymykający się z kafejek, błyskawicznie przesuwające się kolejki we wszechobecnych fast foodach, setki turystów skupionych na obiektywach i tabletach –  po to, aby pochwycić i zabrać ze sobą na zawsze piękno, które ogarniają wzrokiem i te tłumy chroniące się przed południowym skwarem to pod Logią Lanzich, albo przeciwnie – wygrzewające się na gorącym bruku, jak na plaży – przed Pałacem Pitti – to też czar Florencji, który długo się pamięta.

Panorama Florencji

Urokiem miasta – takim dynamicznym –  są jak wiadomo grupy turystów, spacerujące pośród zabytków ze swoimi przewodnikami, którzy swoją ogromną pasją i wiedzą doskonale potrafią obudzić zachwyt nad dziełami architektury i sztuki a nawet wręcz zarazić na trwałe zamiłowaniem do Florencji. Grupy są w pewnym sensie oznaczane kolorami smyczy do „radyjka” ze słuchawkami, służącego do słuchania informacji i opowieści przewodnika. Nasza grupa „chodziła na smyczy” pomarańczowej i dzięki temu wynalazkowi nikt się nie zgubił, a zachwytem nad Florencją z pewnością „zaraziła się” zdecydowana większość grupy, a żadna aplikacja na smartfona, ani audioguide nigdy nie zastąpi przewodnika opowiadającego na żywo.



Zanim opowiem o miejscach, które odwiedziłam i na świeżo obfotografowałam, wspomnę jeszcze w skrócie o początkach miasta. Uczynię to w stylu z lekka encyklopedyczno – przewodnikowym, bo pewien ułamek z tych priorytetowych informacji – najlepiej przytacza się właśnie na modłę encyklopedii – i wtedy da się powiedzieć dużo i syntetycznie :)  W taki to właśnie sposób przekazywałam niektóre informacje swoim turystom, kiedy to nie podróżowałam tak błogo i beztrosko, jak tym razem, ale wcześniej – jako pilot wycieczek. No i co tu dużo mówić, zwiedzanie też jest moją pasją!

Otóż, jeśli chodzi o początki Florencji to w 59 r. przybył tu Cezar i na miejscu dawnej osady etruskiej założył kolonię rzymską. Urok tego miejsca, ozdobionego przez naturę różnorodnymi gatunkami kwiatów sprawił, że kolonii nadano nazwę Florencja – od flores (kwiaty).  Florencja szybko okazała się znakomitym miejscem postojowym dla karawan kupców przecinających Italię, przywożących tu nie tylko atrakcyjne towary, ale też nowiny o innych fascynujących cywilizacjach i religiach. Już w II w. dotarło do Florencji chrześcijaństwo, które rozwijało się tu z trudem, bo mieszkańcy byli tak przepojeni różnymi religiami, że na przemian wyznawali wiarę w Chrystusa i składali pokłony Izydzie – bogini niejako „zaimportowanej” przez kupców z Egiptu. Tak więc misjonarzom pierwszych wieków krzewienie chrześcijaństwa przychodziło tu o wiele trudniej niż w Rzymie, gdzie poganie sami wyśmiewali pogaństwo i swoich zmiennych i niekonsekwentnych bogów, a chrześcijaństwo stało się dla nich – w najgorszym wypadku – przynajmniej nauką wypełniająca tą pustkę.
Około 1000 r. rozpoczął się rozkwit Florencji, który trwał wiele stuleci pomimo licznych wojen, sporów, powodzi i panującej zarazy. Coraz pełniej rozkwitała literatura, sztuka i doskonale prosperował handel. W okresie humanizmu Florencja wybijała się spośród innych miast Italii pod względem poziomu kultury. Co prawda uniwersytet został tu otwarty dopiero w XIV w. ale za to w wieku XV były tu już wydziały nie tylko prawa,  ale też medycyny, filozofii, retoryki i logiki. We Florencji uczyły się rzemiosła artystycznego całe rzesze malarzy i rzeźbiarzy. 

Pałac cechu wełnianego
Właśnie do Florencji pewien prawnik, Piotr da Vinci przywiózł swojego syna Leonarda i umieścił go w pracowni Verocchia. Tutaj też kształcił się drugi przedstawiciel szczytów florenckiej kultury, młodszy o 20 lat od Leonarda – Michał Anioł Buonarotti. Gdy poznano się na ich geniuszu, zostali wezwani do Rzymu, aby tam tworzyć, ale do Florencji często powracali.
Zwiedzanie zaczęliśmy od kościoła Santa Croce. Jakież tłumy przyszły podziwiać ten kościół! Trzeba było czekać na wejście, aby w środku były szanse na komfortowe w miarę obejrzenie posadzki z licznymi płytami nagrobkowymi, bo wnętrze jest tak monumentalne, a kamienne filary i łuki tak potężne, że nawet w największym tłoku wystarczyłoby patrzeć tylko w górę i to w zupełności starczyłoby, aby ogarnąć z zachwytem wyjątkowej urody gotyckie wnętrze świątyni. 

Kościół Santa Croce

Oglądaliśmy także nagrobki wielkich artystów i obywateli, którzy dodawali chluby znakomitej Florencji, czy to świetnością swoich genialnych arcydzieł, czy to robieniem hałasu za sprawą swoich kontrowersyjnych poglądów, albo też przyczyniając się do upiększania miasta, pokrywając ogromne koszty budowy i upiększania kaplic i świątyń.


Zatrzymaliśmy się przed nagrobkiem Galileusza, którego współczesna mu epoka uznała za heretyka, ze względu na to, że był zwolennikiem teorii heliocentrycznej. Przez wieki nie pamiętano za bardzo o tym potępieniu i Galileusz został zrehabilitowany dopiero przez papieża Jana Pawła II. Natomiast obok znajduje się pomnik pochowanego w Rawennie Dante Alghieri.
Nagrobek Galileusza i pomnik Dante Alghieri
Naprzeciwko Galileusza spoczywa Michał Anioł Buonarotti. Jakaż to barwna postać! Wykonał ogromną ilość rzeźb a zasłynął z malowidła „Sąd Ostateczny”, nad którym pracował w Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie. Artysta podpisał się pod tym arcydziełem jako M.A. B. RZEŹBIARZ. Podobno sam skrytykował swoje najsłynniejsze malowidło jako „ciężkie” i niedoskonałe pod względem operowania światłocieniem. Uważał, że postacie „wyrzeźbił” pędzlem. „Sąd Ostateczny” w Kaplicy Sykstyńskiej przez wieki zachwyca miliony turystów, a Michał Anioł uważał, że w zasadzie to on wcale nie jest utalentowany! Jednak poza swoim geniuszem był prawdopodobnie człowiekiem o bardzo ciężkim charakterze, a w swoim otoczeniu budził skrajne przekonania. Dla jednych był istną udręką, w innych zaś budził podziw i sympatię. Te skrajności wynikały w dużej części ze specyficznego trybu życia geniusza. Ponoć chodził brudny, nie mył się tygodniami, spał w ubraniu – bo inaczej nie miał czasu, a buty ściągał tylko raz na jakiś czas ze… skórą. Kiedy zmarł w Rzymie w wieku 89 lat w jego mieszkaniu na Placu Weneckim – znaleziono całą skrzynię pieniędzy, z których nigdy nie skorzystał. Więcej pasjonujących i niekoniecznie przerażających wiadomości o losach i stylu życia genialnego artysty, o sposobach – jakimi  zdobywał wiedzę, ale także o niezwykłej jego wrażliwości na piękno można przeczytać w starej biograficznej powieści „Udręka i ekstaza” napisanej przez Irving Stone. Tą książkę pamięta się niezwykle długo i jak na dobrą powieść historyczną przystało – wspaniale przenosi w czasie i wyraziście przywołuje atmosferę odległej epoki. Czytając, oddycha się renesansem.

Nagrobek Michała Anioła

Nagrobki oglądało się całkiem swobodnie a nawet komfortowo, ale podejście do Kaplic upiększonych dziełami Giotta i innych wspaniałych artystów było już trudniejsze.


Po drodze do Kaplicy Pazzich mogłam się zachwycać krużgankiem bazyliki. W kaplicy znajduje się Krucyfiks Cimabuego, arcydzieło pochodzące z XIII w. które niezwykle ucierpiało w czasie słynnej powodzi w 1966 r. , która dotkliwie zniszczyła miasto i liczne dzieła sztuki. W wyniku zalania to najstarsze arcydzieło straciło większość farby i trzeba było je całkowicie odrestaurować.  

Dziedziniec przy kościele Santa Croce i Kaplica Pazzich

Później dotarliśmy na bardzo zatłoczony Piazza della Signoria. Przez chwilę podziwialiśmy Palazzo Vecchio słuchając informacji  turystycznych wyselekcjonowanych z przebogatych dziejów historii tego zabytku. Oczywiście zajrzeliśmy też na dziedziniec ozdobiony freskami Vasariego i złoconymi kolumnami i piękną fontanną z amorkiem pośrodku, będącą dziełem Verocchia.

Palazzo Vecchio

Oczywiście trzeba było obowiązkowo sfotografować Dawida.


Ogarnęłam też wzrokiem Loggię Lanzich, pełną rzeźb o szczególnej wartości. Złapałam w obiektyw „Porwanie Sabinek” – grupę o niesamowitej dynamice – wyrzeźbioną przez artystę Giovanni da Bologna. Skoro baletnicy próbując stanąć w pozycji, którą przedstawia rzeźba mogą tak wytrzymać tylko 50 sekund, ciekawe jak rzecz się miała kilka wieków temu z pozowaniem modeli i modelek w pracowni rzeźbiarza? 
Giovanni da Bologna Porwanie Sabinek
Spojrzałam też na przesławną postać Perseusza odcinającego głowę Meduzy, odlaną przez rzeźbiarza Benvenuto Celliniego. Pierwsza wersja dzieła, zamówionego przez Kosmę I Medyceusza, księcia Toskanii – zdecydowanie nie spodobała się zleceniodawcy. Było to ostatnie dzieło w życiu tego artysty, świadomego własnego geniuszu i zawziętego, znanego tez jako czarny charakter, który ciągle gdzieś się ukrywał. Wykonał więc poprawkę. Podobno straszliwie urażony w całkowitej desperacji wrzucał do ognia wszystkie metalowe przedmioty, ze sztućcami włącznie, nie zwracając uwagi nawet na fakt, że zapalił się dach jego domu. Gdy po dwóch dniach wyjął głowę z formy i chciał ją obejrzeć, użył lustra, aby nie patrzeć jej w oczy. Praca bardzo spodobała się Medyceuszom a Kosma Stary zażyczył sobie jej miniaturową kopię – w formie karafki do wina. Okropność, jak to ludziom od wieków z dobrobytu się w głowach przewraca.

Benvenuto Cellini Perseusz i Meduza
Dalej przez Plac Galerii Uffizi poszliśmy w stronę Ponte Vecchio. Tu dopiero było  mnóstwo natchnionych artystów, kompletnie wyłączonych z otaczającego zgiełku i skupionych na swoich pracach. Zresztą na każdym kroku można było spotkać twórców prezentujących swoje niemałe talenty , nie tylko w okolicach Ponte Vechio. Tworzyli dzieła bardziej lub mniej trwałe i takie które pierwszy deszcz zmyje, ale co tam. Liczy się pasja!


A żeby mieć szczęście i do Florencji jeszcze nieraz powrócić, obowiązkowo  pogłaskałam dzika po ryjku. 

 
Już po najbliższej niedzieli blogowo powrócę do katedry Santa Maria del Fiore i innych odwiedzonych miejsc. Pamiętam też cały czas o drugiej części opowieści o Sienie. Jednym słowem – piękna przywiezionego z Toskanii nadal mam mnóstwo. Mało tego – ono się chyba dopiero teraz rozmnaża!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo dziękuję za pozostawione komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...