sobota, 21 stycznia 2012

DANIEL W JASKINI LWÓW

Biblia w plikach mp3 to rzeczywiście wspaniały „wynalazek”. Dzisiaj po raz kolejny jednak przekonałam się na własnej skórze, że jak w przypadku każdego ofiarowanego, zwłaszcza za darmo DOBRA, tak i teraz potwierdziła się prawidłowość, że diabeł wszędzie, gdzie tylko pojawi się dobro wsadza swój ogon. Przysłowie, co prawda brzmi trochę inaczej, ale wiadomo o co chodzi. Otóż niby nic wielkiego – słuchawki zapadły się pod ziemię, zdematerializowały, oczywiście tylko na ten czas, kiedy ich potrzebowałam. Pozostała więc forma tradycyjna, wymagająca skupienia tylko na czytaniu, odpadało więc wykorzystanie czasu np. w autobusie, czy tramwaju. Nigdy jeszcze nie czytałam Pisma św. „po kolei”, więc i tym razem wybrałam to, co najbardziej przykurzyło się w pamięci – Księgę Daniela.

Twórcy dzieł sztuki chętnie podejmowali tematykę wydarzeń opisanych w tej księdze, oprócz Daniela stojącego przed królem i tłumaczącym sny, najczęściej podejmowanym tematem jest „Daniel w jaskini lwów”. 



Briton Riviere, Daniel w jaskini lwów
Jest wiele obrazów przedstawiających tą starotestamentalną scenę. Mistrzom malarstwa doskonale udało się przekazać również emocje i uczucia dominujące w tym wydarzeniu: poza grozą sytuacji, prawie każdy oglądający te dzieła zdecydowanie podziwia opanowanie i odwagę Daniela, niż skłania się do współczucia. W interpretacji tych umiejętnie „wywołanych” przez artystów uczuć najlepszą pomocą okazuje się tekst biblijny. Tak, Daniela można było tylko podziwiać, zwłaszcza wtedy gdy stanął w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. 


Briton Riviere, Daniel 




 Sytuacja proroka Daniela była wynikiem splotu wielu wydarzeń i całego mnóstwa różnych decyzji wpływowych osób. Urzędnicy królewscy uknuli perfidny spisek, aby doprowadzić do zagłady Daniela. Posłużyli się prawem -takim, które sami stworzyli jako pułapkę na mędrca, bo nie mogli Danielowi niczego zarzucić, choć wszędzie, gdzie tylko było można uporczywie szukali argumentów. Daniel znalazł się w pułapce w wyniku dekretu wydanego przez króla Dariusza, za namową urzędników. Dokument zakazywał modlenia się do jakiegokolwiek Boga poza samym królem. Prorok Daniel, nie miał najmniejszego zamiaru odstępować od wierności Bogu i żyć według jakiegoś dziwacznego urzędniczego wymysłu. W krótkim czasie wysunięto przeciwko Danielowi liczne oskarżenia a sam monarcha Dariusz musiał pod ich presją ustąpić. Rozkazał wrzucić Daniela do jaskini lwów, ale pomimo swojego własnego przerażenia z powodu tej sytuacji od początku był przekonany, że Bóg ocali mędrca.

Urzędnicy królewscy popychani lękiem i zazdrością, bez skrupułów dali upust swojej pysze i gniewowi. Właściwie to oni wpadli w pułapkę o wiele gorszą niż jaskinia lwów. Daniel miał potężną broń – zaufanie Wszechmocnemu.

 Pycha zaprowadziła urzędników aż na głębiny nieświadomości duchowej i całkowitej niezdolności logicznego myślenia. Byli uzależnieni od próżności i pewnego rodzaju bezczynności: nie potrafili i ni mieli zamiaru odnowić i zmienić swojego myślenia. Byli „posiadaczami” jedynej słusznej, niezmiennej racji. A wiadomo, że: „Bezczynny mózg jest warsztatem diabła”. Obecność mędrca w otoczeniu króla zmuszałaby ich do duchowego wysiłku a to było im całkowicie obce.

Tak sobie myślę, że od czasu do czasu każdy ma tą swoją „jaskinię lwów”, mniejszą czy większą, ale nigdy nie wieczną. W Nowym Testamencie św. Paweł Apostoł pisze w 2 Liście do Tymoteusza, jaką najlepiej przyjąć postawę i sposób myślenia właśnie w takich sytuacjach:

„Albowiem nie dał nam Bóg ducha nieśmiałości i tchórzliwości, małodusznego, niewolniczego i służalczego lęku, ale obdarzył nas duchem mocy i miłości, spokoju i trzeźwego myślenia, dyscypliny i samokontroli” ( 2 Tm 1,7).

Niebezpieczeństwo, lęk i jakiekolwiek złe, czy nawet tylko niekorzystne położenie nigdy nie jest wolą Boga. Zupełnie nie mieści mi się w głowie, jak ludzie wierzący mogą być przekonani o prawdziwości takiej bzdury. Bóg jest tym, który zachowuje, umacnia i ratuje, nie wymyśla też ludziom dziwacznych kar, których widokiem inni chętnie by się nasycili. Osobiście nie słyszałam o bogu, który chciałby dla człowieka zła i upokorzenia. Jeśli ktoś jest przekonany o słuszności takiego argumentu i usprawiedliwia swoje złe położenie „wolą Boga”, albo usprawiedliwia swoje obrzydliwe postępowanie wobec innych i patrząc na rezultaty używa tego argumentu do zrzucenia balastu odpowiedzialności, to uważam, że zdecydowanie powinien zmienić boga. Czy nie będzie to zdrowsze dla duszy?

niedziela, 15 stycznia 2012

ODPRĘŻAJĄCE »NIC NIE ROBIENIE«


Odprężające »nic nie robienie« to naprawdę ważna rzecz, bo może jak najbardziej okazać się zbawienne. Zwłaszcza wtedy, gdy jest konstruktywne. W niedzielne południe i popołudnie można odpocząć od zajęć i spraw, które nagromadziły się w ciągu całego tygodnia. »Nic nie robienie« daje szansę na oddech i nabranie powietrza, to dobry czas na tworzenie nowej przestrzeni dla następnych spraw. I nie ma w tym nic dziwnego, ani nowego.
Dzień był bardzo sprzyjający tym bardziej, że niedzielny poranek nareszcie okazał się biały. Przyszła zima biała, śniegu nasypała…
Natura, niezależnie od pory roku pokazuje, czasami niemal co dzień nową szatę. Zupełnie jakby miała ochotę zachęcać do zdolności polegającej na zapominaniu np. o załatwionych już sprawach i zauważyć, że każdego dnia tak naprawdę wszystko wygląda inaczej.

Tak dziś wyglądał lew przy przedprożu Dworu Artusa w zimowej szacie.


„Stadko” gołębi siedziało sobie przy oknie, chyba nie do końca zadowolone z temperatury.


Choinka na Długim Targu przystrojona pięknymi ogromnymi bombkami. 


Jeśli ktoś preferuje niższe drzewka świąteczne, proponuję zmianę punktu widzenia:)


Sezon zimowy w pełnej krasie.


sobota, 14 stycznia 2012

KAPLICA ŚW. SEBASTIANA - GRÓB BŁ. JANA PAWŁA II


W Rzymie nie ma pewnie kościoła bez ołtarza z relikwiami świętych, czy męczenników. Wątpliwości co do autentyczności relikwii całkowicie się rozpływają, gdy stajemy oko w oko z tym, co nas otacza i spoglądamy w otchłań dziejów i historii bezcennych zabytków, dzieł sztuki, czy też śledzimy losy relikwii świętych. Te, które są otoczone najpiękniejszą tradycją mieszczą się w obrębie starych murów miasta, ale nie można zaprzeczyć bogactwu tradycji tych, które znajdują się na obrzeżach Rzymu. Pewnie nikomu nie wystarczy życia, aby nauczyć się „oddychać Rzymem” i odczuć niemalże namacalnie nieśmiertelność duchowego geniuszu świętych i męczenników, którzy tłumnie znaleźli miejsce spoczynku w Wiecznym Mieście.

Jednak starczy czasu, aby choć trochę doświadczyć, że przesłanie ich życia i śmierci jest w każdej chwili żywe a oni obecni – i dystans czasu nie ma tu znaczenia. 




Przychodzi mi na myśl niejedno nieznośnie upalne rzymskie południe, kiedy wysiadałam z klimatyzowanego miejskiego autobusu na Via Appia wprost w okrutnie rozgrzane drgające powietrze, które w ogóle nie nadawało się do oddychania. Gorąco emanujące od brukowych kamieni dodatkowo parzyło nogi prawie do kolan. Pośród malowniczych, strzelistych cyprysów dochodziłam do Katakumb św. Kaliksta i św. Sebastiana. Kupowałam bilet a potem siadałam na kamiennej wiekowej ławeczce z dala od tłumu turystów. Oczekując na wejście do katakumb miałam trochę czasu na to duchowe „oddychanie wiecznym Rzymem”. To taka forma krótkiej koncentracji przed spotkaniem „twarzą w twarz” z materialnym, namacalnym spadkiem historii, niejako kryjącej w zabytkach bogactwa niematerialne, duchowe. Dzieje Rzymu i ci, którzy je tworzyli potrafią nas nadal hojnie wyposażać w te różnorodne dobra duchowe.


Wyświetl większą mapę

W położonym niedaleko barokowym kościele odnajduję kaplicę św. Sebastiana. Postać męczennika, przeszyta trzema strzałami, wykonana w białym marmurze, jednak zdecydowanie przypomina świętego raczej pogrążonego w głębokim śnie a już na pewno nie człowieka martwego. 






Kult św. Sebastiana był bardzo żywy już od momentu śmierci męczennika. Starożytni pisarze byli dość oszczędni w opisach detali z życia ludzi. Święty Sebastian był dowódcą przybocznej straży cesarza Dioklecjana. Często wypominał władcy okrucieństwo wobec chrześcijan i za to został przeszyty strzałami. Odnalazła go kobieta o imieniu Irena a Sebastian pod jej opieką powrócił do zdrowia. Wkrótce z powrotem udał się do Dioklecjana, aby wstawić się za prześladowanymi wyznawcami Chrystusa. Dioklecjan nakazał zatłuc św. Sebastiana pałkami i wrzucić do kloaki.

Jest w Rzymie kilka miejsc, które przywołują pamięć tego starożytnego męczennika. Każde z nich mówi, że kult św. Sebastiana był bardzo żywy – na przestrzeni wszystkich epok.

Gdy wchodzę na Plac Świętego Piotra i patrzę na kopułę potężnej bazyliki, jak na „tiarę świata”, nie mogę w żaden sposób rozdzielić nieustającego zgiełku Wiecznego Miasta od dostojeństwa i ogromnego bogactwa tradycji tego niezwykłego miejsca. Jeśli choć trochę uczyliśmy się dziejów Kościoła z zabytków Rzymu, możemy mieć świadomość, że od zawsze są nierozdzielne.

Jeśli choć trochę uczyliśmy się dziejów Kościoła z zabytków Rzymu i przez ten pryzmat patrzymy na różne formy prześladowań, możemy mieć świadomość, że całkowite przebaczenie przychodzi z odejściem w przeszłość prześladowców. Chrześcijaństwo nigdy nie łączyło się z trwogą i wrogością wobec świata pogańskiego, ale wobec przemocy, pychy, fałszu i okrucieństwa. Te dwa światy: pogański i chrześcijański nigdy się nie rozłączyły i być może dlatego, że o tym nie pamiętamy dziś częściej się zdarza, że prześladowców spotykamy po obu stronach.

Również w Bazylice Świętego Piotra znajduje się kaplica św. Sebastiana. O popularności kultu tego męczennika świadczy fakt, że zbudowano kaplicę ku Jego czci także w Bazylice Konstantyńskiej. 




Po wejściu do Kaplicy św. Sebastiana w Bazylice św. Piotra w czaszy zwieńczającej ją kopuły widzimy apokaliptyczną wizję przedstawiającą Boga zasiadającego na tronie obok Baranka, któremu oddają hołd męczennicy wszystkich czasów (Ap 7,14). Kaplica została ozdobiona dziełami toskańskiego artysty Pietro da Cortona. W pendentywach mozaiki przedstawiają Zachariasza ukamienowanego w portyku świątyni jerozolimskiej, Abla składającego ofiarę, Izajasza z piłą – narzędziem swojego męczeństwa i proroka Ezechiela umęczonego z powodu swojej wiary.

Dobrze, że właśnie tą kaplicę wybrano na miejsce złożenia relikwii Błogosławionego Jana Pawła II. Odnajduję wiele wspólnego w przesłaniu życia i śmierci św. Sebastiana i naszego Ojca Świętego.

Dnia 2 maja 2011 r. kilka godzin przed złożeniem relikwii Ojca Świętego kaplicę odgrodzono od pozostałej części bazyliki masywnym niebieskim parawanem. Wyjątkowo jasne oświetlenie padało na biały materiał zasłaniający mozaikę „Męczeństwo św. Sebastiana” znajdującą się w retabulum ołtarza.

Przepływająca przez nawę główną rzeka ludzi przesuwała się bardzo powoli, z przejmującym wzruszeniem i skupieniem w kierunku ołtarza konfesji, aby złożyć hołd nowemu błogosławionemu i w ciągu tych kilku chwil zdążyć pozostawić swoje podziękowania i prośby u grobu św. Piotra. Dobiegające ze wszystkich stron krystalicznie czyste głosy wyśpiewywały litanię potęgując świadomość wyjątkowości i niepowtarzalności tego czasu. Tysiące bezustannie migocących lamp błyskowych miało pomóc w uwiecznieniu tamtych chwil na zawsze. O zachowanie w pamięci tamtych dni starali się jednak nie tylko chrześcijanie, nie tylko ci zawsze doceniani i wyróżniani, ale ci dla których przesłanie życia i śmierci Błogosławionego Jana Pawła II jest żywe, którzy chcą „oddychać Rzymem” kontemplując to spotkanie oko w oko z kolejnym świętym, aby zostać obdarowanym bogactwem duchowym wynikającym z tego spotkania. 



środa, 11 stycznia 2012

"DZIEŃ SPRZĄTANIA BIURKA"

W ostatnich dniach przyroda nie emanuje kolorami, pogoda jest całkowicie nasączona szarością, zimne i wilgotne powietrze i ciemne niebo co najmniej nie sprzyja ładowaniu energii, skutecznie natomiast usypia wszystkich dookoła. Jak tak dalej pójdzie trzeba się obawiać przejścia w stan hibernacji:)

Jedynym widzialnym dziś dla mnie dowodem na to, że przyroda nadal żyje było 5 gawronów entuzjastycznie kąpiących się w kałuży, które po chwili trzepotania skrzydłami w brudnej zimnej wodzie zaprosiły do tej ptasiej przyjemności jeszcze 2 wrony. Rytuał rozciągnął się na całe 10 minut. Ale ile włożyły w to energii, pasji i radości!

 



Gdzie ta zima z białym puchem? Z soplami błyszczącymi w zimowym słońcu i zmarznięty „na kość” piasek na plaży? Na razie nic nie wskazuje, że w tym roku tak będzie.

Już od kilkunastu dni nowy rok, nowy kalendarz z mnóstwem miejsca na zapisanie nowych terminów, planów, spotkań. Nowe 365 dni w których podejmiemy się zrealizowania nowych rzeczy, na spędzenie czasu z nowymi i starymi przyjaciółmi, dokończenie tego, co już zostało rozpoczęte. Lubię ten czas, chociaż nigdy nie robię postanowień noworocznych. Podejmuję je przez cały rok, sukcesywnie i bardzo często jedno wynika z drugiego.

Przez tą smętna pogodę i wiecznie gwiżdżący wiatr zupełnie nic mi nie odpowiadało. Zapadnięcie w stan hibernacji zimowej nie wchodził też w rachubę:)

W jednym z kalendarzy przeczytałam, że na 8 stycznia przypada „Dzień sprzątania biurka”. To dziwaczne „święto” bardzo mi się spodobało zwłaszcza, że „poszło w parze” z koniecznością i co najważniejsze niemal całkowicie mnie obudziło. Co prawda jedno biurko posprzątałam na „Amen” już w grudniu, hmm…. wydaje mi się, że chyba zbyt sumiennie i nie wiem, czy kogoś tym uszczęśliwiłam – bo to biurko nie było moje…:) 

Ponieważ „święto” przypadało na niedzielę pozwoliłam sobie na wszelkie celebracje z nim związane już dzień wcześniej. Rozciągnęłam zdecydowanie słowo „biurko” o wiele dalej, pozostając jednak w temacie i nakierowałam je w stronę segregatorów i „posprzątania” w komputerze. Przy okazji znalazłam przepis na „cytryny w rumie” (przydałyby się) , na „chleb toskański” i kilka zapomnianych, ciekawych dokumentów. „Sprzątanie” komputera skończyło się obejrzeniem dwóch filmów „Pod słońcem Toskanii” oraz „Aniołów i demonów”. Patrząc na ekran pozbyłam się przynajmniej ponurego kąta spojrzenia na pogodę. Jak to czasami dobrze móc patrzeć tylko w jednym kierunku...

W końcu nieważne, że pogoda paskudna. Ważne, że odkryłam „Dzień sprzątania biurka”. Całkiem nieistotne, że biurka nawet nie mam. Enistein pytał: "Skoro bałagan na biurku jest odzwierciedleniem tego, co w mózgu, to czego znakiem jest puste biurko?" Ciekawe, co powiedziałby Einstein na fakt nie posiadania biurka. Może to jedna z tych rzeczy, które nie mieściły mu się w głowie... Pomimo to, czekało na mnie mnóstwo ciekawych „odkryć”. Niektóre z nich są na tyle specyficzne i inspirujące, że całkiem nadają się na NATURALNE sformułowanie nowych postanowień:)

Hmm, cóż… jedno z nich prowadzi do muzeum w … na razie nie zdradzę, ale we właściwym czasie napiszę – niedługo.

piątek, 6 stycznia 2012

TRZEJ KRÓLOWIE

Na niebie ozdobionym miliardami gwiazd Trzej Królowie dostrzegli jedną, która poprowadziła ich poprzez najważniejszą podróż życia do Króla Wszechświata. Swoją gwiazdę dostrzegli w nocy, pośród ciemności. Umysły i serca są wtedy najbardziej otwarte i nieopancerzone. O tej porze nie trzeba przywdziewać błyskotek na pokaz, nie trzeba się starać o akceptację otoczenia. O tej porze umysł jest najbardziej wolny od podążania za tym, co prowadzi do egoistycznych osiągnięć.

Trzej Królowie poszli za pragnieniem serca. Herod podążał za swoimi „powinnościami”. Musiał przeprowadzić mnóstwo rozmów, zadbać o układy. Był przekonany, ze robi to „dla dobra”, no i… był poniekąd skuteczny.

Trzej Królowie nie troszczyli się o aprobatę dla swojej decyzji. Nie wędrowali na pokaz. Nie musieli być „twardzi” i zapobiegliwi. Szli za pragnieniem serca.

Są dwie drogi: realizacja marzeń ofiarowanych przez Stwórcę, albo realizacja „powinności” i pozostawanie martwym od środka.

Pośród ciszy nocy najłatwiej rozróżnić, czy:

„krzątanina zastępuje sens  
skuteczność zajmuje miejsce twórczego działania  
a relacje funkcjonalne stają się substytutem miłości”

piątek, 23 grudnia 2011

DZIŚ NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL!

Święta Bożego Narodzenia to czas głębokiego spotkania z tajemnicą Chrystusa Pana, który przyszedł na ziemię. Stał się Człowiekiem – dla naszego zbawienia. Wierzymy, że przyjmując Chrystusa wybieramy szansę trwania w światłości. Wtedy mamy udział w Bożej chwale, radości i pokoju.

Nasze miasta toną w blasku milionów światełek. Powoli dobiegają końca przygotowania do świąt, cichnie gwar przedświątecznego zamieszania, ustaje bieganina za wszystkim, czego potrzebujemy do dobrego spędzenia tego szczególnego czasu.

Presja napiętej przedświątecznej atmosfery podsuwa nam pokusę, którą być może nie zawsze zauważamy. Próbuje uczynić z udziału w tej napiętej, niezmordowanej aktywności wręcz obowiązujący rytuał. Tak naprawdę to już w połowie grudnia czasami możemy usłyszeć nietypowe życzenie: „ chciałabym/chciałbym, żeby już było po świętach…”. Czy doświadczenie wymiaru duchowego tych świąt też miałoby ominąć ludzi, którzy takie życzenie wypowiadają? Czy rzeczywiście chcieliby tego?

Źle czujemy się ze wszystkimi naszymi niepokojami, które towarzyszą nam w tym czasie; troska, żeby ze wszystkim zdążyć, żeby dobrze wypadły planowane świąteczne spotkania w gronie rodzinnym, żeby przygotowania zapiąć na ostatni guzik. Choć wszystko w najlepszym celu, to i tak wywołuje pewnego rodzaju niepokój. Ale naszym przygotowaniom towarzyszy też radość. Kupujemy prezenty naszym bliskim – dobrze, jeśli nie potrzebujemy do ich wyboru profesjonalnego doradcy…, aby dar okazał się strzałem w dziesiątkę i sprawił prawdziwą radość. Wtedy wiemy, że naprawdę znamy naszych najbliższych i nie oddalamy się od siebie. Gdy udaje się nam uporać ze wszystkim, jesteśmy zmęczeni, spięci i wydaje się, że nie mamy już siły na świętowanie. Dobrze, gdy przy wigilijnym stole wszystko przemija, wraca energia i na nowo możemy emanować radością.

Nasze piękne tradycje związane ze Świętami Bożego Narodzenia i najważniejszy ich wymiar – duchowy - przynosi nam jednak całkowicie inne spojrzenie, stawia przed nami całkowicie inny cel, niż przygotowania tylko zewnętrzne skutkujące zmęczeniem. We wszystkim, co przygotowujemy i ofiarujemy, mamy przede wszystkim dać dar samego siebie – najlepszą cząstkę. Przecież wszystkie nasze starania mają jeden cel: radość! Tylko ofiarując tę radość innym, możemy ją pomnażać.

W czasie tych rodzinnych Świąt spotykamy się z najbliższymi przy odświętnie nakrytym stole, zastawionym starannie przygotowanymi świątecznymi i tradycyjnymi potrawami. Łamiemy się opłatkiem, składając sobie nawzajem życzenia, podyktowane miłością, płynące z głębi serca. Wyrażamy nasze pragnienie dobra dla swoich najbliższych. Jednak nie zawsze takie życzenia możemy złożyć i nie zawsze możemy je usłyszeć. Niektórzy nasi bliscy umarli, wielu żyje w głębokiej niezgodzie. Są też i tacy, którzy w obcym kraju w tym czasie pracują i … nie ma ich wśród nas.

Na wigilijnym stole zapalamy świecę. Dobrze, gdy blask tego światła wyraża również jasność naszej duszy, w której ciemności zostały rozproszone światłem przychodzącego Jezusa.

2000 lat temu w Betlejem Bóg złożył w ramionach Maryi Światłość świata. Wierzymy, że przyjmując Chrystusa do naszych serc sami wybieramy szansę trwania w Światłości. Chrześcijanin to ktoś, kto ma wypełniać swoje życie nauką Chrystusa i naśladować Go. Chyba z powodu wyrazistości tej „definicji chrześcijanina” i wepchnięcia jej w oczywistość – może nam umknąć jej kluczowe znaczenie.

Dla chrześcijanina czas Bożego Narodzenia to przede wszystkim święta o szczególnym wymiarze duchowym. To bardzo ważne, aby przyjrzeć się w tym czasie również sobie, choćby w trakcie spotkań rodzinnych – oczywiście z myślą odważnego postawienia samego siebie w świetle prawdy. Jest to przecież czas naprawienia relacji z naszymi najbliższymi – w sensie umiejętności dopuszczenia Bożego światła na wszystko i wszystkich po to, aby wyraźniej zobaczyć dobro w innych. Jest to czas odważnego szukania dobra w każdej osobie.

Gdy Boże światło wnika w nasze dusze, wtedy mogą one promieniować radością. Anioł ogłaszający Pasterzom radosną nowinę o narodzeniu Zbawiciela w Betlejem rozpoczął ją od słów zachęty i napomnienia: „Nie bójcie się!”. Lęk – czegokolwiek dotyczy – zawsze uniemożliwia radość! Do spotkania z Chrystusem - Światłością przychodzącą do naszych serc potrzebujemy więc przede wszystkim odwagi.

Jednak jeśli będziemy przebywać tylko cały czas z innymi, ominie nas coś najważniejszego: na pewno umknie nam doświadczenie narodzin Jezusa we własnym sercu. Wszystko przecież w te święta jaśnieje od obfitości światła. Gdyby Światłość przychodzącego Jezusa nie zajaśniała w ludzkim sercu – jak nazwalibyśmy te święta?

Jan Paweł II tak mówił o celu przyjścia Chrystusa na ziemię: „ Oto Emmanuel, Bóg z nami (…) przychodzi , by napełnić ziemię łaską. Przychodzi, by przeobrazić stworzenie. Staje się jednym z ludzi, aby w Nim, przez Niego każdy człowiek mógł się dogłębnie odnowić. Przez swe narodzenie wprowadza nas wszystkich w wymiar Boskości, dając każdemu, kto z wiarą otwiera się na przyjęcie Jego daru, możliwość uczestniczenia w Jego Boskim życiu. To oznacza zbawienie”.

Być może niechętnie się do tego przyznajemy albo nie chcemy wiedzieć, że wszyscy mamy mniej lub bardziej „skomercjalizowaną” mentalność – bo nasączyła nas tym nasza epoka. Lubimy wybierać – w każdej dziedzinie. Możemy, przeżywając Święta Bożego Narodzenia, wybierać między świętowaniem i celebrowaniem.

Może więc wybierzemy śpiewanie kolęd z najbliższymi właśnie w ten wieczór…, zamiast przerzucania kanałów z symbolicznymi już reklamami Coca Coli albo superprzebojowym „Jingle bells”. Może podejmiemy inne, niż co dzień rozmowy, np. wspomnimy wszystkie dobre chwile, które przyniósł nam mijający rok, tak aby każdy mógł mówić o swoich uczuciach. Może zamiast nakładania kolejnej porcji ciasta, postaramy się trwać chwilę w ciszy własnego serca, aby dostrzec, co w naszej duszy szczególnie Bóg chce oświetlić swoim blaskiem i odnowić. To z pewnością zaowocuje większą ulgą i radością, niż trwanie nad wiecznie pełnym talerzem…

Najważniejsze, aby nasze serca były przepełnione wdzięcznością Bogu za dar tego szczególnego czasu - Świąt Bożego Narodzenia. Łatwiej wtedy będzie nam usłyszeć zaproszenie samego Stwórcy do przyjęcia na nowo Bożego światła. Ta bożonarodzeniowa przemiana serca musi więc koniecznie polegać na rozproszeniu ciemności duszy, aby doświadczyć głębokiej radości – nie tylko dobrego humoru; pokoju serca – nie tylko spokoju i odskoczni od codzienności.

W Noc Bożego Narodzenia „Syn Przedwieczny – ten, który jest odwiecznym upodobaniem Ojca – stał się Człowiekiem, a Jego ziemskie narodzenie w noc betlejemską nieustannie świadczy o tym, że w Nim każdy człowiek jest objęty tajemnicą Bożego upodobania, które jest źródłem ostatecznego pokoju”. (Jan Paweł II)

Bóg chce obdarować swoją chwałą, pokojem i światłością każdego człowieka. Przychodzi w ciszy, nie narzuca się nikomu. Swoim pokojem obdarza tych, którzy Go przyjmują. Zastępy niebieskie, które przyłączyły się do Anioła w Betlejem, chwaliły Boga na wysokościach i oznajmiły: „Pokój ludziom Jego upodobania”.
Radosnych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia, obfitości 
Bożego Błogosławieństwa, 
dobrego i miłego świętowania!




środa, 14 grudnia 2011

OPANOWANIE, CZY TO TYLKO ZEWNĘTRZNY SPOKÓJ?

A może to odwaga zmierzenia się z rzeczywistością? Opanowanie kojarzy się przede wszystkim ze zneutralizowaniem gwałtownych reakcji przerażenia, oburzenia itp. w obliczu jakiejś sytuacji czy wydarzenia. Łatwo zgadzamy się z tym, że osoba opanowana to ta, która nie okazuje na zewnątrz swoich negatywnych emocji, nie reaguje lękiem, oburzeniem widocznym dla otoczenia. Jednak głębsze rozumienie opanowania prowadzi do jeszcze innych spostrzeżeń.

Opanowanie jest całkowitym przeciwieństwem namiętności, przemocy, żądzy i jakiegokolwiek rodzaju fanatyzmu. Opanowanie jest przeciwieństwem upartości zapalczywego trwania przy swojej jedynej słusznej racji. Jest umiejętnością rezygnowania z celów – jeśli te okazują się być daleko poza zasięgiem danej osoby. Opanowanie skłania do kierowania się wartościami, nie żądzami i namiętnościami. Nie usiłuje zacierać i zmieniać zaistniałych faktów, aby ziścić swoje marzenia. Opanowanie jest bliskie ludziom poszukującym zdrowej duchowości, nie ulegającym paraliżującemu lękowi przed rzeczywistością gdy przyjdzie się zmierzyć z trudnościami. 

Gdy w reakcjach, uczynkach i decyzjach brakuje opanowania skutkuje to wiecznym niezadowoleniem, wieczną potrzebą oceniania kogoś lub czegoś niekorzystnie, poczuciem, że coś nie gra, bo świat nie chce ziścić marzeń o własnym lepszym wymarzonym położeniu, ocenie. Wtedy każde zdarzenie, które wydaje się być »nie na rękę« skutkuje rozczarowaniem i wyprowadzeniem z równowagi choć zewnętrznie można się śmiać od ucha do ucha. Tak więc reakcje zewnętrzne nie zawsze są źródłem realnej informacji zwrotnej o bycia, czy nie bycia opanowanym. Fakt, ze świat biegnie swoim rytmem, ludzie podejmują własne wolne decyzje będzie dla osoby nieopanowanej osobistą porażką a miejsce opanowania zajmą różnorakie »zabiegi« i »załatwiania spraw« dążące do zmiany zaistniałej realnej rzeczywistości. Brak opanowania, przemoc, żądze decydują wtedy o poczuciu wartości własnej osoby na tyle, na ile da się zrealizować to, co one dyktują.

Dla osób opanowanych jest to po prostu śmieszne. Opanowanie pozwala na spojrzenie z dystansem na siebie, własne marzenia, funkcję i wartość. Opanowanie nie pozwala pogrążać się w złośliwości. Pozwala reagować w wolności a chroni przed rozwydrzoną samowolą.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...