wtorek, 30 września 2014

Park Oliwski - na progu jesieni

Bardzo lubię to miejsce. Zresztą któż by lubił tej przepięknej przestrzeni, wypełnionej mnóstwem kwiatów i egzotycznych roślin, będącej jednym z najbardziej uroczych miejsc w całym mieście? Są tu zakątki, które o każdej porze roku zachwycają różnorodnymi barwami.

Pod koniec lata jeszcze złapałam w obiektyw kilka uroczych miejsc i przyznam, że już nawet nie pamiętam ile już w ogóle zdjęć robiłam w tym parku, tylko po to, żeby choć na jakiś czas złapać umykające z czasem piękno przyrody. A każde lato wygląda inaczej. Każda jesień choć przewidywalnie sypie złotymi liśćmi – różni się od poprzedniej. Szukając przenośni, można by powiedzieć, że przyroda „współpracująca” z porami roku i aurą, każdego roku, całkiem jak kreatywny artysta tworzy inne barwne pejzaże . O każdej porze roku przychodzi tu mnóstwo ludzi, żeby się zrelaksować, odpocząć i zachwycić urokiem egzotycznej i rodzimej roślinności, rosnącej według odpowiednio uporządkowanych koncepcji i fantazji artystów – ogrodników.
Już niedługo jesień pozłoci park opadającymi liśćmi i to urocze miejsce przywdzieje całkiem nową szatę.
Na zdjęciach z ostatniego spaceru jeszcze okruchy lata…









Park został założony już w XV wieku, a jeszcze wcześniej był tu ogród uprawiany przez mieszkających tu Cystersów. Od wieku XVII, kiedy to wzniesiono Pałac Opacki, park był pod fachową opieką znawców sztuki ogrodniczej, którzy zabrali się wtedy za realizację złożonego projektu, a inspiracją były ogrody francuskie – bardzo modne w całej Europie w epoce baroku.
Całkiem niedawno, bo ponad tydzień temu została udostępniona nowa cześć parku, w której cały czas trwają prace upiększające.




Nie tylko alejki i zakątki stylizowane na naturalne krajobrazy zachwycają. Uwagę skupiają też malownicze szczegóły.





Bardzo dziękuję za Wasze wizyty! 
Serdecznie witam moich nowych Obserwatorów 
i wszystkich pozdrawiam!

wtorek, 23 września 2014

Monastyr Aładża

Przygotowując się do moich bułgarskich wyjazdów, przeczytałam w przewodniku turystycznym, że niedaleko Złotych Piasków jest położony klasztor Aładża. Nigdy wcześniej o tym miejscu nie słyszałam.  Każdy kto by przeczytał taką informację, pomyślałby o zwiedzaniu wiekowej budowli z krużgankami, pachnącej średniowieczem i o chłodzie starych murów z odpadającym tynkiem, tu i tam ozdobionych średniowiecznymi freskami.
Bo przecież to taki turystyczny i klasztorny standard.
Przeczytałam, że monastyr Aładża jest  wykuty w skale i otoczony przepięknym parkiem. Od razu wiedziałam, że koniecznie muszę się tam wybrać.


Byłam przekonana, że ze Złotych Piasków do monastyru na pewno kursuje autobus. Ale nic z tego. Trzeba było dotrzeć tam pieszo. Dojeżdżając do kurortu, starałam się zorientować, którędy prowadzi droga. Zobaczyłam tablicę, która informowała, że monastyr znajduje się 1 kilometr od głównej drogi. Gdy przyszedł czas na wycieczkę do monastyru, to już tylko dziwiłam się długości tych bułgarskich kilometrów.
 

Od Złotych Piasków  trzeba było iść właśnie wzdłuż głównej drogi, a potem skręcić w prawo przy pamiętnym znaku. Idąc podziwiałam potężne drzewa oplecione lianami, dziki bez i chmiel.
W pewnym momencie byłam przekonana, że jesteśmy na właściwej drodze, bo kilometr był zdecydowanie za długi. Atmosfera była faktycznie całkiem średniowieczna, bo któżby wpadł na to, żeby otworzyć mapę w smartfonie? Jednak po chwili za zakrętem ukazał się drugi znak, który całkowicie rozwiał wszelkie moje wątpliwości.

Przy drodze zauważyłam zabytkowy platan –  pomnik przyrody, do którego trzeba było przejść po dość grząskim gruncie. Kilka kroków od drzewa zobaczyłam bardzo fotogeniczny i całkiem uroczy, mały mostek przerzucony nad potokiem.
 

Za zakrętem, całkiem niedaleko od platanu było już wejście na teren parku w którym znajduje się monastyr. Jak na klasztor przystało i tu była możliwość zakupienia pamiątek odpowiadających atmosferze miejsca i przyjrzenia się pracującym artystom, którzy na bieżąco wykonywali małe, pamiątkowe dzieła sztuki. Oczywiście nie brakowało też szablonowych figurek, wisiorków i obrazków.
Od pierwszych chwil pobytu na terenie monastyru byłam pod wielkim wrażeniem. Droga do skalnego klasztoru prowadziła przez park, porośnięty egzotyczną roślinnością. Tu i ówdzie wyrastały ludowe rzeźby, wykonane w pniach drzew. Czyżby miały przypominać żyjących tu dawniej mnichów? Niesamowita cisza  sprawiała, że panującą tam aurę można określić jedynie jako mistyczną.
 
Na temat monastyru znalazłam bardzo mało informacji. Wiadomo, że powstanie klasztoru datuje się na XII – XIII wiek. W skałach wykuto pomieszczenia, które były niegdyś zamieszkiwane przez mnichów. Wykuto je na dwóch piętrach. Na pierwszym znajduje się kuchnia i jadalnia, a wyżej cele mnichów i cerkiew. Są tam również pozostałości średniowiecznych fresków. Skała ma 40 metrów wysokości. Wspomina się, że w tym miejscu już w VI wieku była świątynia chrześcijańska. 
W starożytności to miejsce było uważane za wyjątkowe a potwierdziły to znaleziska archeologiczne, pochodzące z VI wieku – a konkretnie monety z czasów panowania Justyniana I Wielkiego oraz naczynia. Jedna z legend opowiada, że niegdyś ukryto tam skarby.

Na skalnych półkach i w kaplicy turyści pozostawiają pieniądze, chociaż nie wolno tego robić. Oprócz monet dopatrzyłam się też w jednym miejscu rosnącej na skale ruccoli. Byłam bardzo zaskoczona, ale wszelkie moje wątpliwości rozwiała dyskretna próba degustacji. Czyżby średniowieczni mnisi korzystali z możliwości uprawiania ogródków warzywnych na skałach monastyru? Ruccola była namacalnym dowodem na to, że byłoby to możliwe.
 W pewnym momencie zauważyliśmy informację, że niedaleko znajdują się jeszcze katakumby – też wykute w skale. Do tego tajemniczego miejsca wiodła wąska ścieżka, a po drodze można było podziwiać różne chronione gatunki leśnej roślinności, między innymi liany.
 Cóż za niesamowite miejsce! Nadawałoby się do scenerii niejednego filmu.
Co prawda nazwa katakumby jest nieco myląca, bo to miejsce już dawno nie jest cmentarzem. Ciała mnichów chowano tam na kilka lat po śmierci a potem ich szczątki przenoszono w inne miejsce. Obecnie są tam opuszczone karcery, wykute w skałach,  malowniczo porośnięte bluszczem. Aż chciało się wspinać po stromym stoku, pomimo ryzyka, aby zajrzeć do każdego zakamarka.
 Do kurortu wróciliśmy inną trasą, a na szlaku natknęliśmy się na źródełko z kranami. Nad każdym z nich umieszczono ważne daty w historii Bułgarii.
W dali rozciągał się widok na Morze Czarne. Spośród drzew trudno było sfotografować tą panoramę w całości, ale i tak widoki były piękne.
 

A jeśli chodzi o klasztor wykuty w skale, nadal jestem pod wielkim wrażeniem.



niedziela, 21 września 2014

Bułgarskie wspomnienia

 Witajcie! Byłam pewna, że do pisania powrócę dużo wcześniej niż w drugiej połowie września. Wiadomo, jednak jak to bywa. Z reguły więcej jest dobrych chęci niż czasu
 i sił na realizację swoich planów, którymi niekiedy chce się nadmiernie przeładować swój czas, zwłaszcza wtedy kiedy naprawdę potrzeba odpoczynku.
Ale mniejsza o to.
Wakacyjne miesiące były wypełnione intensywną pracą. Jak wiecie jeździłam do Bułgarii. Gdy zsumowałam odległości przejechanych tras z wszystkich moich wycieczek, okazało się, że w tym roku pokonałam ponad 44 tysiące kilometrów. Chciałabym zaznaczyć, że żadnego z odcinków nie pokonywałam samolotem. Pokonałam więc długość równika z małym zapasem. 





 Przypadły mi w udziale wyjazdy na Złote Piaski. Mówi się, że słyną z pięknych plaż, przy których koniecznie trzeba spróbować drinka z palemką zasiadając w knajpce przy plaży i odczuć niepowtarzalne egzotyczne klimaty. A turyści chętnie przyjeżdżają na złote plaże. Na wybrzeżu jest wiele pięknych hoteli z basenami, które swoim błękitem wody ożywiają kurort.

W sklepikach i w kramikach można zaopatrzyć się w wyroby regionalne. Nie jeden raz zawiesiłam oko na bułgarskiej ceramice, dekorowanej od wieków tymi samymi wzorami i oczywiście nie obyło się bez zaopatrzenia w pojemniczki na przyprawy, które teraz są dekoracją kuchni i mają przypominać bułgarskie podróże. A ceramika prezentuje się tak:


A tu wyroby drewniane w kocim aspekcie:

 Ponieważ Bułgaria słynie także z doliny róż, które kwitną tu wiosną, a zbierane kwiaty są wykorzystywane do różnych przetworów, dżemów, miodów, likierów i oczywiście kosmetyków – tak więc na kramikach nie mogło zabraknąć akcentu różanego. Uprawia się tam również lawendę i inne zioła, które ciekawie prezentują się w słoiczkach i spełniają rolę uniwersalnej przyprawy.

Wszystkie owoce, które widziałam i jadłam w Bułgarii, były nadzwyczaj okazałe i soczyste…


Turyści chętnie korzystają z przeróżnych atrakcji, umilających pobyt. Chociaż niektóre z nich są koniecznością po kąpieli w morzu, a mam na myśli na przykład prysznice – to i te wyglądają ciekawie.


Tak się robi porządek ze zbędnym naskórkiem na stopach. Wkłada się nogi do akwarium a małe rybki obgryzają naskórek. Zabieg kosmetyczny oczywiście kosztuje kilkanaście lewów.


Można tu spotkać roślinność śródziemnomorską – palmy otaczane wyjątkową troską, rosnące przy hotelowych skwerach, oleandry, tamaryszki, ale też i roślinność kaukaska nie należy tu do rzadkości. Chociaż do tej pory nie znam nazw wielu gatunków, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się nimi zachwycać.

Bułgaria zaskoczyła mnie nie raz, chociaż tak naprawdę nie miałam okazji, żeby zwiedzić tam wiele. W przewodnikach turystycznych podkreśla się, że kraj szczyci się swoją historią sięgającą starożytności i do dziś można oglądać rzymskie warownie, twierdze bizantyjskie, cerkwie, kościoły chrześcijańskie i tureckie meczety. Tak więc to nie często spotykana mieszanka wielu kultur, która stanowi o niepowtarzalnym klimacie Bułgarii. To jedno z najstarszych państw w Europie środkowej. W starożytności tereny były zamieszkiwane przez wojowniczych Traków.
To właśnie stąd pochodził Spartakus, będący przywódcą największego powstanie niewolników w starożytnym Rzymie.
Jak wiadomo, starożytni Rzymianie w ogóle nie pojmowali, w jaki sposób mogłoby funkcjonować państwo, gdyby nie było regularnie zasilane dostarczeniem niewolników,  przeznaczonych do pracy. Bez nich całkowicie załamały by się struktury imperium. Trzeba też pamiętać, że niewolnicy byli wykorzystywani do przeróżnych rozrywek, mających umilić życie Rzymianom - uwielbiającym  na przykład krwawe walki gladiatorów.

Tereny Bułgarii wchodziły oczywiście w skład Imperium Rzymskiego i wówczas były nazywane Tracją i jak już wspomniałam Trakowie byli ludem niezwykle walecznym, dlatego też do zmagań na rzymskich arenach doskonale się nadawali.W Złotych Piaskach też znalazłam ślady starożytności…



W Bułgarii można też odczuć klimaty mitologiczne, jeśli tylko ktoś zechce odrobinę zagłębić się w temat. Mówi się, że jest ojczyzną Orfeusza. O tym greckim bogu opowiada jedna z najbardziej wzruszających historii w całej mitologii, mówiąca o jego wędrówce w zaświaty w poszukiwaniu przepięknej Eurydyki.

Jeśli ktoś lubi poznawać  życie codzienne mieszkańców w innych krajach i miałby ochotę poczytać pod tym kątem o Bułgarii, polecam książkę: „Tam gdzie narodził się Orfeusz. Bułgaria, jakiej nie znacie”, której autorką jest Ałbena Grabowska – Grzyb. Można tam znaleźć trochę opowieści o życiu codziennym mieszkańców, żyjących w Rodopach i niemałą dawkę wiedzy o kulturze tego kraju.

To tak w wielkim skrócie. Chciałabym jeszcze wspomnieć, że w czasie pobytu w Złotych Piaskach, miałam okazje wybrać się na wycieczkę, do pięknie położonego sklanego klasztoru Aładża, odległego od kurortu około 7 km.
Tak więc już dzisiaj zapraszam na tą kolejną blogową wycieczkę.




sobota, 16 sierpnia 2014

Złote Piaski

Witajcie! Pewnie niedługo przyjdzie czas na kolejne blogowe wycieczki, a tymczasem zapraszam na krótki film ze Złotych Piasków w Bułgarii, którą udaje mi się systematycznie odwiedzać podczas tegorocznych wakacji.

piątek, 13 czerwca 2014

Wakacje

Witam. Już dawno miałam napisać krótką informację, że na jakiś czas – a będzie to prawdopodobnie całe lato - robię  przerwę od zamieszczania wpisów na tym blogu.
A to dlatego, że piszę teraz co innego i gdzie indziej – a czas mi nie pozwala na ogarnianie jeszcze tego bloga.
W każdym razie cały czas zapraszam i cały czas na tym blogu jestem :)


sobota, 24 maja 2014

Dachówka - tegola italiana

Dawno już nie pokazywałam swoich prac, a tym razem zdekupażowałam dachówkę przywiezioną z Włoch.
Właściwie kiedy dachówka opuściła fabrykę, mogła się znaleźć na dachu, pod włoskim niebem, na przykład w Apulii :) ale trafiła do sklepiku z pamiątkami w San Giovanni Rotondo. Wcześniej naklejono na niej postać O. Pio, wydrukowaną na dość grubym papierze.  Na takim jak to drukuje się afisze i plakaty. Nie podobało mi się, że zostało to wpisane w dziedzinę decoupage, bo faktycznie dekupażem nie było, a całość nie prezentowała się efektownie. Tak więc na dachówce pojawiła się włoska kamieniczka z okienkami. Wykorzystałam motywy z kilku serwetek a resztę powierzchni pomalowałam.



poniedziałek, 19 maja 2014

Niebiańska Bazylika, białe uliczki i uroki Gargano

W Monte San Angelo, położonym w Apulii znajduje się słynne sanktuarium św. Archanioła Michała. Wiele miejsc już określiłam słowem: niezwykle – i tak właśnie jest, bo każde z nich ma swój niepowtarzalny klimat, tworzony przez jedyne w swoim rodzaju zdarzenia składające się na osobliwą aurę, której mogą posmakować ci, którzy tam przyjeżdżają. 
To samo chcę powiedzieć o sanktuarium w Monte San’t Angelo. Jest urocze i niezwykłe. Jest tak za sprawą historii opowiadającej o zdarzeniach nadprzyrodzonych, które zadecydowały o usytuowaniu sanktuarium właśnie tam, a po drugie to miejsce swój „rajski” klimat zawdzięcza też pięknemu położeniu i śródziemnomorskim krajobrazom podziwianym po drodze przez zmierzających tu przybyszów. 
Jeden i drugi aspekt decyduje o obecnej tam osobliwej magii miejsca, wyzwalającej w przybywających przede wszystkim radość, zachwyt i wdzięczność. Tak to przynajmniej wygląda na podstawie moich własnych obserwacji i wrażeń.




Z historią powstania sanktuarium są związane trzy objawienia św. Archanioła Michała, które miały miejsce w V wieku, a 12 wieków później, biskup tego miejsca miał jeszcze jedną wizję Archanioła. Wszystkie historie są bardzo długie, dlatego wspomnę tylko jedną, mówiącą o założeniu i poświęceniu Niebiańskiej Bazyliki, a jeśli ktoś z Was chciałby szczegółowo poznać wszystkie opowieści, polecam odwiedzenie strony internetowej sanktuarium.

O poświęceniu tego miejsca przez samego św. Archanioła Michała opowiada objawienie, które jest datowane na dzień 29 września 493 roku i trzecim objawieniem się Archanioła.
Historia przywołująca kontekst sytuacyjny ukazania się Archanioła mówi, że po odniesionym zwycięstwie w bitwie wojsk chrześcijańskich z Gotami, będącym zasługą cudownej interwencji św. Michała Archanioła, biskup tego miejsca św. Wawrzyniec, postanowił poświęcić grotę wybraną przez św. Michała Archanioła, na miejsce święte. 
Otóż w nocy, we śnie Archanioł objawił się temu właśnie biskupowi, oznajmiając, że poświęcenie bazyliki nie jest jego zadaniem, bo miejsce już jest poświęcone i chronione przez Niego samego. Wtedy biskup Wawrzyniec wraz z innymi siedmioma  biskupami Apulii, z księżmi i ludnością wybrał się z procesją do groty na Górze Gargano. Po przybyciu na miejsce wszyscy usłyszeli wydobywające się z groty cudowne anielskie śpiewy. Kiedy weszli do środka, zastali ołtarz przykryty szkarłatnym suknem, a nad nim kryształowy krzyż. Od tego dnia grota na Monte Gargano nosi tytuł Niebiańskiej Bazyliki, bo jako jedyna świątynia na świecie nie została poświęcona ręką ludzką.
Do bazyliki wchodzi się schodami prowadzącymi w dół, które prowadzą do niewielkiej nawy z której wchodzi się do groty w skale. To miejsce, jak każde inne wypełnione było tłumami pielgrzymów i pod jakimś tajemniczym wpływem tych okoliczności sanktuarium eksponowało przede wszystkim przygodę pielgrzymowania. To miejsce od wieków jest miejscem licznych pielgrzymek, różnych ludzi, a wszelkie inne aspekty – takie jak zwiedzanie i skupianie się na architekturze oraz działach sztuki – za sprawą rzeszy ludzi pozostającej pod wrażeniem miejsca niejako umykały w cień.



Ciekawostką jest, że znajdujące się w Europie trzy sanktuaria poświęcone św. Archaniołowi Michałowi łączy linia prosta. Legenda mówi, że szlak pielgrzymkowy został wyznaczony przez miecz samego Archanioła w walce z szatanem. Wzdłuż linii przebiega niewidzialna nić łączącą trzy bazyliki. Są to sanktuaria: w San Michele w Normandii, San Michele in Val di Suse oraz Monte San’t Angelo na Półwyspie Gargano, położone w ostrodze włoskiego buta.



Rozpoczynając przechadzkę po miasteczku najpierw obfotografowałam ośmioboczną wieżę dzwonniczą, zbudowaną w XIII wieku, stojącą w sąsiedztwie sanktuarium. Wnosi się na wysokość 27 metrów, ale to wystarczy, aby przy niskiej zabudowie miasteczka była widoczna z wielu miejsc.



Spacer pośród wąskich i stromych uliczek, na których nie brakuje schodów, biegnących pomiędzy pobielonymi wapnem niskimi domkami, należy do prawdziwych przyjemności. Uliczki biegną wzdłuż i w poprzek stoku wzgórza, niektóre też jakoś po skosie i zgrabnie zakręcają pod różnym kątem, co rusz zmieniając poziom i jeśli biegną stromo w dół, to tylko po to, aby za zakrętem znów piąć się ku górze. 
Są takie, które ciągną się daleko i cieszą oko pięknym widokiem w perspektywie, a inne mają zaledwie kilka metrów. Cisza i spokój nie wyklucza tu zdumienia nad skomplikowanym układem i różnorodnością domków. 
Co kilkanaście metrów dociera się niespodziewanie do tajemniczo cichych zaułków i placyków ukrytych tam, gdzie najmniej się można tego spodziewać. Wokół jest tak cicho i spokojnie, jakby całe życie się zatrzymało, całkiem jak po naciśnięciu pauzy na pilocie. 
Nie pamiętam też, czy kiedyś widziałam miejsce bardziej skomplikowane topograficznie, przebogate w ślepe uliczki, którego czar i fenomen polega na tym, że pomimo kluczenia, jak po labiryncie, tam najzwyczajniej nie da się zgubić!








Uwagę przykuwają też osobliwe szczegóły.



Nie zaglądając wścibsko w toczące się spokojnie życie mieszkańców, dostrzec można piękno codzienności, która sama wchodzi w pole widzenia. Dzięki niebanalnemu i świeżemu urokowi otoczenia, zdecydowanie nabiera posmaku egzotycznej atrakcji. W takiej oprawie nawet wietrzenie i suszenie prania skupia uwagę turysty, nie w mniejszym stopniu niż wiekowy zabytek.



W wielu miejscach, zwłaszcza nad bramami i na ścianach domów widnieją niewielkie figurki, albo płaskorzeźby przedstawiające św. Archanioła Michała.



Poszukując szybkiej przekąski trafiłam do piekarni. Oczywiście tego, co chciałam nie było. Kupowanie „chlebka” na cały tydzień nie pasowało co prawda do moich planów zaopatrzeniowych, ale czemuż by się nim nie zachwycić? W końcu to też wyrób regionalny.



 Odwiedziłam też kościół Santa Maria Maggiore, zbudowany w XI wieku. Długo oglądałam portal ozdobiony płaskorzeźbą przedstawiającą Maryję z Dzieciątkiem, otoczoną misternie rzeźbionymi motywami roślinnymi umieszczonymi na głowicach pilastrów i wzorami, którymi Longobardowie lubili ozdabiać wejścia.



Wnętrze tonie w półmroku a na filarach dzielących kościół na trzy nawy widnieją stare malowidła w stylu bizantyjskim, przedstawiające wizerunki aniołów i świętych. Wyglądają na przetarte, wyblakłe i w wielu miejscach nadgryzione zębem czasu i doskonale przywołuję atmosferę surowego średniowiecza.



A okolica Monte Sant’Angelo? Tak jak wspomniałam na początku, urzeka mocno pięknem krajobrazów i przyrody. Część Apulii rozciągająca się w okolicach półwyspu Gargano jest terenem bardzo atrakcyjnym pod względem widokowym. 
W krajobrazie dominują oczywiście gaje oliwne i pola uprawne, ale też skały, urwiska i wąskie kręte drogi biegnące na krawędziach skalistych gór. Stamtąd rozciągają się piękne widoki na Morze Adriatyckie, albo na Zatokę Manfredońską – w zależności, od wyboru trasy. 



Życie  codzienne mieszkańców okolicznych wsi, też dostarcza spontanicznych turystycznych atrakcji. Po drodze mogą się przydarzyć i takie urocze sytuacje, wymuszające zatrzymanie się i podziwianie tego, co na drodze.



To na nich tak się skupiłam, że zupełnie zapomniałam o sfotografowaniu drzew w parku narodowym, przez który wiodła trasa. A trzeba było uwiecznić ich pnie, charakterystycznie porośnięte wielkimi i puszystymi kępami jasno zielonego mchu, które opatulały je aż w połowie szerokości i na całej wysokości drzewa. Powiem tylko, że wyglądały imponująco, całkiem jak potężne zielone kolumny:) z liściastą koroną. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...